Yoshiharu Habu w Krakowie FOT. ANDRZEJ BANAŚ
- Pierwszy raz jest Pan w Polsce?
- Tak.
- I jak się Panu podoba w Krakowie?
- To bardzo piękne miasto, zwłaszcza teraz, gdy wszędzie są ozdoby świąteczne. Spacerowałem po krakowskim Starym Mieście, oglądałem piękne zabytki, o których wcześniej tylko czytałem. Bardzo podobało mi się także w Kopalni Soli w Wieliczce. Korzystam z uprzejmości organizatorów festiwalu szachowego, którzy organizują nam wycieczki po najważniejszych miejscach w Krakowie i okolicach.
- Jak doszło do tego, że mistrz shogi bierze udział w krakowskim turnieju Cracovia?
- W szachy gram rzeczywiście rzadko. Przeglądałem internet i stąd dowiedziałem się, że podczas Festiwalu Cracovia organizowany jest turniej shogi. Jako mistrz mam obowiązek promować swoją dyscyplinę. Oczywiście, nie grałem w turnieju shogi, ale postanowiłem zmierzyć się w szachowym turnieju głównym, który ma bardzo mocną obsadę.
- Zyskał Pan ogromną sympatię wśród uczestników. Szachowi mistrzowie to zwykle ludzie zamknięci. Pan nie zachowuje się jak wielka gwiazda.
- To byłoby niezgodne z filozofią shogi. Bycie mistrzem do czegoś zobowiązuje. Było mi bardzo miło nagradzać najlepszych w turnieju shogi, cieszę się, że w Krakowie ta dyscyplina się rozwija. Nie przeszkadza mi także, że moje partie szachowe budzą największe zainteresowanie kibiców. Ja skupiam się na grze. Bywa, że w Japonii partie śledzi na żywo kilka tysięcy widzów i jest hałas, ale mimo to gram najlepiej jak potrafię.
- Jak porównać shogi z innymi narodowymi sportami Japonii - judo czy sumo?
- To trudne pytanie. Z jednej strony mistrz sumo jest na pewno bardziej rozpoznawalny, z drugiej w shogi gra ponad 10 milionów Japończyków, choć zawodowców jest zdecydowanie mniej i bardzo trudno dostać się do elitarnego grona. Judo pomaga też to, że jest dyscypliną olimpijską.
- A Pan, jako wielki mistrz shogi, ma w swoim kraju status celebryty?
- Na pewno większość obywateli wie, kto to jest Habu, ale na ulicy bardziej niż mnie kibice poznaliby mistrza sumo (śmiech). Udzielam się społecznie, jestem obecny w mediach. Jako mistrz zobowiązany jestem do gry w wielu turniejach. Rocznie rozgrywam od 60 do 80 partii, a media informują o ich wynikach. Trzeba też pamiętać, że bycie celebrytą w Japonii nie oznacza tego samego co w Europie i USA. To inny kraj i inna kultura.
- W**swojej dyscyplinie osiągnął Pan już wszystko. Co motywuje mistrza do**dalszej pracy?
- Shogi to nie tylko sport, ale także praca i kultura życia. Zaczynałem grać jako bardzo młody chłopak i wówczas chciałem wygrywać za wszelką cenę. Grałem szybko, agresywnie i w wieku 25 lat posiadłem wszystkie siedem tytułów, czego nie osiągnął jeszcze żaden zawodnik. Teraz mając ponad 40 lat, mój styl gry się zmienił. W shogi nie ma remisów, wciąż chcę wygrywać, ale do zwycięstwa prowadzą różne drogi.
- Oprócz rywalizacji sportowej zajmuje się Pan też pisaniem książek. Co chce Pan w nich przekazać?
- Zaczynałem od publikacji poświęconych tajnikom gry w shogi. Ostatnio skupiam się na innym rodzaju twórczości. Napisałem książkę skierowaną do biznesmenów dotyczącą podejmowania właściwych decyzji i rozstrzygania problemów. Shogi jest częścią japońskiej kultury, mającą wpływ na wiele aspektów naszego codziennego życia.
- Zna Pan jakiegoś polskiego sportowca?
- Znam jedynie bardzo dobrego szachistę Kamila Mitonia, który udzielił mi przed przyjazdem do Polski kilku cennych rad.
- Smakuje Panu polska kuchnia?
- Bardzo, ale niestety nie powiem żadnej nazwy polskiej potrawy. To za trudne (śmiech). Smakują mi zwłaszcza zupy.
Rozmawiał Paweł Panuś
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?