Zapóźnienie i niedoinwestowanie zniechęcało do zawodówek i techników nie mniej niż stworzona na przełomie stuleci zła atmosfera wokół szkolnictwa zawodowego.
Władza wskazała azymut: kształcenie ogólne i humanistyczne. Efekt? W ostatnich latach PRL-u do ogólniaków szło 10 proc. młodych, a w 2005 r. już 60 proc. Lepiej!
Prawie wszyscy skończyli potem tzw. studia. Bardzo to było statystycznie piękne, w globalnych rankingach skolaryzacji poszybowaliśmy pod niebiosa, ale Polacy zaczęli mieć problem ze znalezieniem dekarza, kelnera, kucharza, fliziarza, sprzedawcy - lub musieli zatrudniać w tej roli świeżo upieczonego prawnika, socjologa lub innego filozofa. Niedopasowanie kształcenia do potrzeb rynku pracy było jedną z przyczyn emigracji dwóch milionów Polaków.
Dobra informacja jest taka, że to szaleństwo się skończyło. Pionierem zmian była Małopolska, tu nawet w największym kryzysie znakomicie radziło sobie kilka sztandarowych szkół zawodowych. Pod koniec minionej dekady uzyskały silne wsparcie finansowe i logistyczne od władz województwa. O tym, jak mądry to był ruch, świadczą wyniki naszego regionu: zanotowaliśmy najszybszy w Polsce spadek bezrobocia i największy wzrost dochodów. Powstało 60 tys. nowych firm.
Młodzi to widzą i wyciągają wnioski: ogólniaki tracą popularność, technika idą w górę. To dobrze. Sukces zależy jednak nie tylko od szkół, które bardzo się starają, ale i od pracodawców, którzy trzymali się dotąd z dala od szkolnictwa - a zarazem narzekali na brak kadr. Muszą ściśle ze szkołami współpracować. Inaczej zostaną bez pracowników.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Szkoły przestaną nagminnie produkować bezrobotnych?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?