MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Poezję wzbogacał prozą

Redakcja
Raptem kilka dni temu, po wielu latach przerwy obejrzałem wydaną właśnie na DVD "Grę", film Jerzego Kawalerowicza z 1968 r. Ona (Lucyna Winnicka) zadziera nosa i spuszcza oczy. Czuje, że już nie kocha męża (Gustaw Holoubek), ale ta samowiedza jest dla niej w tym samym stopniu satysfakcjonująca - kolejni kochankowie; co ponura. Bo Małgorzata ma również świadomość, że nikogo więcej nie pokocha. "Gra" o miłość definitywnie się skończyła. Mendelssohn przegrał nierówną walkę z pogrzebowymi werblami. Na wszystko, co dobre i ciekawe, jest już za późno.

Jerzy Kawalerowicz - twórca, który nie pasował do wspólnego zdjęcia

Piszę o "Grze", być może najmniej znanym i najbardziej niedocenionym filmie Jerzego Kawalerowicza, żeby pokazać, jak ciekawa i różnorodna była to twórczość. Kawalerowicz opowiadał historie współczesne - jak "Gra", ubierał je w literacki kostium (od "Matki Joanny od Aniołów" po "Quo vadis"), wpisywał swoje antytezy do gotowych politycznych tez ("Śmierć prezydenta" - rzecz o mordzie na prezydencie Starzyńskim, która powstała w 1977 r., momencie zniewolenia widzów rodzimym niepokojem - nie zawsze "moralnym").
Można odnieść wrażenie, że Kawalerowicz wszystko potrafił. A po przypomnieniu sobie setek niezapomnianych scen, dialogów i kreacji w jego filmach, wrażenie okazuje się pewnikiem. Rzeczywiście potrafił wszystko. Moim zdaniem, Kawalerowicz był najlepszym rzemieślnikiem wśród największych artystów polskiego kina. To, oczywiście, komplement. Pośród młodopolskich lub romantycznych tęsknot swoich sławnych kolegów, Kawalerowicz poezję wzbogacał prozą. Jego najlepsze filmy były przemyślane od początku do końca. Bez pustych miejsc, papierowych postaci. To było kino, które zawsze było światowe i europejskie. Także dlatego okazało się ponadczasowe.
W lipcu tego roku, na festiwalu "Dwa brzegi" w Kazimierzu Dolnym, miałem przyjemność prowadzić uroczyste spotkanie poświęcone 50-leciu "polskiej szkoły filmowej". Clou retrospektywy miał być pokaz "Pociągu" Kawalerowicza z 1959 r. Do samego końca, razem z dyrektorką festiwalu, Grażyną Torbicką, liczyliśmy na przyjazd reżysera. Nie dojechał. Bardzo kiepsko się czuł. A jednak feta się udała. Pośród okolicznych, wspominkowych laudacji, przypominaliśmy sobie twarze Jerzego Kawalerowicza: autora nie tylko "Pociągu" - jedynego może polskiego filmu, którego mógłby pozazdrościć nam Hitchcock, ale także "Matki Joanny od Aniołów", "Austerii", "Faraona"...
Na pewno był inny. Nie pasował do wspólnego zdjęcia. Miał odmienne od większości, konsekwentnie lewicowe poglądy, nie brylował na salonach, niespecjalnie dbał o (auto) promocję. Nie włączał się w żadne manifesty i wspólne przedsięwzięcia: działał w pojedynkę. Przy tym filmografia Kawalerowicza wygląda trochę jak cenzurka najzdolniejszego, ale i najbardziej krnąbrnego ucznia w klasie.
Ciągle zmieniał style i filmowe gatunki, nie przywiązywał się do aktorów, nie budował - jak np. Has - swojego filmowego wszechświata. Filmowa panorama Kawalerowicza polegała bowiem na konsekwentnym wyłapywaniu obrazów z różnych stron. Literackich, filmowych, aktorskich. Dopiero w momencie, kiedy wszystkie te plastyczne plamy (Jerzy Kawalerowicz, jak Andrzej Wajda, był z wykształcenia malarzem) układały się w scenopisie w całość, twórca "Jeńca Europy" ściągał płótno, wyciągał farby i malował. W ten sposób wymalował co najmniej kilka zmysłowych arcydzieł.
Jego filmy powstawały długo, praca nad kolejnym tytułem trwała często po kilka lat. Dlatego filmografia Kawalerowicza: jednego z najważniejszych polskich twórców, liczy tylko kilkanaście, a nie np. kilkadziesiąt pozycji. Wystarczy. Najważniejsze filmy twórcy "Śmierci prezydenta" mają w polskim kinie tak mocną pozycję, że nie tylko niwelują jego artystyczne porażki ("Za co?", "Quo vadis"), ale mogą zastąpić w filmologicznym panteonie tytuły, których już nie nakręci; historie, których nie opowie.
Hasło Kawalerowicz. Natychmiast do głowy przychodzą gotowe sceny, wspaniałe aktorskie twarze, metafizyczny niepokój. Neuroza Matki Joanny (Lucyna Winnicka), której prawdziwym aniołem była cielesność. Umieszczona poza habitem, rozgrzeszająca występek. W "Matce Joannie od Aniołów" według opowiadania Iwaszkiewicza, Kawalerowicz utaplał mniszą perwersję w polskim błocie, które rozlewało się wokół klasztoru, w karczmie i w sercach bohaterów. To Polska była Matką Joanną. Bez aniołów.
Arcydziełem jest także "Austeria" z 1982 r., wierna ekranizacja powieści Stryjkowskiego. Nigdy potem w naszym kinie nie widzieliśmy już tak bogatej i etnograficznie bezbłędnej panoramy polskich, ortodoksyjnych Żydów. Z pejsami, pieśnią i z wiarą, która jest także namiętnością. Rok 1914, początek wojny. Pierwszej światowej, która będzie tylko prolongowała kolejną. Stary karczmarz Tag (Franciszek Pieczka) - mędrzec i wolnomyśliciel, widzi wszystkie przyszłe rany, ale nikogo nie ostrzega. Chce się bowiem do syta napatrzeć na ekstatyczny taniec Żydów. Za chwilę tak będą tańczyły już tylko cienie.
Kino Kawalerowicza od czwartku jest również cieniem. Cennym. Mam nadzieję, że będzie stałym punktem odniesienia dla tych twórców, którzy ciągle wierzą, że kino to nie tylko szyty grubymi nićmi mesjanizm, ale także misja. Marzenie o "Pociągu", który prowadzi widzów drogami i bezdrożami podłości, namiętności i wybaczenia. Ten twórczy pociąg kiedyś się w końcu zatrzymuje: na dłużej. Zostawia jednak ślad - na zawsze.
ŁUKASZ MACIEJEWSKI
Wspominają zmarłego reżysera
JERZY ZELNIK, aktor, dyrektor Teatru Nowego w**Łodzi
- Był rok 1963, kiedy jako student pierwszego roku PWST rozpocząłem zdjęcia do "Faraona" w reżyserii Jerzego Kawalerowicza. Zaledwie zaczynałem studia i od razu powierzono mi tytułową rolę w filmie. To było wrzucenie mnie na głęboką wodę. Kilka miesięcy później wyjechaliśmy na zdjęcia do Uzbekistanu. Od tej pory zaczęła się moja przygoda z filmem, przygoda 18-letniego smarkacza, dla którego pan Jerzy był filmowym ojcem. Wprowadził mnie w dorosłe życie, uczył rzemiosła, odpowiedzialności, wspaniale pracował z aktorami, których traktował po ojcowsku i prowadził świetną ręką. Był dla nas wielkim autorytetem artystycznym. Pamiętam, że już podczas kręcenia "Faraona" myślał o ekranizacji "Quo vadis" - szkoda, że tak późno zrealizował to swoje artystyczne marzenie.
Z "Faraonem" zjeździliśmy pół świata, byliśmy na wielu prestiżowych festiwalach, m.in. w Rio de Janeiro, Zurychu. No i ta nominacja do Oscara... Żal, że go nie dostaliśmy - niesprawiedliwie, bo film był arcydziełem. Szczególnie krótsza wersja festiwalowa. Kawalerowicz z bólem serca wyrywał kadr po kadrze dokonując skrótów, których zażądał dystrybutor. Z czasem zaprzyjaźniłem się z Jerzym. Późno. I szkoda, że tak późno, bo na "ty" przeszliśmy zaledwie kilka lat temu, w jego 80. urodziny. Wcześniej obaj nie mieliśmy czasu na większą zażyłość.
Miałeś, Jurku, piękne życie, zostawiłeś nam wiele wspaniałych obrazów filmowych i wielu młodym reżyserom ułatwiłeś start. Masz swoje miejsce w naszych sercach.
KAZIMIERZ KUTZ, reżyser
- Jerzy Kawalerowicz był założycielem zespołu filmowego "Kadr". Skupiał on grupę najmłodszych reżyserów, wraz z Wajdą i Munkiem. Trafiłem do "Kadru" jako młody asystent reżysera. Kawalerowicz opiekował się też moim pierwszym filmem. To była niezwykła grupa, która następnie pączkowała, stała się swoistym matecznikiem. Z niej wyrosło zjawisko niezwykle ważne w kulturze Polski, a nawet całej Europy, czyli polska szkoła filmowa. Kawalerowicz odegrał tu wielką rolę, pełnił rolę kogoś, kogo dziś można by określić mianem menedżera. Posiadał bowiem niezwykłą cechę - był całkowicie pozbawiony zawiści zawodowej. Sam był też człowiekiem nadzwyczajnie utalentowanym, miał naturalny dar do robienia filmów, pozostawił po sobie kilka świetnych dzieł, które zapisały się trwale w polskiej kulturze. Informacja o śmierci tak znakomitego reżysera była dla mnie smutna. To znak, że odchodzi niepowtarzalne pokolenie ze starej bajki polskiego kina.
JERZY NOWAK, aktor:
- Na plan "Quo vadis" jechałem z lekkim niepokojem, bo z Kawalerowiczem, choć znaliśmy się prywatnie, nigdy nie pracowałem. Przyjechałem, przywitaliśmy się, Kawalerowicz zarządził ekipie 15 minut przerwy, rozsiadł się w loży Nerona, i rzekł: "Słuchaj, Jurek, grasz Kryspusa, no to...". Po czym zawiesił głos, by po długiej przerwie dodać: "No co ja ci będę mówił, ty wiesz lepiej". To była cała nauka o mojej roli.
Doszło wreszcie do sceny śmierci mojego bohatera na krzyżu. Ja z gołą głową przy pełnym słońcu - wtedy w pełni zrozumiałem, co to jest śmierć na krzyżu. Po pierwszych minutach pierwszego dubla czułem mrowienie w żebrach, przy drugim - już bolało, przy trzecim bolało mocno. Po jedenastym dublu Jurek pyta: "Słuchaj, a wytrzymasz dwunasty?" - Wytrzymam. "To mam do ciebie prośbę, żebyś mówiąc swój tekst był taki trochę bardziej zmęczony, dobrze?".
I niech te dwie anegdoty wystarczą... O randze twórczości Jurka niech wypowiadają się teoretycy, a o tym, że był uroczym, dowcipnym, inteligentnym facetem pewnie już powiedzieli inni.
LEOPOLD KOZŁOWSKI, kompozytor:**
- Jerzy zaprosił mnie do "Austerii" jako konsultanta, już na planie zaproponował mi stworzenie całości muzyki. I była to jedna z najpiękniejszych przygód w moim życiu. Bo pracować z takim twórcą jak Jerzy to radość i przyjemność. On wszystko miał w jednym palcu, a i świetnie czuł muzykę. Rzadko w filmie słyszy się muzykę bez żadnych instrumentów, a to był pomysł Jerzego - by wszystko było oparte na śpiewie. Bo przecież w Austerii czy gdzie indziej nie było instrumentów, nie było nawet klezmerów. Zarazem każdemu z nas dawał wolną rękę. "Ty jesteś kompozytorem, ty znasz to od dzieciństwa, rób jak uważasz. A jak będziesz uważał, że potrzebujesz mojej porady, jestem do dyspozycji...". Był do tego stopnia oddany filmowi, że jak nagrywałem chórki, to on w nich śpiewał.
Jestem dumny, że mogłem z nim współpracować i że mogłem pisać muzykę do takiego filmu. (KR, JOC, RS)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski