MKTG SR - pasek na kartach artykułów

"Poszli nasi w bój bez broni…" Przypomnianymi w tytule prostymi słowami autorstwa Wincentego Pola popularna niegdyś w polskich domach patriotyczna pieśń opowiada o jednym z najbardziej dramatycznych epizodów naszych dziejów okresu niewoli...

Redakcja
"Poszli nasi w bój bez broni…" Przypomnianymi w tytule prostymi słowami autorstwa Wincentego Pola popularna niegdyś w polskich domach patriotyczna pieśń opowiada o jednym z najbardziej dramatycznych epizodów naszych dziejów okresu niewoli - powstaniu styczniowym. Wówczas to, w mroźną noc z 21 na 22 stycznia 1863 roku nieliczne grupy młodych Polaków rozgrzanych patriotyczną gorączką, która pod nazwą "rewolucji moralnej" od dwu lat opanowała umysły i przede wszystkim serca części społeczeństwa Królestwa Polskiego, wyruszyły bić się o wolną Polskę, wezwane do tego płomiennym manifestem Rządu Narodowego. Tak zaczęło się najdłuższe i najbardziej wyczerpujące dziewiętnastowieczne polskie powstanie narodowe. Przypadkowy termin, błędne kalkulacje

Choć przygotowywane od miesięcy przez radykalny obóz patriotyczny "czerwonych" (byli i bardziej umiarkowani "biali"), to jednak jego wybuch w bardzo niesprzyjających warunkach został sprowokowany przez reprezentującego diametralnie przeciwstawną orientację polityczną margrabiego Aleksandra Wielopolskiego, kierującego wówczas cywilnym rządem Królestwa. Uważał on, że Polacy, lojalni wobec władzy i wierni poddani cara mogą uzyskać znacznie więcej dla poprawy swego losu aniżeli młodzi buntownicy popychający naród ku katastrofie. Rzeczywisty bieg wydarzeń potoczył się jednak inaczej niż chciały tego obie strony.

W odróżnieniu od swoich równie młodych poprzedników, podchorążych Piotra Wysokiego, którzy również nocą - tyle że listopadową - rozpoczęli walkę o zrzucenie carskiego jarzma, liderzy "czerwonych" skupieni w Centralnym Komitecie Narodowym dysponowali elementami organizacji, planu działania oraz kandydatem na przywódcę powstania. Oprócz zapału i wiary we własne siły gwarancją zwycięstwa stać się miało poderwanie do walki całego narodu. Powstańcy liczyli bowiem, że tym razem za oręż chwycą równie ochoczo liczne zastępy Polaków, a przede wszystkim chłopów, którym Rząd Narodowy ofiarował ziemię. Oni to - stanowiący ponad 70 procent narodu - jako wolni obywatele mieli stać się główną siłą w planowanej wojnie partyzanckiej.
Tak się jednak nie stało. Po kilku ledwie dniach powstanie znalazło się w stanie zapaści zdającej się zapowiadać jego rychły kres. Okazało się dobitnie, że na patriotyczną gorączkę zapadło nie tak znowu wielu Polaków. Nieco ponadsiedmiotysięczny zastęp śmiałków, którzy ruszyli do walki, nie mógł w żaden sposób pokonać stutysięcznej armii rosyjskiej stacjonującej w Królestwie.

