18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Płonące farmy

Redakcja
Nikt nie pomyślał o losie pracowników farm... i ich dzieciach Fot. Jakub Ciećkiewicz
Nikt nie pomyślał o losie pracowników farm... i ich dzieciach Fot. Jakub Ciećkiewicz
Droga jest jasna i pusta. Wokoło rosną ściany wysokich, szarych chwastów. Czasem, poprzez łodygi, widać fragmenty opustoszałych zabudowań, pordzewiałe traktory, części urządzeń melioracyjnych, pozostałe po dawnych farmach białych Afrykanów.

Nikt nie pomyślał o losie pracowników farm... i ich dzieciach Fot. Jakub Ciećkiewicz

Jakub Ciećkiewicz: AFRYKAŃSKI DLA POCZĄTKUJĄCYCH

Jeszcze 10 lat temu dokoła stały łany żółtej, dorodnej, dwuipółmetrowej kukurydzy, ciągnęły się złote pola tytoniu, sady owoców cytrusowych, na łąkach pasły się czarnogłowe owce i dorodne bydło rasy Hereford. Czarni robotnicy w żółtych kombinezonach pracowali na żyznej, czerwonej ziemi, która rodziła trzy razy do roku. Dziś wszystko zarosło, rozpadło się, zdziczało...

Gdzieś w okolicy była farma Roba Webba, który uprawiał kawę, paprykę, pszenicę, trzcinę cukrową, soję i szparagi. Sam tytoń na jego polach był wart kilka milionów dolarów! Rob zatrudniał 620 robotników, zbudował szkołę podstawową i w pełni wyposażoną przychodnię lekarską. Robił wszystko, aby utrzymać dobre stosunki z rządzącą partią Roberta Mugabe. - Najpierw się udawało, potem mnie wygnali...

Zza krzewów migają okrągłe, żółte chaty tradycyjnej wioski. Przy szosie ciągnie się rząd prymitywnych zabawek - traktorów wystawionych na sprzedaż, kilka worków ziemniaków, cebuli, staroświecka waga. Dwóch nastoletnich chłopców, z małym dzieckiem na rękach, usiłuje handlować. Pytam, czy mogę wejść do osady? Tak, jeśli zgodzi się starszy klanu. Mijam zdezelowaną ciężarówkę, podchodzę do mężczyzny o szarej, zakurzonej twarzy. Kiwa głową.

Kim są mieszkańcy wioski? Sierotami po białych farmerach. Dawnymi robotnikami rolnymi z okolicznych gospodarstw. Wielką grupą czarnych Zimbabweńczyków, których los nikogo dzisiaj nie obchodzi. - Skleciliśmy domki z gliny i słomy - mówi wódz. - Wynajmujemy się do pracy w okolicy, hodujemy kury, obsialiśmy kilka zagonów kukurydzą... Wokoło kręci się grupa dziewcząt w skrywających nędzę strojach ze szmateksów. Życie dawnych pracowników Roba Webba osiągnęło poziom plemienny.

***

A przecież wszystko miało być inaczej! Po wyzwoleniu w 1980 roku Robert Mugabe postanowił wspaniałomyślnie wybaczyć Rodezyjczykom i, zdając sobie sprawę ze skarbu, jakim są zimbabwskie farmy, powierzył tekę ministra rolnictwa białemu fachowcowi. Wspólnie z nim objeżdżał gospodarstwa, zachęcał właścicieli, by pozostali w tolerancyjnym, wielorasowym Zimbabwe i wraz z czarnymi budowali dobrą przyszłość.

W rękach białych, którzy stanowili 1 procent ludności kraju, pozostawały wówczas trzy czwarte ziemi uprawnej: 4700 wysokotowarowych gospodarstw, dających zatrudnienie 25 procentom pracujących. Napędzały gospodarkę, koniunkturę, eksport. Były czynnikiem dobrobytu. Spichlerzem Afryki!

Nowe władze zaproponowały rozsądne reformy. Uruchomiono, finansowany przez rząd brytyjski, program dobrowolnego wyzbywania się ziemi, skupywano od właścicieli grunty i przekazywano je miejscowym. Na przełomie wieków Anglicy zauważyli jednak, że większość nowo tworzonych farm - zamiast do bezrolnych biedaków - trafia w ręce kliki prezydenta i swoje wkłady zamrozili. Szef państwa poczuł się wówczas zdradzony...

Jeszcze większą złość wzbudziła w nim niewdzięczność społeczeństwa. Poszło w zasadzie o drobiazg. Mugabe chciał się pozbyć denerwującego zapisu w konstytucji, który ograniczał czas pełnienia urzędu prezydenta. Ogłosił więc referendum i... nagle, nieoczekiwanie -zetknął się z opozycją. Jak spod ziemi wyrósł Ruch na rzecz Demokratycznych Zmian (MDC), którego lider - Morgan Tsvangirai - zgromadził wokół siebie niezadowolonych. Klasę średnią, związkowców, czarnych, białych, różnych. Ruch poparli również farmerzy.
Podczas referendum w roku 2000 zdarzyło się coś nieoczekiwanego, strasznego i zagrażającego bezpieczeństwu państwa. Robert Mugabe: wyzwoliciel narodu, Wuj Bob, wielki człowiek Afryki - przegrał i poczuł się upokorzony. Winą za porażkę obciążył białych farmerów!

Wkrótce w gospodarstwach pojawiły się uzbrojone bandy "weteranów wojennych" - bezrobotnych opłacanych z partyjnych funduszy i różnej maści chuliganów. Nazywano ich "wetwojami".

***

Jako pierwszego zamordowano Martina Oldsa. Miał farmę w miejscowości Nyamandlovu, działał w MDC. O wschodzie słońca pod jego dom podjechał konwój 14 ciężarówek, w których siedziała setka ludzi uzbrojonych w kałachy i maczety. Zajęli pozycje i zaczęli strzelać. Olds zadzwonił na policję, błagając o pomoc, bezskutecznie. Potem wyciągnął broń i zaczął się odgryzać. Kiedy go trafiono w nogę, usztywnił ją karniszem i strzelał tak długo, dopóki napastnicy nie wrzucili przez okna koktajli Mołotowa. Gdy wyszedł z podniesionymi dłońmi napastnicy zatłukli go łopatami, kolbami, kamieniami i maczetami.

15 kwietnia zamordowano członka MCD Davida Stevensa. Pod farmę podjechało autobusem 40 uzbrojonych mężczyzn, zawiązali mu ręce na plecach i zabrali do pobliskiego miasteczka. Widząc, co się święci, farmerzy schronili się w komisariacie, ale napastnicy wpadli do środka i ich skatowali, a Stevensa zmusili do wypicia oleju napędowego. Jeden z sąsiadów był świadkiem jego śmierci "Widziałem, jak »wetwoj« strzelił Davidowi z fuzji w plecy, potem w twarz - dosłownie rozerwało go na strzępy" - opowiadał.

Stevens kupił gospodarstwo w 1986 roku, a więc już po wyzwoleniu Zimbabwe i zbudował je niemal od podstaw. Wraz z żoną zatrudniał 75 rodzin, mówił w shona, działał w społecznym komitecie budowy dróg. Pracował na rzecz nowoczesnego, tolerancyjnego Zimbabwe. Po dokonaniu mordu bandyci spalili zabudowania i obrabowali jego dom. Dziś farmę porastają chwasty.

- Uwłaszczenie można było przeprowadzić inaczej - mówi dr Krystyna Grabowska. - W kraju było przecież 300 tys. hektarów ziemi, leżącej odłogiem. Nie uprawiano jej. Nie przygotowano dla potrzeb osadnictwa. Nie przeszkolono nowych właścicieli. Nikt nie umiał prowadzić nowoczesnych farm. Polacy z Zimbabwe opowiadają o miejscowym notablu, którzy otrzymał gospodarstwo wyposażone w 100 traktorów. Kiedy dowiedział się, że ktoś potrzebuje 400 kół - sprzedał wszystkie. Maszyny stały się wrakami.

Ziemię otrzymywali prominenci i członkowie rządu. Minister spraw wewnętrznych 5 farm, minister informacji 3, żona Mugabe 2. Wkrótce rolnictwo upadło! Farmerzy wyjechali - stracili dorobek swego życia.

Zaglądam do sklepu w Harare. Pół kilo masła kosztuje 5 dolarów (podobno przypłynęło z Japonii), pół kilo chleba - dolara, mięso - 10 $ za kg, ziemniaki 1,2 $. Większość towarów pochodzi z RPA albo z małych poletek uprawianych od pokoleń przez miejscową ludność. Przeciętna pensja w Zimbabwe to 200 dolarów.

PS Korzystałem z książki Petera Godwina "Gdzie krokodyl zjada słońce".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski