Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pod patronatem Republiki

Redakcja
Maciek w typowo nowofalowej pozie Fot. Universal Music Poland
Maciek w typowo nowofalowej pozie Fot. Universal Music Poland
Rozmowa z MACIEJEM OLBRYCHEM z zespołu Popkultura o jego debiutanckim albumie

Maciek w typowo nowofalowej pozie Fot. Universal Music Poland

- Jakie to uczucie trzymać w rękach debiutancką płytę swojego zespołu?

- Jestem bardzo szczęśliwy! Wreszcie udało nam się ją nagrać i wydać. Długo na to czekaliśmy. Los chciał, że pierwsza wersja tego materiału przepadła bezpowrotnie.

- Co się stało?

- Wszystkie piosenki były już gotowe dwa lata temu. Miałem je w domu na komputerze. Niestety - wybuchł pożar i wszystko spłonęło. Było wyjątkowo suche lato, dom miał dach z gontu osikowego, wszystko momentalnie zamieniło się w popiół. Straż pożarna była akurat zajęta gaszeniem innego pożaru w lesie, dlatego przyjechała dopiero po godzinie. I już było za późno. To było dla nas jak utrata... dziecka.

- I co zrobiliście?

- Postanowiliśmy wszystko nagrać jeszcze raz. I nie odtwarzać dokładnie tych samych aranżacji. To byłoby nudne i męczące. W ten sposób nie klonowaliśmy piosenek, tylko tchnęliśmy w nie nowe życie.

- Czym różniły się te obie wersje?

- Te nowe mają bardziej elektroniczny charakter. Pierwsze nagrania robiliśmy z pomocą znanego producenta Leszka Kamińskiego. Ale jego rola ograniczała się tylko do kilku dobrych rad. Właściwie nawet nie pełnił funkcji realizatora nagrań. Pomógł tylko zmiksować całość. Mając te doświadczenia, za drugim razem porwałem się na samodzielne zrobienie wszystkiego. Nie dość, że zrealizowałem nagrania, to również je zmiksowałem. Poprzeczka ustawiona przez Leszka była wysoko - ale jakoś dałem radę.

- Pracowaliście w domowym studiu?

- Tak się składa, że przyjaźnię się z córką Grzegorza Ciechowskiego. Poznaliśmy się na koniach - bo oboje lubimy jeździectwo. Gdy dowiedziała się, że jestem muzykiem - od początku mocno nas wspierała. Mało tego - moi rodzice znają się z kolei dobrze od dawna z Małgorzatą Potocką. I ona też nam pomogła. Dostaliśmy w prezencie stół mikserski Grzegorza, na którym była nagrywana choćby "Siódma pieczęć" Republiki. Ponieważ piętnaście lat przeleżał na strychu, był trochę zdezelowany. Dlatego musiałem wokół niego pochodzić z lutownicą, żeby lampki mogły się wreszcie zapalić. I w końcu powoli ożył - dzięki czemu miksowanie płyty było wielką frajdą.

- Te związki z Ciechowskim sprawiły, że w grudniu minionego roku zagraliście specjalny koncert z okazji dziesiątej rocznicy jego śmierci w radiowej Trójce.

- To było przyjacielskie wydarzenie. Zupełnie zapomnieliśmy, że to idzie na żywo w eter, i nie mieliśmy żadnego stresu. Tym bardziej że otwierając nasz występ, Piotr Stelmach powiedział miłe słowa: "Grzegorz Ciechowski za życia pomagał młodym zespołom - i teraz też nadal im pomaga". Kiedy to usłyszałem, poczułem, że nic nie może się nie udać.

- Dwa ważne koncerty zagraliście również na Open'erze i na Coke Festivalu.

- Przez pewien czas wahałem się, co zrobić ze swoim życiem. Bo kończę teraz studia prawnicze, a jednocześnie prowadzę zespół. I występ na Open'erze odpowiedział mi na to pytanie. Dlatego dzisiaj wiem, że chcę dalej robić muzykę. Bo okazało się, że są w Polsce imprezy, na których profesjonalnie traktuje się nawet debiutantów. Mieliśmy hotel, garderobę, świetnie przygotowaną scenę. Dlatego warto dalej iść w tę stronę - bo wiem, że nie będziemy umierać z głodu, aby móc kupić sobie sprzęt. Mieliśmy przed tymi występami sporą tremę, ale okazało się, że przyjęto nas zaskakująco ciepło. No i dzięki temu łatwiej znaleźć nam było potem wydawcę.
- Wiosną zagraliście trasę klubową po Polsce. Tym razem chyba zebraliście inne doświadczenia?

- Jako zespół bez płyty nie w każdym mieście udało nam się zapełnić salę. Raz przychodziło sto osób, a kiedy indziej - dwadzieścia. Ale za każdym razem dawaliśmy z siebie wszystko. I okazywało się potem, że ludzie, którzy byli na tych małych występach, po prostu nas pokochali. Przysyłali e-maile, dziękowali za występ, zapowiadali, że na kolejny koncert wezmą swoich znajomych. Tak się buduje bazę wiernych fanów. Zimą chcemy jechać w kolejną trasę. I jestem pewien, że będzie znacznie lepiej.

- Wasza muzyka przypomina nowofalowy rock z lat 80. Skąd ta fascynacja?

- Miałem szczęście, że moi rodzice interesowali się muzyką. Słuchali jej w domu i w samochodzie. I gdzieś to we mnie zostało. Dlatego lubię nową falę, zarówno zagraniczną, jak i polską. Mam tu na myśli takie zespoły, jak The Cars, Blondie, Flesh & The Pan czy Gary'ego Numana. Ta forma wyrażania emocji tak mi się spodobała, że z czasem sam zacząłem układać piosenki. Dlatego za każdą z nich stoi jakaś moja historia. Co najciekawsze - te piosenki rodzą się we mnie same. Wstaję rano - i już mam w głowie gotową melodię i tekst.

- A skąd upodobanie do elektroniki?

- To wyszło naturalnie. Nie jestem wykształconym muzykiem. Ani wokalistą, ani instrumentalistą. Być może dlatego najlepiej czułem się przy klawiszach. Dlatego kiedy założyłem zespół, postanowiłem się na nich skoncentrować. I chcę dalej eksplorować ten wątek. Myślimy bowiem już o nowych piosenkach. Niewykluczone, że będą jeszcze bardziej elektroniczne - ale z zachowaniem ducha rocka z lat 80.

Rozmawiał Paweł Gzyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski