Po dwóch stronach lotniskowego pasa

Ma rację. - Bez konsultacji z mieszkańcami nie powinno się decydować o inwestycjach tak ważnych i pogarszających standard życia - twierdzi wójt Zabierzowa Elżbieta Burtan. Też ma rację. Jak pogodzić te dwa stanowiska, oba niezwykle istotne? Będzie trudno. Nawet bardzo.

Nie ulega wątpliwości, że podkrakowskie lotnisko musi mieć nowy pas startowy. Ten istniejący jest za krótki, do tego za kilka lat trzeba przeprowadzić jego generalny remont. A specjaliści twierdzą, że nawet jeśli by samoloty miały lądować i startować na tej samej drodze, to trzeba by ją i tak wybudować od nowa.

Pomysł, by wytyczyć nowy pas i zacząć go budować, a korzystać z obecnego, jest więc jak najbardziej racjonalny. Dla władz lotniska i pasażerów linii lotniczych. Ale nie dla właścicieli domów, nad którymi pojawią się nisko latające samoloty. Tym, którzy nie mają tego na co dzień, protestujący przeciwko nowej inwestycji będą się kojarzyć z obrazami ze słynnej polskiej komedii o Pawlaku i Kargulu - o samolocie latającym „po moim niebie”, ale dzisiejsze sąsiedztwo lotniska to ryk silników i drgania ścian prawie 24 godziny na dobę.

Czy to oznacza, że lotnisko powinno się wycofać ze swoich planów? Nie! Ale też nie może udawać, że w tej sprawie uda się wypracować kompromis. Jeszcze niedawno protesty budził przebieg autostrad. Prawie je wybudowano, a przynajmniej większość poszkodowanych (wywłaszczanych) dostała przyzwoite rekompensaty. Teraz rozwijają się lotniska, więc to one wywołują protesty i ich powstrzymanie też musi kosztować. Że przez to pasażerowie zapłacą więcej za bilety? Trudno. Za śmieci też płacimy więcej, bo nie mamy ich gdzie już składować. Za uciążliwości lotniska w Balicach trzeba więc zapłacić. Albo przenieść samoloty do Radomia.

Lotnisko chce mieć nowy pas, inwestycja już budzi protesty