Tajemne państwo polskie

Jednak mimo braku powodzenia pierwszych wystąpień zbrojnych powstanie tliło się nadal, przyciągając stopniowo kolejnych uczestników. Obejmowało też coraz rozleglejszy obszar, przesuwając się w kierunku wschodnim, na ziemie litewskie i białoruskie, a w niewielkim już tylko stopniu ukraińskie (łącznie tzw. ziemie zabrane), a także mobilizując do działania rodaków z pozostałych dwu zaborów. Tym niemniej obszarem najbardziej intensywnych zmagań były leśne tereny Podlasia, Lubelszczyzny i północnej Małopolski. O takim biegu wypadków przesądził nie po raz pierwszy i nie ostatni swoisty mechanizm psychospołeczny. Oto początkowo sceptycznie nastawieni do powstania ludzie, zamożni i rozważni, a wcale nie romantyczni obywatele ziemscy, przedstawiciele burżuazji i mieszczaństwa, a gdzie niegdzie także chłopstwa i Żydzi, poparci wreszcie przez niemałą część duchowieństwa, przyłączali się stopniowo do walczących i ginących rodaków kierowani poczuciem obowiązku patriotycznego, solidarności narodowej, a w mniejszym stopniu rachubami politycznymi. Te ostatnie wiązano z faktem, iż po kilku tygodniach powstania pojawiła się nadzieja na dyplomatyczną interwencję wobec Rosji ze strony mocarstw zachodnich, przede wszystkim Francji Napoleona III, ale także Wielkiej Brytanii, a nawet jednego z państw zaborczych - Austrii. Wzniecone przez garstkę zapaleńców powstanie przemieniło się z czasem w wojnę partyzancką trwającą 16 miesięcy, a więc tyle, ile trwał "karnawał ťSolidarnościŤ" ich prawnuków.
Poza stoczonymi bitwami i potyczkami, z udziałem kilkuset oddziałów, tzw. partii powstańczych (a część z nich mimo dysproporcji sił miała zwycięski przebieg), znaczącym dorobkiem powstania była rozbudowana i przez wiele miesięcy znakomicie działająca organizacja konspiracyjna. Licząca co najmniej 25 tysięcy członków stanowiła w istocie "tajemne państwo polskie", pierwowzór Polskiego Państwa Podziemnego z czasów drugiej wojny światowej. Jego symbolem była skromna pieczęć Rządu Narodowego. Była ona też, zdaniem Józefa Piłsudskiego, znawcy i admiratora czynu powstańczego, symbolem wielkości Polski w czasach niewoli. Umieszczone na niej splecione herby Polski, Litwy i Rusi nie były tylko pustą ornamentyką, ale dokumentowały niezwykle istotny fakt. Oto rok 1863 był ostatnim aktem wspólnego działania Polaków, Litwinów i Białorusinów w imię niewygasłej jeszcze tradycji dawnej Rzeczpospolitej. Choć powstanie nie uzyskało ostatecznie wsparcia politycznego ze strony mocarstw, to jednak odbiło się szerokim echem w Europie, o czym świadczył napływ ochotników: Francuzów, Włochów, Węgrów, także nielicznych Rosjan, którzy walczyli w szeregach powstańczych. Jakby w odpowiedzi na hasło "Za wolność waszą i naszą" wylansowane przez polskich rewolucjonistów z lat 1831 i 1848.

Bratobójstwo i represje

Powstańcze miesiące były czasem narodowej próby. Obfitowały w akty bohaterstwa i poświęcenia licznych mężczyzn i kobiet, ale także wiele było przejawów nieudolności, politycznego intryganctwa i pospolitej zdrady. Powstanie - o czym nie można zapominać - miało także pewne cechy wojny domowej, w której powstańcom realizującym program Rządu Narodowego przyszło się ścierać się z jego polskimi przeciwnikami. W szeregach carskiej armii pacyfikującej zbuntowaną polską prowincję służyło sporo Polaków, czy może lepiej to ujmując, ludzi polskiego pochodzenia. Naprzeciw Sierakowskich, Padlewskich czy Trauguttów stanęli z bronią w ręku ich koledzy z tych samych wojskowych akademii i tych samych pułków. Podobnie lojalnie wobec rosyjskiej władzy zachowały się także setki polskich urzędników różnych szczebli w Królestwie Polskim nagradzanych potem przez namiestnika Fiodora Berga.
Konsekwencją przegranej były represje, zarówno w wymiarze politycznym, jak i tym najbardziej bolesnym, bo uderzającym wprost w ludzi. W tym pierwszym była nią stopniowa likwidacja ciągle jeszcze odrębnego Królestwa Polskiego, które zastąpił Priwislinski Kraj, jedna z wielu prowincji carskiej Rosji rządzona przez warszawskiego generałgubernatora. Represje bezpośrednie to blisko 700 straconych - nie licząc oczywiście poległych w walce czy zmarłych z ran - i około 40 tysięcy zesłanych w różnym trybie, przede wszystkim na Sybir, wędrujących wiele miesięcy etapami po trasie liczącej kilkanaście tysięcy kilometrów. Jeszcze inni poszli na emigrację, stając się w ten sposób kolejną, a nie ostatnią generacją Polaków odpowiadających na niewolę wyborem gorzkiego losu emigrantów politycznych.

Pamięć blednie, pytania trwają

Zamykające epokę romantyczną na ziemiach polskich powstanie styczniowe przyniosło w wymiernym, materialnym efekcie oprócz trwałej i ważnej zmiany społecznej, jaką było uwłaszczenie chłopów, jedynie ofiarę, cierpienie i śmierć setkom walczącym po lasach "kryjaków", których zwłoki dziobały kruki i wrony. Ten obraz utrwaliła literacka legenda Żeromskiego i niezwykle sugestywna plastyczna wizja Artura Grottgera. Dla kilku pokoleń Polaków tak widziane i przeżywane powstanie styczniowe stało się istotnym składnikiem tożsamości narodowej, wzorcem kształtowania postaw patriotycznych. Co więcej, rzutowało niejednokrotnie na podejmowane przez nich fundamentalne decyzje życiowe.
Dziś jest jednak inaczej; pamięć o nim jest mocno zatarta. Obraz powstania w edukacji szkolnej nie jest już w stanie rozbudzić wyobraźni i porwać młodzieży. Miejsca powstańców styczniowych, niezwykle szanowanych w czasach II Rzeczpospolitej weteranów, pojawiających się na uroczystościach państwowych w granatowych czamarach i rogatywkach z krzyżami Virtuti Militari na piersiach, których nie wstydzono się często całować w rękę, zajęli inni bohaterowie. Dawny kult powstania styczniowego i jego uczestników może wielu wydać się dziwaczny. Tym bardziej więc warto zapytać o jego sens, a także pozostawione przezeń dziedzictwo.
Przede wszystkim dzieje powstania styczniowego stanowią doskonały punkt wyjścia do niewygasłego, a w związku z tym również nierozstrzygniętego w Polsce sporu o realizm w polityce, zwłaszcza w przypadku konfrontacji z mocniejszym przeciwnikiem. Gdzie kończy się on, a zaczyna konformizm i jego dalsze odmiany aż po apostazję narodową. Równie ważna i trudna zarazem okazywała się wówczas umiejętność rozgraniczenia między tym, co wielkie i wzniosłe, ale realistyczne, tj. możliwe w danej sytuacji do osiągnięcia, a tym, co stanowić może jedynie marzenie czy nakaz moralny. Dziedzictwem powstania było też mocno ugruntowane - choć bynajmniej nie powszechne - przekonanie, że walka o niepodległość jest dla Polaków przede wszystkim nakazem moralnym, a dopiero potem konkretnym zadaniem politycznym. Było ono charakterystyczne także dla ważkich decyzji podejmowanych w Polsce w XX w., np. w sierpniu 1914 roku, w latach drugiej wojny światowej czy w czasach solidarnościowej rewolucji. Powstanie styczniowe posłużyć może również do analizowania zachowań społeczeństwa, niekoniecznie tylko polskiego, w sytuacji braku wolności i zagrożenia. Zarysowane wówczas postawy, pomijając oczywiste różnice wywołane aktualnymi kontekstami politycznymi i społecznymi, miały charakter trwały. Możemy ich poszukiwać zatem zarówno we wcześniejszych wydarzeniach historycznych od końca XVIII wieku, jak i w znacznie, późniejszych rozgrywających się już w dwudziestym stuleciu.
Czy było tylko wyłącznie przejawem polskiego szaleństwa, niepotrzebnej "bohaterszczyzny" mocno wyszydzanej w czasach PRL? Chyba nie. Przecież i wcześniej niejeden Polak stawiał sobie niezwykle istotne pytanie o kształt patriotyzmu w czasie niewoli: czy lepiej dla Polski przelewać pot czy krew, żyć i pracować, czy też pięknie dla niej zginąć? Tak postrzegał ten dylemat np. Józef Kalinowski, kapitan armii carskiej, naczelnik powstańczego wydziału wojny na Litwie, późniejszy karmelita i święty ojciec Rafał. I trudno nie uszanować jego przemyślanego wyboru. Pytanie to można z powodzeniem odnieść także do innych kluczowych decyzji dotyczących walki w obronie niepodległości lub też o jej odzyskanie, jakkolwiek każda z nich podejmowana była w konkretnych, różniących się od siebie okolicznościach. Dziś, szczęśliwie, należących już do przeszłości.
TOMASZ GĄSOWSKI
Autor jest profesorem historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, wiceprezydentem Inicjatywy Małopolskiej im. Króla Władysława Łokietka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski