Polacy uwielbiają pomagać innym. Wpłacają, aby ratować czyjeś życie

Artykuł sponsorowany
Bartłosz Zmyślony: Jeśli jest zaangażowane ze strony rodziny albo i samych podopiecznych, to możemy dokonywać cudów
Bartłosz Zmyślony: Jeśli jest zaangażowane ze strony rodziny albo i samych podopiecznych, to możemy dokonywać cudów arch. prywatne
Rozmowa. - Jedni wspierają śliczne, ale cierpiące dzieci, wymagające błyskawicznej pomocy. Liczą na spektakularny sukces leczenia. Druga grupa łatwiej reaguje na dzieci, u których widać chorobę i już nigdy nie będą zdrowe - mówi Bartosz Zmyślony z Fundacji Siepomaga.

- Ubiegłotygodniowa zbiórka pieniędzy na eksperymentalne leczenie chorej na raka 7-letniej Hani z Krzeszowic, skończyła się po czterech dniach. Ponad 17 tys. osób wpłaciło ponad pół miliona złotych na zabieg w USA. To był rekord szybkości waszej fundacji?

- To była wprawdzie bardzo szybka i budząca ogromne emocje zbiórka pieniędzy, ale w naszej ośmioletniej historii, mieliśmy inny rekord. To była zbiórka dla Kajtka, maluszka cierpiącego na pęcherzowe oddzielanie naskórka. To było 8 milionów w sześć dni. Sześć dni wrażeń i sześć dni cudów. Na cierpienie Kajtusia zareagowało prawie 105 tys. osób. Dzięki nim chłopiec mógł pojechać na przeszczep komórek do USA, który miał poprawić komfort jego życia, gdyż całkowicie wyleczyć się go nie da. Podobnie było z chorująca na tę samą chorobę Zuzią.

- W tych wypadkach chyba jednak pomogła telewizja?

- To prawda. Przekaz telewizyjny, zawsze bardzo pomaga w zbiórce pieniędzy. Polacy mogą dzięki niej zobaczyć małego bohatera na własne oczy i wzruszyć się jego losem. Dlatego staramy się w fundacji tak opracowywać i redagować materiał do zbiórki, aby był on ujmujący i atrakcyjny dla wielu ludzi i mediów. My coraz częściej prowadzimy zbiórki blogowo. Kontynuujemy opowiadanie o historiach dzieci nawet jak pieniądze są już uzbierane. Dzięki temu wiadomo, czy rozpoczęte dzięki nim leczenie przynosi skutek. Informujemy o małych i większych sukcesach dzieci. Zżywamy się z nimi, a z nami nasi darczyńcy. Wiele mediów śledzi nasze zbiórki i chętnie je opisuje.

- Jak po tych eksperymentalnych terapiach czują się Kajtuś i Zuzia?

- Jest coraz lepiej. Można się z ich historiami zapoznać na naszych stronach. U Kajtka jeszcze problem nie jest w pełni zażegnany. Ale u Zuzi widać olbrzymią poprawę. Dzwoniła do nas jej mama chwaląc się, że jej córeczka pierwszy raz życiu założyła rajstopki. To wywołało wzruszenie całego zespołu i oczywiście internautów. Ponadto po kolejnych operacjach odtworzono jej zrośnięte wcześniej paluszki. Mamy więc satysfakcję z przeprowadzonej akcji. Pieniądze na leczenie wystarczą im na długo.

- Ale sukces zbiórki to jednak często także zasługa rodziców?

- Powinni z nami współpracować. Prosimy ich, aby poszukali nam ładnych zdjęć, dokładnie opisali historię dziecka i udostępniali opracowaną przez nas „zbiórkę” przez Facebooka. Rodzice Hani z Krzeszowic bardzo mocno rozkręcili akcję udostępniając ja na całym świecie. Wszystko robili świadomie. To dzięki ich zaangażowaniu ta zbiórka poszła tak szybko.

- Dziś dużo łatwiej zdobywa się pieniądze na ratunek, niż jeszcze kilka lat temu. Nie trzeba nawet organizować zbiórek z puszką.

- To dzięki cyfryzacji. Dziś przekazanie pieniędzy jest dziecinnie proste i błyskawiczne. Często wystarczy tylko kilka kliknięć klawiszami komputera. Coraz więcej ludzi chce pomagać przez internet, ale potrzebują do tego sprawdzonych platform, którym będą mogli zaufać. Chętniej korzystają więc z rozpoznawalnych marek, jak choćby nasza platforma Siepomaga.pl. Wokół nas nigdy nie było żadnych problemów, oszustw, prób wymuszeń.

- Nie dalej jak w lipcu 6,5 tys. internautów wpłaciło ponad 500 tys. zł na 2,5 letniego Antosia. Zbiórka na portalu Zrzutka.pl okazała się oszustwem, a popularyzowało ją wielu celebrytów, którzy też zostali oszukani.

- Dlatego jeśli chcemy pomagać korzystajmy ze sprawdzonych kanałów. Zbiórki prowadzone przez fundacje powinny być maksymalnie zweryfikowane. Czerwona lampka powinna się nam zapalić, gdy przy opisie danej historii jest konto prywatne, nie ma wielu zdjęć, nie ma kontaktu z rodzicami, nie ma wiarygodnej historii dziecka. Jeśli coś budzi nasze wątpliwości można do fundacji zawsze zadzwonić i zapytać.

- Jesteśmy tak łatwowierni?

- Osoba, która prowadziła tę nieszczęsną zbiórkę, dotarła do wielu celebrytów. Oni mu zaufali, nawet nagrali na jego prośbę filmiki, że też wpłacają na Antosia. Tym samym nadali mu dowód wiarygodności. Ludzie zaczęli wpłacać. Ale oszustwo wyszło na jaw.

- Czy zauważyliście, że przez tę historię Polacy zniechęcili się do wspierania zbiórek?

- Mam nadzieję, że nie. Widać to po tempie zbiórki na rzecz Hani. Oczywiście baliśmy się, że ludzie się się wystraszą, ale nie odczuliśmy kryzysu.

- Widzę na waszym portalu wiele zbiórek na różne chore dzieci, młodzież i dorosłych. Jak to się dzieje, że jedno dziecko zbierze potrzebną kwotę szybciej, a innym idzie ona opornie?

- Wszystko zależy od przypadku. Jeśli są to akcje ratowania życia, to prowadzimy je priorytetowo.A internauci wychwytują rzeczy niecierpiące zwłoki. Powodzenie może jednak zależeć np. miejsca zamieszkania. Bywa, że jest z maleńkiej miejscowości, rodzice nie mają internetu, zupełnie się w tym nie orientują, nie mają też grupy wsparcia. My robimy co możemy, ale trudno się takiemu dziecku przebić, jeśli obok jest konkurent z wielkiego miasta, gdzie rodzice mają wielu skomputeryzowanych znajomych, którzy reagują i udostępniają zbiórkę dalej.

- Czy powodzenie zbiórki nie zależy też przypadkiem od urody dziecka?

- Z moich obserwacji wynika, że niekoniecznie. Mamy dwie grupy odbiorców naszych apeli. Jedni wspierają właśnie śliczne, ale cierpiące dzieci, wymagające błyskawicznej pomocy. Liczą na spektakularny sukces leczenia. Druga grupa pomagaczy łatwiej reaguje na dzieci, u których widać chorobę i nigdy już nie będą zdrowe. Chcą wesprzeć rodziców w leczeniu długofalowym. Ulżyć im. Empatycznie podchodzą do losu takiej rodziny.

- Załóżmy, że chorej osobie zostało już tylko leczenie eksperymentalne i zbierze na nie pieniądze. Co w przypadku, gdy w szpitalu jednak lekarze nie zakwalifikują jej do leczenia?

- Wszystko zależy od tego, jaką decyzję podejmą np. rodzice chorego dziecka. Może będą chcieli szukać innej terapii lub rozwiązań. Przecież dopóki dziecko żyje, szuka się innych możliwości. Przeznaczą je więc na alternatywne leczenie. Jeśli jednak zwrócą nam pieniądze, wspomogą one zbiórki innych podopiecznych, które nie szły tak spektakularnie.

- Wasza fundacja prowadzi większość zbiórek na leczenie, ratowanie życia?

- 99 procent naszej działalności to zbiórki medyczne.

- Dzieci, jak widzimy, Polacy wspomagają dość szybko i chętnie. A jak wygląda sprawa chorych dorosłych, którzy też szukają pomocy?

- One mają z reguły mocny punkt. Ci dorośli przeważnie też mają dzieci. Staramy się pokazać, że to matki i ojcowie, którzy są potrzebni dzieciom. Nie może ich w życiu pociech zabraknąć. To działa na wyobraźnię naszych pomagaczy. To przeważnie osoby ok. 30 roku życia, które chcą pomagać, bo mają dochody i są skomputeryzowani.

- Mówi Pan o wspomaganiu młodych dorosłych. A co z tymi, którzy przekroczyli 40 lat , małych dzieci już nie mają, a przecież też szukają dla siebie ratunku?

- Trzeba ich dobrze przedstawić i pomagacze się znajdą. Na przykład zbiórkę dla starszych ludzi zawsze może pomóc rozkręcić ich przyjaciel, syn, córka, albo wnuk czy wnuczka, która chce ratować swoją babcię czy dziadka. Trzeba dobrze sprzedać ich historię. Mieliśmy taką fajną, spektakularną zbiórkę dla babci z rakiem trzustki. Wnuczka chciała ją ratować nowoczesną, ale bardzo drogą metodą. Zbiórka się udała. Dorośli faktycznie sądzą, że już nikt nie zechce im pomóc, bo jest przecież wiele dzieci, które czekają na wsparcie. Zawsze warto próbować. Jeśli jest zaangażowane ze strony rodziny albo i samych podopiecznych, to razem możemy dokonywać cudów.

- Czy Polacy mają wielkie serca? Jakim jesteśmy społeczeństwem?

- Wspaniałym. Fantastycznym. Mamy ogromny odzew, tylu ludzi, którzy chcą się angażować w pomoc. Pomagają nie tylko młodzi, ale także emeryci i renciści. Dzwonią do nas, bo często nie mogą sobie poradzić z przelewem tradycyjnym. Proszą, aby poprowadzić ich za rękę. Wpłacają 20, 30 czy 50 zł. Każda wpłata się liczy. Przecież, jeśli zrobi to 17-20 tys. ludzi, to będą z tego naprawdę duże kwoty. My cieszymy się tak samo z 10 zł jak i z 10 tys. zł. Nie ma małych kwot, jeśli się walczy o czyjeś życie czy nawet wózek inwalidzki, który ma komuś ułatwić codzienność.

WIDEO: Magnes. Kultura Gazura - odcinek 18

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski