W 2013 roku rządy Polski i Słowacji porozumiały się co do tego, aby do Strachociny doprowadzić wspólny tzw. interkonektor gazowy, czyli pierwsze (jak dotąd) połączenie systemów transportu gazu obu krajów. Inwestycja zyskała polityczne poparcie Komisji Europejskiej, a na podkarpacką rurę do Hermanowic Bruksela wyasygnowała nawet ponad sto milionów euro. Gazowe połączenie obu krajów leży ewidentnie w obopólnym interesie.
Dzięki niemu bowiem Polska uzyska dostęp do gazu, jaki już wkrótce popłynie zapewne z Azji Środkowej na południe Europy; Słowacja zaś będzie mogła za jakiś czas stać się jednym z odbiorców skroplonego paliwa z gazoportu w Świnoujściu. A jeśli - jak chce polski rząd - w przyszłości powstałby tzw. gazociąg norweski, to także z tego źródła gaz mógłby popłynąć na Słowację.
Wydawać by się mogło, że cały projekt to logiczna i w gruncie rzeczy niekontrowersyjna inwestycja w bezpieczeństwo energetyczne obu krajów. Co więcej, w porównaniu do takich gigantycznych i drogich przedsięwzięć, jak bałtycka rura z Rosji do Niemiec, jest to inwestycja skromna, tania i na niezbyt wielką skalę.
Tymczasem projekt zaatakowany został z prawdziwą pasją przez rosyjskich ekspertów, wypowiadających się agresywnie i szyderczo, zarówno na łamach znanego portalu Sputnik, jak i w agencji TASS i Ria Novosti. A znając mechanizmy rządzące rosyjskimi mediami wolno podejrzewać, że to dopiero początek rozwijającej się propagandowej nagonki.
Skąd bierze się owo przesadne zainteresowanie i złość prokremlowskich mediów? Rosjanom nie chodzi wcale o połączenie Polski ze Słowacją, ale o to, gdzie kończyć się ma budowana obecnie rura. Idzie właśnie o owe podprzemyskie Hermanowice, które leżą niemal na granicy polsko-ukraińskiej, i w których na dodatek znajduje się punkt przepływu gazu pomiędzy Ukrainą i Unią Europejską.
Z rosyjskiej perspektywy krótka polska rura nabiera monstrualnego geopolitycznego znaczenia. Dzięki niej bowiem około roku 2020 Ukraina miałaby szansę swobodnego dostępu zarówno do gazu z północy Europy, jak i z jej południa. A już to, czego Kreml strawić najbardziej nie może, to fakt, iż Kijów mógłby stać się w przyszłości potencjalnie dużym odbiorcą płynącego przez Polskę gazu z rury norweskiej. W ten sposób bowiem Warszawa zyskałaby rozstrzygający w negocjacjach ze Skandynawami argument o pełnej ekonomicznej opłacalności tzw. korytarza północnego.
Rosyjski „Gazprom”, wspierany przez Kreml, nie od dziś walczy z konceptem takiego korytarza, a sławetny rosyjsko-niemiecki gazociąg bałtycki miał definitywnie pogrzebać cały ów projekt. Ostatnio przed europejskimi i niemieckimi sądami toczy się prawna batalia o to, czy rosyjskiemu koncernowi wolno przejąć faktyczną kontrolę nad częścią gazociągów niemieckich, tak aby zmonopolizować zaopatrzenie z rury bałtyckiej Czech i Austrii.
Oportunistyczna Komisja Europejska pod wodzą Junckera dała Rosjanom na to zgodę, ale polski koncern PGNiG wytoczył przeciw tej decyzji cały szereg międzynarodowych procesów. Niewielka rura budowana teraz u podnóża Bieszczadów stała się częścią owego wielkiego sporu. A gra idzie o wysoką stawkę.
O to, kto wygra batalię o zaopatrywanie na przyszłość w gaz Europy Środkowo-Wschodniej, od Ukrainy aż po Austrię? Czy będzie to Moskwa - dzięki rozbudowywanej rurze bałtyckiej ze wschodu na zachód? Czy raczej Warszawa, dążąca do skonstruowania drogi alternatywnej, z północy na południe?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?