Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Widziałam z bliska jak wygrywają z ogniem

Redakcja
Strażacy z Czernichowa muszą ratować domy, bo wypalanie traw czasem kończy się dramatycznie Fot. Barbara Ciryt
Strażacy z Czernichowa muszą ratować domy, bo wypalanie traw czasem kończy się dramatycznie Fot. Barbara Ciryt
Pochylona staruszka Władysława Tałach z Zagacia pali trawy tuż przy domach. Bezmyślnie. Ogień rozprzestrzenia się we wszystkie strony. Pali się płot sąsiada, tuje, altana. Płomienie sięgają stodoły, są już obok domu. Niedaleko jest skład drewna, zbiornik z olejem opałowym, lada chwila może wybuchnąć. Kobietę paraliżuje strach. Pożar! Pożar! Wcielenie do straży

Strażacy z Czernichowa muszą ratować domy, bo wypalanie traw czasem kończy się dramatycznie Fot. Barbara Ciryt

NA POMOC. Reporterka "Dziennika Polskiego" w roli strażaka? Dlaczego nie? Na jeden dzień zaciągnęłam się na ochotnika do jednostki straży pożarnej. Gdy paliły się trawy i buchały płomienie, przekonałam się, że siwy dym dusi w gardle i szczypie w oczy.

Strażacy rzucają wszystkie codzienne obowiązki i biegną z pomocą. Zaciągam się na ochotnika do drużyny w Czernichowie. Pomocą służy mi miejscowy strażak, ratownik Krzysztof Sury, inspektor w Urzędzie Gminy odpowiedzialny za jednostki OSP. Ubieram mundur. Wygodny. Jest odporny na wysokie temperatury. Pan Krzysztof robi krótkie szkolenie. - W lewej dolnej kieszeni jest kominiarka żaroodporna. Może być potrzebna. W górnej prawej kieszeni są jednorazowe rękawiczki i ustnik do sztucznego oddychania. Te rzeczy przydają się podczas wypadków - wyjaśnia mój instruktor. Mundur zobowiązuje do niesienia pomocy ludziom, trzeba wziąć tę odpowiedzialność na siebie.

Nasłuchujemy. Dochodzi godz. 15. Pogodny dzień więc podpalacze traw mogą narobić nieszczęścia. - Co roku to samo. Ludzie chcą oczyścić łąkę, zamiast kosić trawy, palą je. Potem przeżywają dramaty - wzrusza ramionami pan Krzysztof.

Nagle słyszymy przeraźliwy huk. Tak wyje syrena. Alarm! Pali się! Miejskie Stanowisko Kierowania w Krakowie SMS-ami bombarduje strażackie telefony: - Pożar traw w Zagaciu. Zagrożony dom - czytamy. Mamy szczęście, jesteśmy w remizie, na miejscu. Inni też czytają i zaraz tu będą.

Do remizy na czas

Krzysztof Urbańczyk, prowadzi firmę budowlaną, ale kiedy słyszy syrenę rzuca narzędzia. Biegnie do remizy. Mieszka najbliżej. W minutę jest na miejscu. Koledzy nazywają go "Cukier". Taki napis ma na plecach munduru. Jest jednym z 16 kierowców bojowego wozu strażackiego w Czernichowie. - Gdy biegnę, zawsze patrzę, żeby nie najechał na mnie inny strażak, który pędzi swoim autem - mówi w pośpiechu i otwiera garaż. Usuwam się na bok. Już wyją syreny czerwonego stara 266, błyskają światła. Teraz cenna jest każda sekunda.

Wóz bojowy nie czeka

Dociera trzech kolejnych strażaków. Tomasz Gawor, oficer PSP po pracy służy swoją wiedzą i pomocą druhom ochotnikom. Rafał Grzywa jest w remizie w 1,5 minuty. Pracuje w pizzerii. - Jadę na akcję, gdy znajdę kogoś na zastępstwo, kto przypilnuje pizzy w piecu albo zawiezie ją do klienta - mówi pan Rafał. Następny to Bartłomiej Gałka zawodowy kierowca tira. Syrenę słyszy podczas zakupów w sklepie. Zostawia wszystko i w 3 minuty jest w remizie. - W takiej sytuacji 3 minuty to dużo - wyliczają strażacy, ale pan Bartłomiej jeszcze zdąża.

Ratownicy w mundury "wskakują" w mgnieniu oka. Na miejscu jest już Grzegorz Kowalski. To przedsiębiorca, pracuje w Krakowie, ale jeśli tylko jest w domu - spieszy z pomocą. Do czernichowskiej remizy dojeżdża z Wołowic. Wystarcza mu 2 lub 3 minuty. Przed wyjazdem bojowego wozu łapie czerwonego lizaka. Biegnę z nim kilka kroków na ulicę, wstrzymujemy ruch. Z drugiej strony z lizakiem stoi Rafał Grzywa. Pierwsza grupa ratowników na drodze wskakuje do auta. Jadą. - Nikt na nikogo nie czeka. Samochód rusza, jeśli jest czterech ludzi. Tylu potrzeba do sprawnej obsługi sprzętu - wyjaśnia Krzysztof Sury. Niektórzy w aucie kończą się ubierać i dzielą robotę. Dowódcą jest zwykle ten, kto siedzi obok kierowcy.
Na miejscu zrobi rozpoznanie, a jeszcze w drodze wydaje komendy: - Rota 1 czyli dwie osoby do rozwijania węży, rota 2 zakłada aparaty, przygotowuje się do wejścia w gęsty dym.

Tymczasem w remizie kolejni strażacy są gotowi do wyjazdu. Grzegorz Kowalski siedzi już za kierownicą drugiego samochodu strażackiego - mitsubishi L200. Wskakuję obok kierowcy. Mój instruktor Krzysztof Sury dawno jest w aucie. Jedziemy za pierwszą grupą. Mitsubishi wyciąga 140 na godzinę. Jest wyposażone w zestaw do pierwszej pomocy. Widzę dym, jesteśmy blisko.

Tymczasem dowódca lub kierowca pierwszego wozu meldują do krakowskiej PSP jak wygląda sytuacja. Posiłki nie są potrzebne, bo 20 sekund wcześniej przyjechali druhowie z Zagacia. Od telefonu przerażonych kobiet do przyjazdu wszystkich strażaków minęło niecałe 9 minut.

Walka z żywiołem

Na łące przed domem starszej pani czarno. Dookoła unosi się duszący dym. Najbardziej kłębi się w okolicy stodoły i domu sąsiada. Czuję, że drażni mi gardło. Oczy zaczynają mnie piec. Pył spalonej trawy pomieszany z wodą przykleja się do butów. Osiada na ubraniu, sięga do kolan.

Strażacy biegają z wężami przekładają je przez siatkę. Znikają w dymie. Leją wodę tuż przy stodole. Gaszą płot i altanę. Ponad 70 tui spłonęło. Resztę druhowie ratują. Płomienie na trawie gaszą tłumicami czyli czymś w rodzaju gumowej łopaty na długim trzonku. Uderzają w płomienie. Czarny pył roznosi się jeszcze bardziej. Ale kurzy! Uciekam.

Z daleka widzę pochyloną kobietę. Podchodzę. Władysława Tałach składa ręce jak do modlitwy. - Ogień szedł prosto na nas, na stodołę. A tam siano i słoma - opowiada przerażona. To ona paliła ognisko na łące za płotem. Jej córka Stanisława Cebularz spogląda na matkę. - Była czerwona z nerwów. Chyba niewiele brakowało, żeby dostała zawału serca - wzdycha córka starszej pani. - Nic by się nie działo, gdyby nie wiatr, który nagle zerwał się i rozniósł ogień - relacjonuje młodsza kobieta.

Jej sąsiad Marian Świadek załamuje ręce. - Spalona altana, płot, 71 krzewów tui. Mało tego ogień był tuż przy pojemniku, w którym mam 2,6 tys. litrów oleju opałowego. Gdyby to wybuchło z naszych domów nie byłoby co zbierać - kręci głową Świadek.

Sprawa pewnie trafi do sądu. Policja robi dochodzenie. W gminie Czernichów nowy dzielnicowy nie dyskutuje z tymi, którzy palą trawy. Sypie mandaty i kieruje wnioski do sądu.

Uparci podpalacze

Strażacy opanowali żywioł. Wracamy. W remizie Krzysztof Urbańczyk melduje powrót. Grzegorz Kowalski sprawdza wyposażenie samochodu. Pokazuje mi jakieś liny i węże. Ten samochód jest jak wielki magazyn. Inni napełniają wodą zbiornik. Star musi być gotowy do kolejnego wyjazdu. Strażacy przebierają się i rozchodzą do domów. Niepotrzebnie. Syrena wyje ponownie. Kolejny alarm. Nawet dwa. Palą się trawy jeszcze raz w Zagaciu i w Kłokoczynie. Tym razem tak wielkiego zagrożenia nie ma.
Mogę wracać do domu. Oddałam mundur, bo nie był mój. Ci, którzy mają go na stałe, mają też obowiązki. Znów biegną do remizy. Jadą gasić kolejny pożar. - W Kłokoczynie ktoś chyba jechał na rowerze i podpalał trawy co 50 czy 90 metrów. Było zagrożenie, bo jedno palenisko zrobił w miejscy, gdzie stał drewniany słup energetyczny - mówi Grzegorz Kowalski. Udało się szybko ugasić.

Tego wieczora podpalacze nie dali strażakom wytchnienia. O godz. 22 drugi raz podpalili w Kłokoczynie. - Ratownicy nie mogą być zmęczeni. Wyje syrena więc spieszą z pomocą. To jest taka adrenalina, że o trudach każdy zapomina - przyznaje Krzysztof Sury.

Późnym wieczorem zaczyna padać deszcz. Ulga. - Z trawami będzie spokój przez kilka dni - zauważa pan Grzegorz.

Barbara Ciryt

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski