Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Judo - sposób na życie

Redakcja
- Jak się zaczęła ta przygoda z judo?

Grzegorz Lech, były mistrz Polski:

   - Byłem małym chłopcem, kiedy na ekranach kin pojawił się Bruce Lee. Od razu mi zaimponował. Nie był wysoki ani dobrze zbudowany. Wręcz przeciwnie. Mały i niepozorny, ale za to dający wycisk innym, znacznie większym od siebie. Chyba chciałem być trochę jak on, dlatego zapisałem się do sekcji judo prowadzonej przez trenera Edwarda Bodziocha. To był mój nauczyciel WF oraz pierwszy trener. Zresztą na judo zapisało się wtedy osiemdziesiąt procent chłopców z mojej szkoły. W sumie około dwustu osób!
   - Pamiętasz jeszcze sukcesy z tamtego okresu?
   - Wspominam je bardzo miło. To jeden z najpiękniejszych okresów w mojej karierze. Choć z wynikami było raczej krucho. Brałem wprawdzie udział w turniejach, ale z zakwalifikowaniem się do tych o randze ogólnopolskiej miałem wciąż problemy. Powodów było kilka. Przede wszystkim moja wątła budowa ciała. Byłem trochę za słaby fizycznie, aby dorównywać rywalom.
   - Po okresie ćwiczeń u trenera Bodziocha trafiłeś do Wisły?
   - Tak. Kiedy skończyłem naukę w Liceum Zawodowym w Sułkowicach i zdałem maturę, postanowiłem kontynuować swoją przygodę z judo w sekcji krakowskiej Wisły. Było to związane z faktem, że planowałem dalszą naukę na Akademii Ekonomicznej w Krakowie. Plany spaliły jednak na panewce; oblałem egzamin. Wtedy okazało się, że jest możliwość odrobienia służby wojskowej w Wiśle Kraków. Skorzystałem z niej. Potem aż do 27. roku życia związany byłem z sekcją judo w tym klubie.
   - A zatem największe sukcesy odniosłeś jako reprezentant Wisły?
   - Dokładnie. To jako wiślak zdobywałem dwukrotnie tytuł młodzieżowego mistrza Polski w judo w kategorii 86 kg, to tam dwa razy zdobywałem tytuły wicemistrza kraju. Wreszcie, jako wiślak odniosłem swój największy sukces - tytuł mistrza Polski wśród seniorów.
   - W latach 1990-1996 byłeś etatowym członkiem kadry narodowej. Jak wspominasz ten okres?
   - Bardzo miło, choć był to czas wielu wyrzeczeń i ciężkiej pracy. Po osiem miesięcy w roku przebywałem na różnego rodzaju obozach. Wyjeżdżałem także na zagraniczne turnieje.
   - Jak można przypuszczać, z tego okresu wywodzi się Twoja znajomość z najlepszymi judokami w Polsce, między innymi z mistrzem olimpijskim Pawłem Nastulą?
   - Z Pawłem bardzo często sparowałem. Doskonale znałem także Waldka Legienia. Przez trzy lata walczyliśmy na macie o miano najlepszego tylko we dwóch. Jeśli Waldka z jakichś powodów nie było na zawodach, wygrywałem ja, jeśli był, wygrywał on. Pech chciał, że kiedy Waldek odszedł ze sportu i mogłem wreszcie zaistnieć jako lider kategorii 86 kg, nabawiłem się kontuzji i musiałem zakończyć karierę.
   - Jaka to była kontuzja?
   - Nie wytrzymało kolano. Przeszedłem dwie operacje. Podczas jednej z nich usunięto mi łąkotkę. Do tego wszystkiego przyplątała się jeszcze kontuzja wiązadeł. Był rok 1996, a więc tuż przed olimpiadą w Atlancie. Przez jakiś czas istniała realna szansa na to, aby załapać się do ekipy wyjeżdżającej do USA. Niestety, kontuzja pogrzebała wszelkie nadzieje. Kiedy kolano zaczęło dawać o sobie znać jeszcze bardziej, podjąłem decyzję o zakończeniu kariery. Teraz z perspektywy czasu widzę, że popełniłem błąd. Zdrowie zawodnika zawsze powinno być stawiane na pierwszym miejscu, tymczasem ja zbagatelizowałem symptomy choroby, stawiając na treningi. Gdybym w tamtym czasie je przerwał w odpowiednim momencie, poddał się leczeniu i rehabilitacji, być może walczyłbym na macie do dzisiaj.
   - Ale przecież koniec kariery na macie nie oznaczał rozbratu z judo. Z zawodnika stałeś się działaczem?
   - W 2000 roku, w styczniu, Polski Związek Judo ogłosił konkurs na szefa wyszkolenia. Postanowiłem wziąć w nim udział i ku mojemu zaskoczeniu zostałem zwycięzcą. Byłem jednym z najmłodszych ludzi pełniących tak odpowiedzialną funkcję.
   - Co należało do Twoich obowiązków?
   - Moja funkcja polegała m.in. na planowaniu szkolenia kadry narodowej judoków i kontroli jego realizacji. Musiałem przenieść się do Warszawy. Na stanowisku szefa wyszkolenia PZJ wytrzymałem rok. Potem powstał dylemat: albo zostać w stolicy i dalej zajmować się sprawami wyszkolenia kadry, albo powrócić do Krakowa, gdzie czekała na mnie praca w tamtejszej AWF. Wybrałem to drugie.
   - Czy ten rok na stanowisku szefa wyszkolenia kadry judo wniósł coś nowego do Twojego życia?
   - Oczywiście. Przez cały ten czas byłem w stałym kontakcie ze sportem wyczynowym. Poznałem lub pogłębiłem znajomość z kilkoma wspaniałymi judokami. Między innymi z Pawłem Nastulą, Rafałem Kubackim, Robertem Krawczykiem czy Adrianną Daczci. Miałem także bezpośredni kontakt z ówczesnymi trenerami kadry zarówno męskiej, jak i żeńskiej: Jarkiem Wołowiczem i Radosławem Laskowskim.
   - A jak i kiedy pojawił się pomysł powołania do życia sekcji judo w Myślenicach?
   - To było już wtedy, kiedy mieszkałem w Krakowie, pracując na AWF. Spotkałem się wówczas ze wspaniałymi ludźmi: Tomkiem Dyrdą, Wiktorem Siłuszykiem i swoim dawnym trenerem Edwardem Bodziochem. Postanowiliśmy wówczas, że w Myślenicach musi powstać sekcja judo. I tak od pomysłu do realizacji. Bardzo pomogła nam wtedy Maria Mikołajczyk, wicedyrektor SP numer 3 w Myślenicach. Najpierw sekcja judo działała przy UKS, potem, w 2000 roku przeniosła się na maty do budynku myślenickiego "Sokoła". Trenowało wtedy około dwunastu osób.
   - Jak to się stało, że dzisiaj trenuje w niej ponad setka judoków?
   - W którymś momencie wysłaliśmy stosowny wniosek do PZJ o przyznanie nam maty. Wniosek został zaopiniowany pozytywnie i wówczas ostro zabraliśmy się do pracy. Dzięki miejscowemu urzędowi pozyskaliśmy nową salę, mieszczącą się w Centrum Wodnym Aquarius. Dzieci same wyremontowały ją pod naszym okiem. Dzisiaj jesteśmy jedną z najprężniej działających sekcji Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół" w Myślenicach.
   - Czy możesz przybliżyć naszym Czytelnikom sekcję judo? Kto może w niej trenować, jacy trenerzy prowadzą zajęcia, jak przedstawia się skład zarządu?
   - Obecnie zajęcia prowadzi kadra składająca się z czterech trenerów. Oprócz mnie są to: Wiktor Siłuszyk, Tomek Tondera i Sylwia Siłuszyk, która opiekuje się grupką dwudziestu pięciu dziewczynek. W skład zarządu wchodzą: kierownik sekcji Jacek Szostak, Bogdan Kowalcze oraz cała czwórka wymienionych już przeze mnie wcześniej trenerów. W chwili obecnej w pięciu grupach wiekowych trenuje ponad stu judoków i judoczek. Najmłodszy uczęszcza do zerówki, najstarszy, Piotr Gorzelany, który pojawia się na treningach regularnie od trzech sezonów, ma 32 lata. Dysponujemy aktualnie dwoma matami. Są one w pełni obłożone, ale jeśli zajdzie taka potrzeba, a liczba chętnych będzie wciąż rosła, jesteśmy w stanie zagwarantować im wszystkim godziwe warunki treningu.
   - Jakie predyspozycje powinien posiadać młody człowiek chcący uprawiać judo?
   - Jeśli chce zostać mistrzem olimpijskim, to bezwzględnie, musi posiadać predyspozycje genetyczne, czyli mówiąc najprościej, musi się do tego urodzić. Judo to sport wytrzymałościowo-siłowy. Samą siłę można wyrobić poprzez odpowiednie ćwiczenia. Ale już na przykład koordynację, szybkość, a zwłaszcza predyspozycje psychiczne trzeba posiadać. Nasze podejście w sekcji jest jednak zgoła odmienne. Nie chcemy kształcić za wszelką cenę przyszłych mistrzów, ale chcemy zaoferować dzieciakom atrakcyjną formę spędzania wolnego czasu, wyrobić w nich potrzebę ruchu. Słowem, spełniamy bardzo podobną rolę, jaką spełniają lekcje WF-u w szkole, z tą różnicą, że poszerzamy zasób ćwiczeń o elementy judo.
   - A co możesz powiedzie na temat wpływu judo na osobowość i postawę dzieci i młodzieży? Z tego, co wiem, zajmujesz się tymi problemami na uczelni?
   - Owszem, przeprowadzaliśmy tego typu badania. Ich wyniki są jednoznaczne. Wpływ judo na dzieci jest wręcz zbawienny. I to nie tylko w sferze czysto sportowej czy ruchowej. Również w sferze na przykład nauki. Dzieci ćwiczące judo uczą się lepiej, bowiem sport wykształca w nich poczucie obowiązkowości i szacunku do wykonywanej pracy. O kształtowaniu postaw społecznych nie będę tutaj nawet wspominał, tak są oczywiste. Dzieciak, który uczęszcza na treningi judo nie ma czasu na to, aby zawierać znajomości z podejrzanym środowiskiem. Te dobrodziejstwa potwierdzane są przez samych rodziców. Mamy dużo takich sygnałów. Staramy się w naszej działalności o to, aby kontakt ze sportem był utrzymywany nie tylko w roku szkolnym, ale także podczas ferii czy wakacji. Organizujemy atrakcyjne wyjazdy na obozy.
   - Gdyby przyszło Ci dokonać podsumowania sezonu 2004 w myślenickim judo, to jakie wydarzenia zasługują na uwagę?
   - Jeśli chodzi o sukcesy sportowe, to wyróżniłbym tutaj braci Mikołaja i Maksymiliana Szostaków. To nasza nadzieja na medale być może nawet w mistrzostwach Polski juniorów młodszych. Ale, jak już wspominałem, nie nastawiamy się ani na spektakularne wyniki, ani na wysoki wyczyn. Raczej podkreśliłbym w podsumowaniu sezonu aspekty czysto organizacyjne. Na przykład fakt, że udało nam się wyremontować salę, w której mamy treningi, czy fakt powołania do życia trenującej grupy dziewcząt, które dwa razy w tygodniu spotykają się pod okiem Sylwii Siłuszyk. Sezon był na pewno udany, o czym może świadczyć rosnąca liczba zawodników chcących u nas trenować. Myślę, że na słowa pochwały zasługują też ludzie, dzięki którym nasza sekcja wciąż się rozwija. Pomoc Jacka Szostaka i Bogdana Kowalcze jest nieoceniona.
   - Jakie plany na sezon 2005?
   - Chcę nadal pracować z myślenicką młodzieżą i czynić to jeszcze lepiej i z jeszcze większymi efektami.
   Rozmawiał: MACIEJ HOŁUJ

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Co dalej z limitami płatności gotówką?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski