Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na wsi nie wszystko jest piękne

Redakcja
Fot. D. Orwat
Fot. D. Orwat
Czerwie to jedna z najciekawszych grup na polskiej scenie folkowej. W piątek 30 września wystąpi ona w krakowskim klubie Lizard King. Z tej okazji rozmawialiśmy z jej muzykami – Maciejem „Dzikim” Kudłacikiem, Wojciechem „Boskim” Zaborowskim i Piotrem Bogunią.

Fot. D. Orwat

- Oficjalna wersja historii zespołu Czerwie głosi, że pomysł na jego powstanie narodził się na... wiejskim pikniku.

M.K.: To prawda. To było w 2000 roku – po spontanicznym występie, który ktoś przypadkiem nagrał, stwierdziliśmy, że trzeba kontynuować ten pomysł. I tak to się zaczęło. Mieszkaliśmy wtedy z perkusistą – Gackiem – w Krakowie i właśnie tam mieliśmy przez pierwsze lata próby oraz rejestrowaliśmy piosenki w domowym studiu.

- W końcu przenieśliście się na wieś. Co Was fascynuje w życiu i kulturze polskiej wsi?

W.Z. Tradycja jest bezcenna. Tymczasem kultura naszej wsi zanika, jest niedoceniana i próbuje się ją zamknąć w skansenie, a nie połączyć ze współczesnością. Próbujemy się temu przeciwstawić.

- Polska wieś była (i nadal jest) dla wielu osób symbolem obciachu. Skąd u Was odmienne podejście? Dlaczego uciekliście z miasta na wieś?

 W.Z.: Właściwie to tylko ja uciekłem, a raczej przeprowadziłem się - z małego miasta Andrychowa do dużej wsi - Roczyny

M.K.: Ja tak naprawdę wychowałem się na wsi – właśnie w Roczynach. Później przez kilkanaście lat mieszkałem w Krakowie. Teraz znów żyję na wsi. Tu jest świeże powietrze i dużo przestrzeni. A jak chcę się zindustrializować, to jadę do miasta. Zresztą w dzisiejszych czasach, nie ma znaczenia, gdzie kto mieszka, bo wszędzie jest blisko. 

P.B.: A ja mieszkam w mieście.  

- Mimo, że Wasza muzyka wyrasta z wiejskiego folkloru – świadomych odbiorców znajdujecie głównie jednak w mieście wśród młodej inteligencji. Czy to nie paradoks?

M.K.: (śmiech) Taką opinię można uznać za komplement. To, co robimy wynika z naszych doświadczeń i poszukiwań, związanych nie tylko ze wsią. Jeśli chodzi o muzykę, to w jakiejś części rzeczywiście ma ona swoje korzenie między innymi w wiejskim muzyce folklorze. Ale przekaz słowny ma zdecydowanie intelektualny charakter – stąd ten paradoks.

W.Z.: Ludzie mają naturalną tendencje do szukania swych źródeł, a te są naturalnie bliżej natury, czyli na wsi.

P.B. Poza tym, nasza muzyka uderza w pewną słowiańską wrażliwość i melancholię.

- W swej twórczości sięgacie jednak nie tylko po lokalny, czy nawet rodzimy folklor – skąd zainteresowanie korzennymi dźwiękami z innych stron świata?
M.K.: Muzyka jest językiem emocji i nośnikiem energii. Dobrze jest posłuchać, co mają do powiedzenia artyści żyjący w odmiennej kulturowo rzeczywistości.  

W.Z.: Te egzotyczne melodie są po prostu ładne i jak się je raz usłyszy, to już w człowieku siedzą i chcąc nie chcąc wychodzą potem we własnym graniu.  

P.B.: Żyjemy w XXI wieku, mamy praktycznie dostęp do każdego rodzaju muzyki, trudno więc nie słuchać i nie być pod wpływem tego, co robią inni, a nam się to podoba.

- Nazywacie swoją muzykę „psycho-folkiem”. Skąd pomysł na granie muzyki etnicznej w psychodelicznej formule?

M.K.: Dla mnie nasza muzyka to połączenie ducha i materii – i wszystko, co się z tym wiąże. Oczywiście ta nazwa jest umowna, bo jak można zauważyć, poruszamy się po różnych stylach i gatunkach.  

P.B.: Chyba to w pewnym sensie nasza linia życia. Wynika z doświadczeń i inspiracji. To trochę jak historia o pudełku czekoladek z „Forresta Gumpa” - nigdy nie wiesz, jaką wyciągniesz. I tak jest z nami. Doświadczenia i fascynacje mieszają się ze sobą na poziomie podświadomym i nigdy nie wiadomo, jaki będzie końcowy efekt muzyczny. To jest nasz psycho-folk. „Folk” bo bierzemy to, co jest nasze, nam bliskie, a „psycho” - bo przepuszczamy to przez nas samych, nasze emocje i doświadczenia, to, co jest w każdym człowieku. W przypadku zespołu należy pomnożyć to przez ilość członków. Efekt końcowy nie jest więc do przewidzenia. (śmiech)

W.Z.: To było spontaniczne, wzięło się z naszych doświadczeń tych złych i tych dobrych.

- Wasza nazwa kojarzy się nieprzyjemnie. Swój debiutancki album zatytułowaliście „Padlina”. Zrobiliście muzykę do niemego horroru „Nosferatu”. Skąd u zespołu czerpiącego inspirację z wiejskiego folkloru upodobanie do brzydoty czy prowokacji, typowe dla kultury industrialnej, czyli miejskiej i przemysłowej?

W.Z.: Nasza nazwa - pochodząca z „Kwiatów zła” Baudelaire`a - nas do tego zobowiązuje. Chodzi o to, żeby trudne i brzydkie rzeczy podać w łatwej czy może nawet ładnej formie, tak, aby było one strawne dla przeciętnego odbiorcy. Przyświeca nam hasło „Sztuka dla ludu” z „Confiteora” Przybyszewskiego.
P.B.: Każdy z nas, nieważne kim jest, czy bogatym, czy biednym, nieważne jaką wyznaję religię, jakiej jest płci czy narodowości, staje się na końcu pokarmem dla... czerwi. (śmiech)

M.K.: Na wsi nie wszystko jest piękne. (śmiech) Poza tym warto nawiązać do „Diuny” Herberta, gdzie również występują czerwie. To olbrzymie robale, które pilnują drogocennej substancji. Generalnie jednak czerwie to stadium larwalne pszczół – od ich nazwy powstała nazwa miesiąca czerwca, jednego z najpiękniejszych w roku. _(śmiech) _Dlatego tak podoba nam się to słowo – bo łączy piękno z brzydotą.

- W Waszej twórczości można znaleźć inspiracje biblijne („Eklezjasta”), ale też buddyjskie („Guru Joga”) i pogańskie. Czy to znaczy, że jesteście wyznawcami synkretycznej duchowości, typowej dla nurtu new age?

M.K.: Każdy z nas podąża własną drogą duchową i mentalną. Łączy nas muzyka. Ja bynajmniej nie identyfikuję się z new age. „Eklezjasta” wziął się ze spektaklu „Albośmy są jacy tacy”. Postanowiliśmy go umieścić na kompilacji podsumowującej naszą twórczość. Mariusz Benoit chętnie wystąpił w tym utworze w roli lektora.  

W.Z.: Każdy ma jakąś swoją ideę przewodnią i w tej sferze zespół nie jest jednolity, co właśnie odzwierciedla repertuar. Ale wszyscy jesteśmy otwarci i poszukujemy naszych korzeni.

P.B.: Nie trzeba chyba wrzucać wszystkiego do jednego worka z napisem „new age”. To droga na skróty. W Polsce, w miejscu w którym wyrośliśmy, dominuje religia chrześcijańska. Czy ktoś chce czy nie, zawsze pewne inklinacje pozostaną. Jeden z nas świadomie wybrał buddyzm i czynnie go praktykuje, stąd nagranie „Guru Joga”.

- Istotnym elementem Waszej twórczości jest humor, momentami nawet rubaszny. Rodzi to pokusę, aby piosenki Czerwi postrzegać jako... pastisze. Macie rzeczywiście takie nastawienie?

W.Z: Chcielibyśmy, żeby nasze utwory tak były odbierane, chodzi przecież o to, żeby bawić się, grając i słuchając muzyki.

P.B: Sięgamy po formę pastiszu i ironię, puszczając oko do odbiorcy. (śmiech)

- Wybraliście typowe dla folku i etno akustyczne instrumentarium, nie stronicie jednak od eksperymentów z elektroniką, współpracowaliście z zespołem Mikrowafle, sięgacie po formułę remiksu. Co łączy Waszym zdaniem te dwa wydawałoby się zupełnie odmienne muzyczne światy?

W.Z.: Połączenie tych dwóch gatunków, przenikanie się charakterystycznych dla nich form i środków wyrazu, daje niesamowity efekt i ułatwia słuchaczowi odbiór przekazywanych treści.
P.B: Muzyka to energia. Muzyka to emocje. Tutaj nie ma granic i podziałów.

M.K.: Poszukiwanie i otwartość to podstawa satysfakcji, z tego, co się robi.

- Macie na swym koncie również projekty filmowe i teatralne – choćby wspomniane „Nosferatu” czy „Albośmy to jacy tacy”. Co Was pociąga w tworzeniu muzyki ilustracyjnej?

M.K.: Myślę, że ciągła potrzeba tworzenia czegoś nowego i dzielenia się tym z innymi w różnych formach. Takie zróżnicowane działanie jest stymulujące i inspirujące dla zespołu. Można bowiem współpracować z ciekawymi ludźmi – reżyserami, aktorami czy scenografami.  

W.Z: Dzięki temu możemy zrobić coś nowego, nie grać w nieskończoność „Ciucholandu” i wzbogacić swoje granie o nowe pomysły, jeszcze bardziej się otworzyć na nowe formy i współpracę z innymi w szerszym gronie.

P.B.: To jest pewien rodzaj podróży w nieznane.

- Macie na swym koncie tylko dwie płyty. Zagraliście natomiast kilkaset koncertów. Dlaczego wolicie występować na żywo niż kombinować w studiu?

M.K.: Jedno i drugie działanie jest potrzebne. Ale zdecydowanie więcej satysfakcji daje nam granie na żywo – poprzez bezpośredni kontakt z odbiorcą.

W.Z.: Koncerty to nasza najmocniejsza strona. Każdy występ jest inny. I ja to lubię, bo odtwarzanie kropka w kropkę tego, co znajduje się na płycie jest nudne i to zwykła „sztuka dla sztuki”. Improwizacja daje nam wiele więcej satysfakcji i mamy nadzieję, że również podoba się publice.

P.B: Muzyka to energia, którą lubimy generować na żywo. Każdy koncert jest po trochu improwizowany, przez co inny za każdym razem. To jest bardzo fajne.

- Występujecie głównie na tzw. prowincji – w małych miastach i miasteczkach. To rodzaj misji kulturowej?

M.K.: Nie wydaje mi się. Proporcja między koncertami w miastach, a koncertami na wsiach jest na poziomie 60 do 40 procent. Wszędzie są ludzie, którzy coś znajdują w naszej twórczości. Choć pomysł misji kulturowej pod patronatem Ministerstwa Kultury warto rozważyć. (śmiech)

W.Z.: Formuła połączenia folku i mocniejszego, nowoczesnego grania jest atrakcyjna dla ludzi szukających swoich korzeni – a tych można znaleźć zarówno w dużych miastach, jak i w małych miasteczkach i na wsiach.
P.B: Występujemy wszędzie. Może rzeczywiście nie grywamy na studenckich juwenaliach, ale to jest bardziej sprawa promocji zespołu niż preferencji wielkomiejskich młodych inteligentów. (śmiech)

- Jak powstaje muzyka Czerwi – w drodze wspólnych improwizacji czy wymiany plików internetowych?

M.K.: Przede wszystkim w wyniku improwizacji. Ale również poprzez obróbkę gotowych pomysłów przynoszonych na próby przez poszczególnych członków zespołu.

- Podobno pracujecie intensywnie nad nowym albumem. Czego się możemy po nim spodziewać? W jakim kierunku rozwija się Wasza muzyka?

M.K.: Album będzie nosić tytuł „Melanż”. To już mówi co nieco o jego zawartości. (śmiech) Na pewno będzie to inny materiał od poprzednich. Ale ocenę zostawmy słuchaczom i krytykom. Płyta ukaże się na początku 2012 roku.

P.B: Na pewno jest to mocniej zagrany materiał. Głównie w warstwie rytmicznej.

W.Z: Tytuł zdradza trochę formalny kierunek rozwoju zespołu, natomiast treści nie będą łatwiejsze niż na „Padlinie”.

- Jaki program zaprezentujecie podczas występu w krakowskim Lizard Kingu?

M.K.: Na pewno zagramy nowe kompozycje, ale nie zabraknie też tych starszych, najbardziej popularnych. Zapewniam – będzie energetycznie i żywiołowo. Zapraszamy!

Rozmawiał Paweł Gzyl

www.czerwie.com.pl

www.myspace.com/czerwie

www.facebook.com/czerwie 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski