MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Po co przychodzi ksiądz?

Redakcja
Z Bożym Narodzeniem nierozłącznie wiąże się również to, że do naszych domów przychodzi ksiądz po kolędzie. Wiele osób zadaje sobie pytanie: a właściwie po co?

REFLEKSJE Z WATYKANU: ks. JarosŁaw Cielecki

Dwa lata po święceniach kapłańskich pracowałem w jednej z największych parafii w Łodzi, w dzielnicy Widzew. Dwadzieścia tysięcy mieszkańców, same bloki, a obok wielka budowa świątyni. Czułem przerażenie - to już nie będzie tak, jak w poprzedniej parafii, małej, wiejskiej, gdzie ludzi się znało, gdzie byliśmy tylko proboszcz i ja, a parafian niecałe pięć tysięcy. W tej łódzkiej pracowało nas czterech, ale pozostali, starsi ode mnie o kilkanaście lat, byli tam od dawna.
Jak będzie można poznać ludzi mieszkających w wielkim blokowisku, jak dotrzeć do nich, do młodzieży?
Przyszła kolęda - proboszcz wyznaczył mi na każdy dzień odwiedzenie jednego bloku. Przez miesiąc, dzień po dniu, po skończonych zajęciach w szkole zastawiałem przed mieszkaniem kopertę z kartoteką, w której trzeba było zaznaczyć informacje o poszczególnych rodzinach. I szedłem na spotkania. Jakie one były? Bardzo ważne. Ludzie potrzebowali rozmowy, wsparcia. Było już wtedy wielu bezrobotnych, co stwarzało problemy z tym związane, jak alkoholizm. Czasem kobiety nie przyznawały się do biedy i zmartwień - po prostu chciały dobrze wypaść przed wszystkimi, żeby się tylko nie wydało i ksiądz nie zauważył. To przecież zaledwie kilka minut i pójdzie do następnego mieszkania… Często, będąc pewny, że tak jest, podając rękę na pożegnanie, ukradkiem brałem z kieszeni sutanny garść banknotów, które wkładałem takiej kobiecie do ręki. Patrzyła i mówiła: "proszę księdza, nie," ale nie mogła powstrzymać łez. Dla mnie te "milczące", ukradkiem odkrywane problemy stawały się wielkim sensem mojej wizyty, chociaż później trzeba było myśleć, jak wyjaśnić, że przynosiłem mniej ofiar niż inni. Mówiłem, że miałem biedniejsze rodziny, ale księża mi nie wierzyli.
To były dni trudne, pełne zmęczenia, ale i wielkiej radości, bo można było dotrzeć do tych, którzy często nie mają odwagi do rozmowy. Trzeba było tylko odpowiednio ją poprowadzić, aby się otwarli na wspólną modlitwę, spojrzenie dobra, miłości. By mieli świadomość, że nie przyszedłem odbębnić kolędy, że nie przyszedłem do wszystkich, tylko do nich. To też nie było łatwe i trzeba było dyskretnie spoglądać na zegarek. Wiedziałem, że pójście do domów, spotkanie tych rodzin, to misja bardzo ważna; by z bliska powiedzieć już nie anonimowemu parafianinowi, że Chrystus go kocha, że ja, Jego uczeń, przychodzę, by powiedzieć, że nie jest sam. Taki sens odnajdywałem w odwiedzaniu domów i ludzi i jestem przekonany, że taka myśl towarzyszy wielu kapłanom.
We Włoszech księża nie chodzą po kolędzie w okresie Bożego Narodzenia. Tutaj "błogosławieństwo domów", jak to nazywają, zaczyna się wraz z Wielkim Postem. Jednak sens takich spotkań się nie zmienia, bo ludzie potrzebują wsparcia i miłości ze strony księdza, ich pasterza. Im więcej mają problemów, tym bardziej wypatrują tego dnia, by móc o nich opowiedzieć, a przynajmniej poprosić o modlitwę.
Po kolędzie wracałem do domu zmęczony, nawet bardzo, ale szczęśliwy, bo jeśli chociaż jednej osobie pomogłem spotkaniem, rozmową, to wszystko to miało sens. Nie stałem się inkasentem, urzędnikiem, któremu należy dokonać wpłaty na Kościół. I właśnie tutaj często dochodzi do rozdźwięku - ludzie rozważają: jeśli drzwi nie otworzą, a są ochrzczeni, jeśli nie złożyli nigdy ofiary, jeśli nie widać ich w kościele w niedziele, to czy ksiądz będzie mógł w momencie ich śmierci odmówić modlitwy czy chrześcijańskiego pochówku?
Czy mam prawo jako ksiądz być sędzią? Myślę, że nie, bo moim prawem jest tylko jedno: odpowiadać przebaczeniem i miłością.
Chodząc po kolędzie w Neapolu, wchodziłem do… barów, w których spotykają się bezrobotni mężczyźni. Siedzą tam całymi dniami. Nie piją, ale grają w karty i rozmawiają. Do domu wracają na posiłki i wieczór. Nie omijałem tych miejsc, bo tam byli ludzie. Zapraszałem ich do modlitwy, nawiązywałem znajomość. Iluż właśnie z nich przyszło później do mnie do kościoła, prosząc o spowiedź, często po wielu latach. Zawsze się sprawdza sens kolędy: idę, by przypominać, że Chrystus przyszedł z miłości do nas. Ja przychodzę z miłości do Niego - posłał mnie, bym wam o tej miłości przypomniał.
Dzisiaj już nie chodzę "po kolędzie", bo nie pracuję w parafii. Będąc przy Stolicy Apostolskiej, wypełniając inne misje dla Kościoła, mam okazję stawać w tych dniach przy grobie Sługi Bożego Jana Pawła II. Modlę się tam za wszystkimi kapłanami, aby wypraszał im potrzebne łaski za ich dobroć, cierpliwość i ofiarę, a wszystkim radość i pokój w nowym roku 2006.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski