To raczej efekt wejścia przez nich na poziom rywalizacji, w której testów już się nie da ominąć. Michał Cieślak i Nikodem Jeżewski mieli w ogóle nie być badani przed walką o tytuł mistrza kraju we Wrocławiu, więc mogli pakować w siebie ile wlezie. Promotorzy w ostatniej chwili dorzucili do puli kolejne trofeum - pas IBF Baltic, co pociągnęło za sobą konieczność testów dokonywanych na zlecenie federacji IBF. I sprawa się rypła.
W przypadku Andrzeja Wawrzyka rzecz dotyczyła walki pod auspicjami WBC, która od niespełna roku współpracuje z VADA (Voluntary Anti-Doping Association). Linia obrony krakowianina polega na zapewnianiu (poprzez osoby trzecie), że nie przyjmował dopingu świadomie - znalazł się on w odżywkach, które odstawił przed dwoma miesiącami. Dziwne, prawda? Przestał je brać akurat wtedy, gdy spadła mu z nieba walka o tytuł mistrza świata. Nikt, kto wspomaga się legalnymi środkami nie odstawia ich akurat wtedy, gdy są mu one najbardziej potrzebne.
Oczywiście wiele razy słyszeliśmy podobne bzdury. Na przykład z ust Mariusza Wacha, który po tym, jak udowodniono mu zażywanie stanozololu przed walką z Władimirem Kliczką, też mamrotał o trefnych odżywkach kupowanych w USA.
Ośmiomiesięczna dyskwalifikacja nałożona przez związek niemiecki niczego go nie nauczyła, bo przy okazji pojedynku z Aleksandrem Powietkinem trzy lata później znów został złapany. Za recydywę zostałby dożywotnio zdyskwalifikowany, gdyby nie fakt, że akurat w tym samym czasie moskiewskiemu laboratorium, które pobrało od niego próbki, cofnięto akredytację WADA (World Anti-Doping Agency). W federacji WBC udało się więc ukręcić aferze łeb.
Gdy badano Wacha, WBC jeszcze nie miała umowy z VADA, która teraz dorwała Wawrzyka. Funkcjonariusze tego stowarzyszenia zapewniają, że postępują zgodnie z procedurami WADA, ale istnieje pewna zasadnicza różnica w sposobie komunikowania wyników przez obie instytucje. I nie chodzi tu o to, że rezultaty VADA najpierw trafiają do dziennikarza ESPN Dana Rafaela, a dopiero potem są oficjalnie ogłaszane.
To żaden dowód na złą wolę, media po to mają swoje źródła, by z nich korzystać. Gorzej, że w oficjalnym zawiadomieniu o pozytywnym badaniu próbki A nie znalazło się określenie wysokości stężenia stanozololu w moczu Wawrzyka. Szkoda, bo taki konkret mógłby uciąć w zarodku dyskusję na temat możliwości przypadkowego „zainfekowania” się rzeczonym steroidem przez krakowianina. Dodajmy, dyskusję toczącą się tylko w Polsce, bo poza naszymi granicami nikt nie ma wątpliwości, że jesteśmy - niczym Rosja - prawdziwym eldorado dla dilerów dopingu.
e-mail: [email protected]
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?