MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Poczta za murami

Redakcja
Cebulek dostrzegł, że Pająk ma na szyi torbę wypchaną bilecikami, taką samą, jaką mają listonosze. - Komu niesiesz te wszystkie listy? - zapytał. - Już od pięciu lat tym się zajmuję. Każdego ranka obchodzę wszystkie cele, zbieram pocztę, a potem ją roznoszę. Strażnicy nigdy mnie jeszcze nie przyłapali, nigdy jeszcze nie znaleźli ani jednego bilecika. Tym sposobem więźniowie mają możność wymieniać między sobą wiadomości. - A skąd biorą papier? - Nie piszą na papierze. Piszą na strzępach swoich koszul, atrament robią z zupy, do której dodają trochę cegły zeskrobanej ze ściany".

Głuchy mur więzienny żył i opowiadał więźniowi o fizycznych i moralnych udrękach towarzyszy niedoli

493
W więzieniach, w których stosowano regułę milczenia, więźniowie byli całkowicie anonimowi. Zamiast nazwiska nosili numer, a opuszczając celę nakładali wełniane maski; kobiety więźniarki nosiły woalki.

Pierwszym tematem z zakresu kryminalistyki, o którym pewną wiedzę nabyłem już w wieku lat siedmiu, gdy nauczyłem się samodzielnie czytać, były grypsy. Stało się to za sprawą uroczej książeczki "Opowieść o Cebulku" włoskiego pisarza Gianniego Rodari. Tytułowy bohater powieści trafił do więzienia wtrącony tam przez niecnego Pomidora i przebywał w lochu, w podziemiach. Pewnego dnia Cebulek usłyszał jakiś dziwny głosik; ktoś go wołał, nie wiadomo z której strony. Był to Kulawy Pająk; "zsunął się nieco niżej i szepnął: Przynoszę ci list od twego ojca. Istotnie upuścił bilecik, który zdumiony Cebulek rozwinął i przeczytał jednym tchem... - Czy skończyłeś już czytać? - zapytał Pająk. - Tak, skończyłem. - W porządku. Weź wobec tego bilecik do ust, przeżuj go i połknij, żeby nie wpadł w ręce strażników. - Zrobione - odpowiedział Cebulek żując karteczkę. - A teraz - powiedział Pająk - do widzenia! - Dokąd idziesz? - Roznosić pocztę.
   
\\ missed drop char \\aden regulamin zakładu penitencjarnego nie toleruje porozumiewania się więźniów między sobą i ze światem zewnętrznym bez pośrednictwa i zgody administracji więziennej. Zakaz kontaktów miał i ma bardzo zróżnicowany zakres w zależności od kraju i epokach i rozmaicie bywa motywowany. Skrajną formą były więzienia celkowe, w których wyeliminowano całkowicie kontakt więźnia ze światem zewnętrznym i innymi współwięźniami, pozostawiając go w całkowitej izolacji i osamotnieniu. Jeszcze na początku XX stulecia tak opisywano ogromne francuskie więzienie Frain le Ronju: "więźniów trzymają w pojedynkach w dzień i w nocy, przywożą w wozach lub w wagonach porozdzielanych na osobne klatki. Mają specjalne odosobnione miejsca w kaplicy i w szkole; podobnie urządzony jest szpital. Spacer odbywają na odosobnionych podwórkach, oddzielonych od siebie wysokim murem. Nawet windy mają przegrody. Żaden z więźniów nie widzi twarzy drugiego i nie jest przez innych widziany. Wychodząc za próg swej celi musi wkładać na głowę kaptur lub wełnianą maskę. Udziałem więźnia jest milczenie, zawsze i wszędzie, na spacerniku przywołać dozorcę można jedynie podniesieniem ręki, a rozmawiać z nim tylko półgłosem". Taki sam wzorzec postępowania odnajdujemy we wspomnieniach więźniów NKWD. Aresztowani nigdy nie mogli się zetknąć na korytarzu; gdy jednego prowadzono, drugi oczekiwał na wolną drogę w specjalnych ściennych szafkach. Strażnicy uprzedzali się o możliwym spotkaniu klekotem kołatek.
   System milczenia obowiązywał także w więzieniach ze wspólnym odbywaniem kary; podczas pracy więźniów obowiązywał zakaz jakichkolwiek rozmów. Ten nakaz absolutnej ciszy, wymuszany drakońskimi karami, miał wspierać więźnia w jego medytacji nad swym losem i służyć jego poprawie. Tak sobie to dość prostodusznie założono. W rzeczywistości był najcięższym obostrzeniem kary pozbawienia wolności prowadzącym nieraz - co udokumentował sławny niemiecki kryminolog profesor Radbruch - do obłędu zaczynającego się od halucynacji słuchowych.
   W naturalnym odruchu samoobrony zakaz rozmów i kontaktów między więźniami był i jest notorycznie łamany. Jednym z pierwszych i najbardziej rozpowszechnionych sposobów komunikacji jest "telegrafowanie" - pukanie w ścianę. Nie ma więzienia na świecie bez "telegrafowania". Tym systemem komunikacji najczęściej posługiwali się więźniowie polityczni, zazwyczaj podlegający ścisłej izolacji, potem przejęli go przestępcy kryminalni, którzy początkowo pełnili rolę łącznikową podając wiadomość do sąsiedniej celi. We wspomnieniach więźniów twierdzy w Szlisselburgu przechował się wizerunek dozorcy tych kazamatów, Sokołowa zwanego "Herodem", który ustawicznie ale i daremnie walczył ze "stukaczami". Gdy nie pomagał karcer i inne kary, nakazał pewnego dnia walić żandarmom polanami w żelazne drzwiczki piecyków, by zagłuszać pukanie. Gdy i to nie dało rezultatu, Sokołow tak rozsadzał więźniów, by między celami niepoprawnych stukaczy były cele chorych. Ale mylił się; chorzy, nawet umierający, nie mając siły wstać z pryczy, też stukali butem w podłogę. Używano systemu z układem alfabetu w 6 wierszy po 5 liter w każdym wierszu. Najpierw stukało się liczbę wiersza, potem miejsce litery w wierszu. Rosyjski rewolucjonista Aleksandrow, który spędził 3 lata w pojedynczej celi, pisze w swych wspomnieniach, iż przy pewnej wprawie rozmowa idzie szybko, liczenie odbywa się podświadomie; często stosuje się skróty słów, swoistą stenografię. Przekazywano nie tylko rzeczowe informacje; odbywano rozmowy towarzyskie i toczono naukowe dyskusje. Nauczenie się tego alfabetu i pierwsza "rozmowa" były niezwykłym przeżyciem. Więzień podchodził do ściany, po trzykrotnym wywoławczym puknięciu natychmiast otrzymywał odpowiedź i "mur, głuchy mur więzienny żył i opowiadał mu o fizycznych i moralnych udrękach towarzyszy niedoli".
postęp cywilizacji i higieny przyniósł więźniom inny, też bardzo rozpowszechniony sposób porozumiewania się głosem z pomocą kanalizacji. Pierwszy opis tego swoistego telefonu znajdujemy we wspomnieniach rosyjskiej rewolucjonistki Breszko-Breszkowskiej w jej wspomnieniach z roku 1877 z petersburskiego więzienia "Krzyże". W każdej celi był basen z rurą odpływową prowadzącą do wspólnego kanału. Resztki wody wypompowywało się z rury za pomocą kija i zaczynała się rozmowa. Dźwięk niosło doskonale, bez specjalnego natężenia głosu. Nazywano ten sposób porozumiewania się klubem. "Iść do klubu" znaczyło iść do rury klozetowej.
z osobami poza murami więzienia lub lokatorami innych cel, jeżeli istnieje możliwość kontaktu wzrokowego, porozumiewać się można także metodą optyczną: alfabetem głuchych, podobnym do niego dwuręcznym alfabetem tzw. łapkami, pisaniem liter w powietrzu, "zajączkami" puszczanymi lusterkiem lub alfabetem Morse’a za pomocą odgiętego kciuka, gdzie dłuższe przytrzymanie oznacza kreskę, krótsze - kropkę. W zakratowanym oknie można zasłaniać chustką poszczególne kwadraty utworzone przez pręty; kwadraty oznaczają litery alfabetu. Można też zostawić w celi wiadomość pisemną w najdziwniejszych, mało widocznych zakamarkach. Mający dużo czasu więzień zajrzy wszędzie i znajdzie pozostawioną przez kompana, być może istotną dla siebie, wiadomość. Pisanie i rysowanie po ścianach cel jest surowo zabroniono i zdarza się dziś stosunkowo rzadko. Dawniej znakowanie było powszechne i to nie tylko na ścianach więziennych cel, zwłaszcza wśród zawodowych przestępców, włamywaczy, włóczęgów i Cyganów. Mury domostw, kościołów, cmentarzy, stare drzewa, kapliczki, przydrożne kamienie pełne były niezrozumiałych hieroglifów, budzących niepokój u niewtajemniczonych. Komunikowały znającym ten tajemny język ludziom z maginesu, jak można sobie poradzić w danej miejscowości, gdzie co można ukraść, wyżebrać, kto jest "swój", kto wróg, gdzie jest melina. Katalog liczący blisko 2000 takich znaków zebrał, opracował i objaśnił jeden z pionierów kryminalistyki, prof. Hans Gross; zainicjował tę kolekcję w początkach swej kariery zawodowej w 2. połowie 19. stulecia pracując jako sędzia śledczy w Czerniowcach. Znajduje się ona obecnie w założonym przez niego w austriackim Grazu muzeum kryminalistyki. Zapoznamy się z nią w jednym z kolejnych wydań "Pejzażu kryminalnego". Na razie powróćmy do naszego głównego wątku - do grypsów.
współtowarzysze Cebulka pisali grypsy na strzępkach koszul atramentem sporządzonym z zupy i tłuczonej cegły. Można i tak, ale zazwyczaj pisze się je całkiem prozaicznie na strzępkach papieru, większą rozmaitość notuje się w dziedzinie przyborów piśmiennych. Zdobycie ołówka czy pióra jest w więzieniu nieraz bardzo trudne, trzeba więc je wyprodukować samemu. Praktykowało się sporządzanie swego rodzaju chemicznego ołówka z chleba i atramentu zdobytego przemyślnie z więziennej kancelarii. Chleb nasączony atramentem, gdy podsychał formowało się w wałeczek. W szpic wtykało się szpilkę lub blaszkę. Przed pisaniem ołówek zamoczyć trzeba w wodzie; po skończeniu należało mokry koniec odłamać i resztę pisaka zachować na następną okazję. Do sporządzania atramentów sympatycznych, którymi tekst pisany ujawnia się dopiero po pewnych zabiegach adresata, więźniowie wykorzystują najrozmaitsze składniki: medykamenty uzyskane z ambulatorium, sok z cebuli czy cytryny, mocz, ślinę, mleko. Niewidoczne pismo można skreślić nawet wodą; wystarczy, by na powierzchni papieru utworzyła się chropowatość. Litery ujawniają się, gdy karteluszek zostanie przez adresata posypany jakimś ciemnym pyłem, choćby z popiołu papierosa.
   Najtrudniejszym jednak zadaniem jest przesłanie grypsu do adresata. Kulawy Pająk pomaga więźniom tylko w bajce, ale kroniki więzienne odnotowują niekiedy podobne, niezwykłe przypadki. W jednym z aresztów śledczych kurierem roznoszącym więzienną "pocztę" był pupil zarówno strażników, jak i więźniów - kot, tak wytresowany, że wdrapywał się po wywieszonych za okna ręcznikach i wędrował tak z celi do celi. Najczęściej jednak należy radzić sobie samemu. Gdy nie ma pod ręką tresowanego kota, można posłużyć się "koniem". Tak nazywa się sposób przesyłki grypsu obciążonego np. kawałkiem tynku lub kamykiem i zawieszonego sznurku. Trzeba list wahadłowo rozbujać za oknem tak wysoko, czasem nawet zatoczyć koło, by sąsiad z celi obok mógł go pochwycić ręką lub kijem.
   Grypsy zewnętrzne opuszczają więzienie najczęściej drogą powietrzną, wyrzucane ręcznie czy za pomocą procy sporządzanej z gumki uszczelniającej słoiki z dżemem lub - dawniej - wycinanej z kamaszy. Gryps bywa też czasem, gdy okna osłonięte są blaszanym koszem, katapultowany za pomocą "przyrządu" - kawałka wąskiej deseczki, kija od miotły czy w ostateczności łyżki. Miotanie grypsów jest umiejętnością bardzo w więzieniu cenioną; spece w tej dziedzinie potrafią dokonywać celnych rzutów na odległość co najmniej 20 metrów, zdarzało się im rozbijać szyby w budynkach naprzeciw, bowiem taki gryps ekspediuje się w kulce przeżutego, a potem stwardniałego na kamień chleba. Gustaw Daniłowski, więzień polityczny Pawiaka, w roku 1905 był świadkiem takich rzutów z okien więziennego szpitala: - rzut musi być pewny i silny, gryps sfuszerowany pada w obrębie więzienia i trafia do kancelarii, co nie należy do przyjemności. Raz nawet taki przypadek zgubił człowieka. W szpitalu siedział Pozner, Żyd, robotnik oskarżony o zamach na stójkowego. Został aresztowany 2 tygodnie po wypadku na zasadzie bardzo wątpliwych poszlak i był istotnie niewinny. W dniu zamachu pracował w fabryce, miał więc mnóstwo świadków dla udowodnienia swego alibi. Nerwowy chłopak strasznie niepokoił się swoim losem, przy każdej sposobności wyrzucał rodzicom błagalne grypsy, by powołali na świadków kolegów z warsztatu. Wszyscy świadkowie przysięgali jednogłośnie, ale jeden z takich grypsów z prośbą, by świadczyli, został przejęty i przeważył szalę. Pozner dostał postronek...
bardzo dobrą okazją do wysłania grypsu lub jego otrzymania są widzenia. Czujny strażnik, jeśli dobrze nastawi ucha, może czasem usłyszeć takie niewinne wyznanie: "strasznie mi się brudzą rękawy, uważaj jak pierzesz, bo są naddarte i musiałem sam szyć". W poddanej po takiej wskazówce szczegółowej rewizji oddawanej do domu bieliźnie można znaleźć gryps ukryty w mankietach, w kołnierzu. Do przemycania grypsów nadają się też paczki żywnościowe. Do chleba i wędlin na ogół się ich nie wkłada z uwagi na łatwość wykrycia. Najlepiej wykorzystać naczynie z tłuszczem, a list owinięty w woskowany papier ustawić w nim pionowo, redukując do minimum odnalezienia go przez dziobanie szpikulcem. Termosy nadają się do szmuglu większych przedmiotów, pieniędzy, nawet alkoholu. Na dno kładzie się przesyłkę, przykrywa tekturowym krążkiem, a następnie zalewa mieszaniną margaryny i wołowego łoju, która staje się bardzo twarda po zastygnięciu, tworząc drugie dno kolorem nie różniące się od wnętrza naczynia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski