Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Profesorowa Szczupaczyńska, czyli stateczna mieszczka na tropie zbrodni

Paweł Stachnik
Piotr Tarczyński (z lewej) i Jacek Dehnel na tegorocznych Targach Książki w Krakowie
Piotr Tarczyński (z lewej) i Jacek Dehnel na tegorocznych Targach Książki w Krakowie Fot. Paweł Stachnik
Rozmowa. Z Marylą Szymiczkową, czyli PIOTREM TARCZYŃSKIM i JACKIEM DEHNELEM, autorami rozgrywającej się w XIX-wiecznym Krakowie powieści „Rozdarta zasłona”, kolejnego tomu przygód profesorowej Szczupaczyńskiej - o tym, ile jest tam rzeczywistości, a ile fikcji.

- Skąd wziął się pomysł, by napisać kryminał w stylu retro?

Piotr Tarczyński: - Z lokalnego patriotyzmu. Wydawało mi się niesprawiedliwe, że w przeciwieństwie do Warszawy, Lwowa, Lublina czy - oczywiście - Wrocławia, Kraków nie ma swojego kryminału retro. Pomyślałem sobie: „A co by było, gdyby to stateczna mieszczka krakowska, taka pani Dulska, rozwiązywała zagadki kryminalne?”.

Jacek Dehnel: - Po czym rzucił pomysł przy znajomych wydawczyniach, na zasadzie: „Znajdźcie kogoś, kto by to napisał”, bo nie myślał ani o mnie, ani o sobie. Ale jedna z nich zgłosiła się tydzień później z propozycją umowy dla nas obu.

- A co sprawiło, że główną postacią uczyniliście kobietę? Zwykle bohaterem prowadzącym śledztwo jest mężczyzna. W XIX w. kobiety nie miały praw wyborczych i nie mogły studiować.

Piotr Tarczyński: - Nie szukaliśmy miejsca i epoki, ponieważ nie zaczęło się od myśli „napiszmy jakiś kryminał retro”, ale od bardzo konkretnego pomysłu, w którym epoka, miejsce i bohaterka stanowią nierozłączną całość. Odejście od schematu mężczyzny-detektywa, komisarza w średnim wieku, mającego problemy z kobietami i alkoholem, było jednak dla nas bardzo ważne, bo w ogóle książki o profesorowej Szczupaczyńskiej mają potencjał emancypacyjny: opowiadają o kobiecie, która odkrywa swoją wartość w świecie zdominowanym przez mężczyzn.

Jacek Dehnel: - Jest coś ciekawego w takiej bohaterce, która ma pod górkę, zawsze jest kimś gorszym - i nawet jeśli ma dojścia jako pani profesorowa, czyli członkini elity - to każdy mężczyzna może machnąć ręką, że to jakieś tam babskie gadanie. W „Rozdartej zasłonie” kwestia miejsca kobiet w społeczeństwie jest szczególnie istotna i - jak się, niestety, okazuje - bardzo aktualna.

- Zarówno w „Tajemnicy Domu Helclów”, jak i w „Rozdartej zasłonie” odtworzyliście Panowie świetnie Kraków w końcu XIX w., jego topografię, zwyczaje, postacie. Jakie źródła dostarczyły takiej wiedzy?

Piotr Tarczyński: - Źródeł nie brakuje, trzeba tylko po nie sięgać: pamiętniki, bedekery z epoki. Bardzo często korzystamy z ówczesnych gazet, zdigitalizowanych w Polonie i Małopolskiej Bibliotece Cyfrowej. Bardzo przydatne są też opracowania historyczne, z najróżniejszych dziedzin: prace Jacka Purchli, Krzysztofa Jakubowskiego, Grzegorza Kowalskiego.

Jacek Dehnel: - A ponadto w internecie lata sporo uwolnionych elementów tamtej rzeczywistości: pocztówki, zdjęcia, fotografie atelierowe, reklamy, afisze cyrkowe. Wystarczy poszperać. W razie wątpliwości konsultujemy się z krakowskimi specjalistami: Konradem Myślikiem i Tomaszem Fiałkowskim.

- Topografia miasta, historyczne wydarzenia (np. wizyta cesarza), charakterystyczne postaci to jedno, a takie smaczki, jak przetworowe specjalizacje krakowskich dam czy miejsce do podglądania przesłuchiwanych w sądzie albo skandal podczas malowania panoramy bitwy pod Berezyną, to drugie. Wątki te zostały zaczerpnięte ze źródeł czy była to Panów inwencja literacka?

Piotr Tarczyński: - Intryga to nasza inwencja, ale staramy się, by wszystkie smaczki, anegdoty i szczególiki miały oparcie w faktach. Jeśli przepis na powidła, to autentyczny. Jeśli skandal, to potwierdzony w źródłach. W ówczesnym Krakowie działo się tyle ciekawych rzeczy, że rzeczywistość naprawdę nierzadko przerastała fikcję.

Jacek Dehnel: - Łydka pod Berezyną jest z prasy, przepisy na powidła - z broszurki o przetworach udostępnianej w Polonie, wprawdzie nieco późniejszej, ale przecież te tradycje kulinarne były znacznie starsze. Co nie znaczy, że czasem czegoś nie wymyślamy, jak tego drobiażdżku o podglądaniu przez kratkę.

- Czytelnicy są bardzo uważni w lekturze. Z jednej strony doceniają dbałość o szczegóły, z drugiej zaś bezlitośnie wychwytują nieścisłości czy pomyłki. Możemy zdradzić, co wychwycili?

Piotr Tarczyński: - W pierwszym tomie jedna z bohaterek nosi dwa różne imiona, kilkoro czytelników zwróciło nam na to uwagę. Podczas niedawnego spaceru z czytelnikami śladami profesorowej Szczupaczyńskiej okazało się też, że pomyliliśmy numer domu, w którym mieszkała matka Michała Bałuckiego.

Jacek Dehnel: - Albo, co też możliwe, dwa różne źródła podają dwa różne adresy, jeden błędny. Natrafiamy czasem na sprzeczne wiadomości i jakoś trzeba sobie z tym poradzić.

- Jak długo trwało gromadzenie danych do „Rozdartej zasłony”? Czy było to pracochłonne zajęcie, czy też po pierwszym tomie szło już łatwo?

Piotr Tarczyński: - Oczywiście, że pracochłonne, ale jeśli kwerenda historyczna ma być porządnie zrobiona, to musi zabrać trochę czasu. Zresztą właśnie na tym polega frajda w pisaniu kryminału retro - przynajmniej dla mnie. Bardzo lubię zaglądać do archiwów, zaczytywać się w ówczesnej prasie. To, co w drugim tomie poszło nam szybciej, to praca nad skonstruowaniem fabuły, ponieważ mieliśmy już metodologię, opracowaną podczas pracy nad „Tajemnicą Domu Helclów”.

Jacek Dehnel: - Czasem dzięki kwerendzie pojawia się cały wątek. Piotr pojechał do krakowskiego archiwum, żeby zapoznać się z regulaminem prostytutek i natknął się w teczce na postać Leona Branda, „Hioba sutenerstwa krakowskiego”, który był tak malowniczy, że przesunęliśmy jego sprawę o parę lat, żeby zmieściła się w powieści.

- Jak we dwójkę pisze się powieść? Dzielicie się rozdziałami czy raczej wątkami?

Piotr Tarczyński: - Nie wiem jak się pisze innym duetom, ale nam całkiem dobrze. Najpierw bardzo dokładnie planujemy fabułę, z uwzględnieniem wydarzeń historycznych i wątków pobocznych, po czym dzielimy powieść na rozdziały. Piszemy chronologicznie, dzieląc się scenami - jeden woli napisać jakąś rozmowę, drugi wyprawę bohaterki w jakieś miejsce, nie ma tu między nami sporów. Potem łączymy rozdział w całość i przechodzimy dalej. Oczywiście sprawdzamy sobie wzajemnie teksty, poprawiamy, skracamy, wygładzamy, ale nie jest to nic nowego, całe wspólne życie tak postępujemy.

- Czy intryga kryminalna powstaje na początku (a jeżeli tak, to jak bardzo szczegółowa) czy też rodzi się w trakcie pisania?

Jacek Dehnel: - Obmyślamy ją na samym początku. W czasie pisania następują pewne drobne przesunięcia, coś się dodaje, coś ujmuje - jednak zasadniczych zmian nie ma, bo to jest dość misterna konstrukcja i sypnęłaby się przy daleko idących ingerencjach. W trakcie pisania rodzi się raczej humor sytuacyjny i językowy.

- Zaskakujący jest wyraźny brak patriotyzmu u Szczupaczyńskich. Ignacy jest lojalistą habsburskim, Zofia z niechęcią wyraża się o powstaniu styczniowym i w ogóle walce za ojczyznę. A przecież jako krakowianie na odpowiednim poziomie intelektualnym powinni być świadomymi Polakami i łączyć wierność tronowi z polskim patriotyzmem. Obchodzenie rocznic patriotycznych było ważnym elementem życia ówczesnych krakowian i w ogóle mieszkańców Galicji.

Piotr Tarczyński: - Owszem, ale sytuacja Polaków w zaborze austriackim była przecież zupełnie inna, niż w Rosji - zwłaszcza na przełomie wieków. Polacy byli premierami Austrii, ministrami spraw zagranicznych, ministrami skarbu, więc mieli wszelkie podstawy, by uważać Austrię za swoje państwo, a Franciszka Józefa za swojego monarchę. Nie brakowało krakowian i mieszkańców Galicji, którzy byli szczerymi patriotami, ale patriotami monarchii naddunajskiej - co wcale nie kłóciło się z patriotyzmem polskim.

Jacek Dehnel: - „Powinni być”, bo taki kształt historii się nam wpoiło, że w XIX wieku jak ktoś był Polakiem, to od razu walczył z zaborcą. Gdzieżby. Był cały wachlarz postaw, od jawnie bojowych do zupełnego lojalizmu. W mojej dalszej rodzinie jest Bronisław Szwarce, jeden z głównych organizatorów powstania styczniowego - próbowano go aresztować jeszcze w 1862 r., uciekł, gubił pogoń, wreszcie ktoś go złapał i wydał. I to był Polak. Natomiast czworo dziadków Bronisława nazywało się: Schwartz, Gudatz, Eckelt i Seemann. Te lojalności niekoniecznie szły po linii etnicznej.

- Przypadki Zofii Szczupaczyńskiej mają się złożyć na cały cykl książek, doprowadzony do II wojny światowej.

Piotr Tarczyński: - Pisząc „Tajemnicę Domu Helclów” nie wiedzieliśmy czy będzie kontynuacja. Tak to jednak zaplanowaliśmy, by móc zakończyć cykl nawet ciut po wojnie i by Zofia Szczupaczyńska, jako dziewięćdziesięciokilkuletnia pensjonariuszka Domu Helclów, mogła rozwiązać swoją zagadkę już w nowej, komunistycznej rzeczywistości. Ale czy tak się stanie, to zależy mniej od nas, a bardziej od wydawcy i przede wszystkim czytelników.

Jacek Dehnel: - Myślę też, że będziemy pisać, dopóki nie wyczerpiemy pomysłów. Nie tylko na same intrygi kryminalne, ale przede wszystkim na pokazywanie zmieniającego się oblicza Krakowa, który z czasem będzie coraz mniej zrozumiały dla damy starej daty, jaką jest profesorowa.

Rozmawiał Paweł Stachnik

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski