Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ciągle jestem taką samą osobą

Redakcja
Kiedy tylko mam okazję, wracam do Krakowa. Kocham Kraków! - mówi Agnieszka Radwańska Fot. Adam Wojnar
Kiedy tylko mam okazję, wracam do Krakowa. Kocham Kraków! - mówi Agnieszka Radwańska Fot. Adam Wojnar
ROZMOWA. - Mogę zwyciężać w Wielkim Szlemie, skoro wygrałam w Miami turniej, który jest bardzo podobny do wielkoszlemowego. Drabinka jest niemal tak samo długa - mówi po powrocie z Florydy AGNIESZKA RADWAŃSKA

Kiedy tylko mam okazję, wracam do Krakowa. Kocham Kraków! - mówi Agnieszka Radwańska Fot. Adam Wojnar

- Zwycięstwo z Marią Szarapową, po wcześniejszych siedmiu porażkach smakuje wyjątkowo?

- Na pewno bardzo się cieszyłam, że mogłam zrewanżować się za te wcześniejsze przegrane mecze. Po raz ostatni wygrałam z nią kilka lat temu. Teraz w Miami to był finał bardzo dużego turnieju, stawka była wysoka. To cieszy.

- Szarapową Pani ograła, kiedy pora na zwycięstwo nad Wiktorią Azarenką, liderką światowego rankingu?

- Ograłam ją pod koniec ubiegłego roku, niespełna pół roku temu. W tym roku jednak pokazała kawał dobrego tenisa. W tych ostatnich meczach ze mną grała po prostu za dobrze. - Pokazała Pani, że nie trzeba być mocno zbudowaną, mieć świetnych warunków fizycznych, by wygrywać wielkie turnieje...

- Każda zawodniczka jest inaczej zbudowana, trenuje inaczej i inaczej gra. Na pewno jestem dowodem na to, że nie trzeba serwować 200 km/godz., żeby wygrywać.

- Zaskoczyło Panią to, że wygrała turniej bez straty seta?

- Na pewno było to zaskoczenie, zwłaszcza że grałam z dziewczynami z czołówki. To duże osiągnięcie w tak wielkim turnieju. W Miami grało mi się bardzo dobrze, od pierwszego meczu, dużo lepiej niż w Indian Wells. Wychodziłam na kort i czułam, że gram swój tenis. Jak chciałam, tak mogłam zagrać, to chyba najlepsze uczucie. Pod tym względem nie mogłam sobie niczego zarzucić.

- Czuje się Pani na siłach zrobić kolejny krok i wygrać turniej Wielkiego Szlema?

- Myślę, że tak, skoro wygrałam w Miami turniej, który jest podobny do wielkoszlemowego. Drabinka jest niemal tak samo długa, gra cała czołówka, bo to impreza obowiązkowa. By wygrać Wielkiego Szlema, trzeba wygrać siedem spotkań, w Miami sześć.

- Po wygranej w Miami będzie Pani teraz postrzegana jako jedna z faworytek Wielkiego Szlema. Taka presja pomaga czy przeszkadza?

- Ta presja nie towarzyszy mi od tygodnia czy dwóch, nawet nie od roku, tylko od paru lat, odkąd jestem w czołowej "10". Staram się o tym po prostu nie myśleć, tylko robić swoje, wychodzić na kort i grać jak najlepiej.

- Po zwycięstwie w Miami dziękowała Pani ojcu-trenerowi, mówiąc, że wszystko mu zawdzięcza. Nikt inny nie przyczynił się do Pani ostatnich sukcesów?

- Wiadomo, że na sukces składa się wiele czynników. Z tatą trenowałam całe życie, to będzie już 18 lat. Ostatnio jeżdżę i trenuję też z Tomkiem Wiktorowskim. Mam też trenera od ogólnorozwojówki. Te trzy osoby pracują na mój sukces.

- Co z Borną Bikiciem, Chorwatem, który ostatnio współpracował z Panią i Urszulą?

- To już koniec. Miał okres próbny i go nie zdał. Sprawa jest nieaktualna.

- Czy pojawi się jakiś nowy trener?

- Może. Na razie będzie funkcjonował układ z Tomkiem Wiktorowskim i tatą.

- Nie boi się Pani, że po tym sukcesie i kolejnych przyjdzie wielka popularność i Pani życie wywróci się do góry nogami?

- Na pewno nie zmieni się moje życie, bo wygrałam jeden turniej. Jestem tą samą osobą, trenuję tak samo, w tym samym miejscu. Zmieniło się to, że mam jeden więcej tytuł w karierze, ale by utrzymać się na miejscu, w jakim jestem, nadal muszę trenować.
- Jest Pani gotowa na nazwijmy to "Isiomanię"?

- "Isiomania"? Czemu nie?!

- Zwycięskie powroty do Krakowa bardziej Panią męczą czy cieszą?

- Wszystko ma swoje dobre i złe strony. Wiadomo, że jestem po 20-godzinnej podróży i wolałabym już być w domu, usiąść na własnej kanapie, zwłaszcza że w tym roku dużo już grałam, w Krakowie byłam chyba tylko sześć dni. Z drugiej strony, jeśli widzę taki tłum ludzi, to znaczy, że robię coś dobrze, że media i kibice tym się interesują.

- Przed nami święta, będzie Pani trzymać dietę?

- Jaka dieta? Dzień bez czekolady jest dniem straconym (śmiech)! Nie wiem, co będzie na stole, bo prawdę mówiąc, kuchnia to nie jest moja najmocniejsza strona. Chciałabym bardzo umieć gotować, ale nigdy nie miałam na to czasu. Każdy coś pewno przygotuje oprócz mnie. Prędzej namaluję pisankę.

- Dwa lata temu reklamowała Pani na swoim stroju miasto Kraków. Jest szansa, by naszywki znów pojawiły się na Pani koszulce?

- Jestem jak najbardziej otwarta na współpracę z Krakowem. Jeśli jeszcze raz byłaby taka okazja, to czemu nie?

- Wojciech Fibak stwierdził, że jest Pani bardzo krakowska. Co to dla Pani oznacza?

- Przede wszystkim nadal tu mieszkam i trenuję, choć warunki są, jakie są. Do ideału sporo im brakuje. Kiedy tylko mam okazję, wracam do Krakowa, tu czuję się najlepiej. Na razie nie wyobrażam sobie, bym mogła trenować w innym miejscu. Kocham Kraków!

- Jaki będzie Pani następny turniej?

- Porsche Open w Stuttgarcie, który zaczyna się 23 kwietnia. Teraz czeka mnie prawie 3-tygodniowa przerwa. Jak na mnie, to bardzo długo. Święta spędzę w domu i normalnie będę trenować. W Stuttgarcie rozpocznę sezon na kortach ziemnych. Później będą imprezy w Rzymie, Madrycie, Brukseli i Roland Garros w Paryżu.

- Trudniej będzie wygrywać mecze na Roland Garros czy Wimbledonie?

- O wiele lepiej gra mi się na trawie. To moja ulubiona nawierzchnia. Na ziemnych kortach nie bronię zbyt wielu punktów za ubiegły rok.

- Ból pleców daje się we znaki?

- Trochę bolą, jednak przez ostatnich kilka tygodni miałam sporą dawkę tenisa. Grałam praktycznie pięć turniejów z rzędu, to nie jest mało. Dlatego też odpuściłam ostatnią imprezę w Charleston.

- Kiedy zaatakuje Pani miejsce numer "3" w rankingu WTA?

- Do tej pozycji jest jednak trochę punktów straty. Przede wszystkim przydałoby się dobrze zagrać na ziemi w Madrycie, tam jest sporo punktów do zdobycia.

- Czytała Pani zachwyty amerykańskich, i nie tylko, mediów na temat swojej gry po zwycięstwie w Miami?

- Trochę z doświadczenia wiem, że lepiej niczego nie czytać. Lepiej trzymać się z dala od internetu, komentarzy i ogólnie od czytania na swój temat.

- Znów pojawiły się komentarze porównujące pani styl gry do Martiny Hingis. Lubi Pani takie porównania?

- Miło mi to słyszeć. Już któryś raz słyszę takie porównania. Dla mnie jest to duży komplement, bo Martina Hingis grała wspaniały tenis i całe dzieciństwo oglądałam ją, Steffi Graf i Andre Agassiego. Szwajcarka była dla mnie wzorem. Super było to, że kiedyś grałam z nią na turnieju w Miami. Kogoś, kogo oglądałam przez lata, później spotkałam na korcie.

Rozmawiała Agnieszka Bialik

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski