Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jestem trenerem, który kocha Cracovię i nosi ją w sercu

Redakcja
Wojciech Stawowy chce zagrać z "Pasami" w Lidze Mistrzów Fot. Andrzej Banaś
Wojciech Stawowy chce zagrać z "Pasami" w Lidze Mistrzów Fot. Andrzej Banaś
- Dziś przypada siódma rocznica podpisania przez Pana 10-letniego kontraktu z Cracovią, który jednak szybko rozwiązano. Pamięta Pan okoliczności, w jakich to wszystko nastąpiło?

Wojciech Stawowy chce zagrać z "Pasami" w Lidze Mistrzów Fot. Andrzej Banaś

Rozmowa z WOJCIECHEM STAWOWYM, trenerem piłkarzy Cracovii

- To było dla mnie duże wydarzenie. Pierwsza oferta pojawiła się po meczu z Wisłą Płock. Z profesorem Filipiakiem i ówczesnym prezesem Pawłem Misiorem mieliśmy pomysł na to, co chcemy zrobić w Cracovii. Ta wiadomość była szokiem dla środowiska. Zaraz po podpisaniu kontraktu wyjeżdżaliśmy na obóz - i w Warszawie na lotnisku było tak dużo dziennikarzy, jak po przyjeździe drużyny, która zdobyła jakiś tytuł. To było ogromne wyzwanie, tylko szkoda, że tak się szybko skończyło.

- Cofnijmy się do Pana pierwszego kontaktu z Cracovią...

- Był możliwy za sprawą trenera Książka. Lubił spacerować po osiedlach i wypatrywać chłopców grających w piłkę. Tak mnie wyszukał. Zacząłem trenować w Cracovii jako trampkarz i pozostałem w niej do końca wieku juniora. Potem przeszedłem do Nadwiślanu, gdzie zakończyła się moja kariera.

- Co trener Stawowy może powiedzieć o piłkarzu Stawowym?

- Byłem utalentowanym zawodnikiem, chociaż jak mówię o tym swoim piłkarzom, to nie wiem, czemu się podśmiechują (śmiech). Wcale nie byłem jakimś "drewnianym" zawodnikiem. Moją mocną stroną była technika i gra głową, ale nie grałem w wysokich ligach. Trenerowi potrzebne jest to, żeby mieć kontakt z piłką w młodości, ale to są kompletnie dwa zawody. Mogę powiedzieć, że kopałem kiedyś w piłkę i też potrafiłem z nią pewne rzeczy zrobić, a nie kopałem się po czole.

- Kiedy przyszła pierwsza myśl, żeby zostać trenerem? Miał Pan ciągoty do dyskutowania z trenerami?

- Z trenerami nie dyskutowałem, ponieważ miałem trenerów, z którymi się nie dało dyskutować. To były typy dyktatorskie. Z drugiej strony też nie grałem w takich drużynach, w których była omawiana wybitna strategia. Po prostu wychodziło się na boisko i trzeba było grać. Pierwsza myśl pojawiła się równo z tym, kiedy zaczynałem grać w piłkę. Mi się futbol zawsze podobał nie tylko jako dyscyplina, ale też jako strategia. Poważniej zacząłem o tym myśleć, kiedy grałem w Nadwiślanie. Poprosiłem prezesa o to, czy mógłbym prowadzić drużynę juniorów. Nie było wówczas takich wymogów jak teraz i wystarczyła zgoda klubu. Bardzo mnie to wciągnęło, to się zbiegło z moimi studiami na AWF. Na coś trzeba było postawić i podjąłem decyzję, że chcę zostać trenerem. Nie żałuję tego. Myślę, że tak jak w każdym zawodzie, trenerem też się trzeba urodzić. Wydaje mi się, że mi od pana Boga dane było zostać trenerem, a nie piłkarzem i z tego się cieszę.

- Powrót do Cracovii to lato 2002 roku...

- Będąc trenerem Proszowianki, grałem w tej samej lidze co Cracovia i dobrze sobie radziliśmy. Ofertę pracy dostałem od prezesa Misiora. Jestem mu za to wdzięczny do dzisiaj. Nigdy tego Cracovii nie zapomnę i zawsze będę podkreślał, że ja Cracovii pomogłem minimalnie, a ona mnie bardzo - w tym, żebym został trenerem. Dopiero kiedy trafiłem do Cracovii, zaczęła się moja prawdziwa przygoda z tym zawodem i za to jestem wdzięczny Pawłowi. Kilka razy spotykaliśmy się na Rynku, omawialiśmy szczegóły mojego przejścia. Nie było to łatwe dla mnie, ponieważ nie wszyscy wiedzieli, jakie są moje korzenie, a ja zawsze utożsamiałem się z Cracovią i bolało mnie, jeśli ktoś utożsamiał mnie z innym miejscem. Pracowałem w Wiśle, ale z żadnym klubem nie byłem tak emocjonalnie związany, jak z Cracovią. Czekało mnie trudne zadanie. Kibice oczekiwali sukcesu od zaraz. Pamiętam pierwszy mecz z Lewartem Lubartów, kiedy długo nie mogliśmy strzelić bramki i kibice wyrażali swoje niezadowolenie. Na szczęście wygraliśmy ten mecz, wygrywaliśmy kolejne i kibice zaczęli się do mnie przekonywać. A z chwilą kiedy pojawiły się informacje o tym, skąd tak naprawdę się wywodzę, kibice przekonali się, że mają do czynienia z pasiakiem z krwi i kości. Nigdy nie kryłem się z tym, co Cracovia dla mnie znaczy i kryć się z tym nie będę. Wielu mówi mi, że nie powinienem się określać, ale ja wiem, kim jestem: jestem trenerem, który kocha Cracovię i nosi ją w sercu.
- Kiedy przychodził Pan do Cracovii, nie było w niej jeszcze Comarchu. Nie wahał się Pan, żeby tu przyjść? Nikt wtedy sobie nie wyobrażał, co się może wydarzyć w najbliższych latach.

- Cracovią cały czas się interesowałem. Wiem, jakie były czasy w Cracovii, wiem o tych dniach bez prądu, bez ciepłej wody. Nie patrzyłem na to, co się dzieje, tylko patrzyłem na to, że dostaję propozycję z wielkiego klubu, w którym zaczynałem grać w piłkę jako mały chłopak. Wiedziałem też, co do mnie mówi prezes Misior. Mnie w tamtym czasie interesowało tylko robienie awansów, a potrzebowałem do tego tylko drużyny i chłopaków, którzy gotowi byli umierać za ten klub. I takich chłopaków tu zastałem, że wspomnę tylko Tomka Siemieńca, tacy chłopcy tu ze mną przyszli i tacy później przychodzili do drużyny. Wokół klubu pracowali też ludzie z pasją, w pełni oddani klubowi i pojawił się profesor Filipiak, który zainwestował w Cracovię. Tak zaczęły się lepsze czasy, ale ja swojego przyjścia do Cracovii nie warunkowałem tym, czy będą pieniądze, czy będzie pan Filipiak. Chciałem pomóc Cracovii jako trener.

- Pamięta Pan pierwsze spotkanie z profesorem Filipiakiem?

- Bardzo dobrze. To było spotkanie w baraczkach, na które zaprosił mnie prezes Misior. Profesor lubi się uśmiechać i tak było od pierwszego dnia - do wszystkiego był optymistycznie nastawiony i tym optymizmem zarażał. Siłą Cracovii był wtedy właśnie optymizm ludzi. Wielu kibiców pojawiało się w klubie i każdy z nich wierzył w to, że przychodzą lepsze czasy. Dużo trzeba oddać Pawłowi Misiorowi, który według mojej wiedzy walnie przyczynił się do tego, żeby profesor Filipiak znalazł się w Cracovii. Wraz z przyjściem profesora wszystko zaczęło się zmieniać, bo pojawiły się środki, które na to pozwalały. Ja chylę czoła przed ludźmi, którzy pracowali też w Cracovii, kiedy nie było środków, a Cracovia była i sobie radziła.

- Przychodząc wtedy do klubu, myślał Pan, że już po dwóch latach będziecie w ekstraklasie?

- Byłem świeżo upieczonym trenerem z marzeniami. Byłem młody gniewny, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Dostałem jasny przekaz od prezesa Misiora: mam zrobić awans do II ligi. Sam zdawałem sobie sprawę z tego, że nie mam innego wyjścia, bo to była dla mnie szansa. Na awans do ekstraklasy dawaliśmy sobie dwa sezony. W pierwszym mieliśmy się spokojnie utrzymać, okrzepnąć w lidze i dopiero później powalczyć o ekstraklasę. Po co jednak odkładać coś na później, jeśli można to osiągnąć z marszu? Podstawą do tego było to, że Cracovia się rozwijała i drużyna, którą tworzyli młodzi, gniewni i żadni sukcesu chłopcy, którzy do dziś są wdzięczni Cracovii za to, że dano im szansę. Jest wśród nich grupa, która pobłądziła, ale jest też grupa, która jest Cracovii wierna do dzisiaj. Te dwa awanse to moje największe osiągnięcia trenerskie, a w ekstraklasie byliśmy o krok od pucharów. Przychodząc do Cracovii, nie patrzyłem tak daleko, że za dwa lata będę w ekstraklasie, ale wszystko zaczęło się dziać z marszu.
- Wracając do Cracovii, wspominał Pan o "niedokończonym dziele". Co się za tym kryje?

- Kiedy pracowałem z Cracovią w ekstraklasie, miałem ambitne plany. Nie interesowało mnie to, by Cracovia się martwiła o utrzymanie. Interesowało mnie, żeby Cracovia walczyła o trofea. Mówiłem o tym głośno i śmiano się ze mnie. "Niedokończone dzieło" to właśnie europejskie puchary. Zawsze marzyłem o zdobyciu mistrzostwa Polski z Cracovią, nigdy też nie wygrałem derbów z Wisłą. Chciałbym je wygrać, dlatego bardzo szybko chcę wrócić z Cracovią do ekstraklasy.

- Wspomniany kontrakt skończyłby się w 2016 roku. Gdzie Cracovia będzie za te trzy lata?

- Mam plany, mam marzenia, ale to wie tylko Pan Bóg. Ja mogę marzyć, marzenia się spełniają, ale też trzeba umieć je realizować. Moją wadą jest to, że ja się marzeniami dzielę publicznie, wystawiam się czasami na drwinki, ale ja się tego nie wstydzę, bo zawsze mówię to, co noszę w sercu. Marzy mi się powrót z Cracovią do ekstraklasy, zdobycie mistrzostwa Polski i gra z nią w europejskich pucharach. Powiem nawet więcej - i wiem, że będą tacy, którzy się z tego będą śmiać: Powiedziałem kiedyś chłopakom w szatni, że czuję, że pierwszą polską drużyną, która po tej przerwie zagra w fazie grupowej Ligi Mistrzów, będzie Cracovia. Gdzie będzie zatem Cracovia za trzy lata? Być może w Lidze Mistrzów.

Rozmawiał Maciej Kmita

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski