Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pamięć o "Candie" nie zaginęła

Redakcja
Amerykański pilot mjr Thomas Graham oraz lotnicy z Balic podczas sobotniego spotkania wspominkowego przy forcie nr 52 "Borek" Fot. Piotr Subik
Amerykański pilot mjr Thomas Graham oraz lotnicy z Balic podczas sobotniego spotkania wspominkowego przy forcie nr 52 "Borek" Fot. Piotr Subik
Pochodnie zapłonęły w sobotę wieczorem na przedpolu fortu nr 52 "Borek" dzięki wszystkim tym, którzy nie zapomnieli, że 26 grudnia 1944 roku w tym miejscu wylądował awaryjnie amerykański samolot boeing B-17 "Flying Fortress" o imieniu "Candie".

Amerykański pilot mjr Thomas Graham oraz lotnicy z Balic podczas sobotniego spotkania wspominkowego przy forcie nr 52 "Borek" Fot. Piotr Subik

HISTORIA. Po raz kolejny wspominano bohaterski czyn alianckich lotników

Na spotkanie poświęcone wydarzeniom sprzed 67 lat przyszli nie tylko pasjonaci historii, ale również mieszkańcy os. Kliny-Zacisze. Nie zabrakło też lotników z 8. Bazy Lotnictwa Transportowego w Balicach. Jednak zanim udano się pod fort nr 52 "Borek", w kaplicy przy kościele pw. św. Rafała Kalinowskiego odprawiona została msza św. w intencji m.in. członków załogi "Candie". - Nie wiem, czy oni spodziewali się, że ktoś po tylu latach będzie się za nich modlił. Ale prośmy o zbawienie dla wszystkich tych, którzy wsiadali do samolotów i udawali się na niebezpieczne misje bez pewności, że uda się im wrócić na lotnisko - mówił wikariusz, ks. Adam Ból.

Historię alianckich nalotów bombowych na zakłady chemiczne na Śląsku, podczas prezentacji multimedialnej, ilustrowanej zdjęciami m.in. z archiwum Sił Powietrznych USA, przybliżył dr Krzysztof Wielgus, badacz historii lotnictwa.

- Trzeba było mieć odwagę, aby - mając 17, 18 lat - nie mogąc robić samolotem uników jak piloci myśliwców, lecieć równo jak na defiladzie wprost na cel, modląc się przy tym, że jak już trafią to ich, a nie nas - podkreślił dr Krzysztof Wielgus. Przypomniał też pokrótce historie innych samolotów alianckich, które lądowały awaryjnie lub rozbiły się w Małopolsce (m.in. pod Gdowem, w Ochotnicy Górnej, Liszkach, Zygodowicach).

Spotkania upamiętniające lądowanie samolotu "Candie" na obrzeżach Krakowa organizuje od ubiegłego roku Robert Springwald, mieszkaniec os. Kliny-Zacisze, a zarazem historyk w Muzeum Armii Krajowej.

- Jestem zdumiony jestem, że w Polsce pamięta się o amerykańskich lotnikach. Mój dziadek podczas wojny był nawigatorem. Nieraz opowiadał mi o długich misjach. Nie mówił nigdy, że wojna była dla niego jakimś strasznym przeżyciem, ale skoro tracił swych kolegów po zestrzeleniu samolotów, na pewno musiał to mocno przeżywać - mówił mjr Thomas Graham, amerykański pilot wojskowy, od kilku lat studiujący na UJ.

"Latająca Forteca" o imieniu "Candie" wchodziła w skład 15. Armii Powietrznej USA, która stacjonowała we Włoszech. Tamtego feralnego dnia uczestniczyła w bombardowaniu zakładów chemicznych w Blachowni Śląskiej. Uszkodzona przez niemiecką artylerię nad celem, a potem nad Krakowem ostrzelana przez pociąg pancerny, podczas próby przebicia się do linii radzieckich musiała lądować awaryjnie. Piloci wybrali okolice fortu nr 52 "Borek", żeby nie robić tego w terenie zaludnionym. Spośród 10 członków załogi tylko dwóch zostało rannych. Trafili do niewoli, ale po wojnie wrócili do Ameryki. Niemcy zabrali rozbity samolot na lotnisko Rakowice-Czyżyny; mógł być on wykorzystywany przez nich do desantu żołnierzy na tyły wroga przez specjalny oddział Luftwaffe - KG-200.

Piotr Subik

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski