Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szkoła jak najbardziej realna

Redakcja
130 lat temu Franciszek Józef I własnym podpisem raczył zatwierdzić założenie w Krakowie średniej szkoły realnej z polskim językiem wykładowym - dzisiejszej "piątki" Zatwierdzam założenie sześcioklasowej pełnej średniej szkoły realnej w Krakowie z polskim językiem wykładowym - parafę pod tymi słowami równo 130 lat temu złożył Najjaśniejszy Pan Franciszek Józef I. Dokument ten dał początek krakowskiej Wyższej Szkole Realnej, rok później ostatecznie oddzielonej od Instytutu Technicznego, w ramach którego stanowiła dotąd niższy kurs przygotowawczy. I tak dzięki cesarskiej łaskawości we wrześniu 1871 r. w budynku późniejszego Collegium Chemicum przy plantacyach obok cerkwi św. Norberta (dziś ulica Olszewskiego) zainaugurowano pierwszy rok nauki w zakładzie, którego kontynuacją jest obecnie V Liceum Ogólnokształcące im. Augusta Witkowskiego.

Grzegorz Małachowski

Grzegorz Małachowski

130 lat temu Franciszek Józef I własnym podpisem raczył zatwierdzić założenie w Krakowie średniej szkoły realnej z polskim językiem wykładowym - dzisiejszej "piątki"

Zatwierdzam założenie sześcioklasowej pełnej średniej szkoły realnej w Krakowie z polskim językiem wykładowym - parafę pod tymi słowami równo 130 lat temu złożył Najjaśniejszy Pan Franciszek Józef I. Dokument ten dał początek krakowskiej Wyższej Szkole Realnej, rok później ostatecznie oddzielonej od Instytutu Technicznego, w ramach którego stanowiła dotąd niższy kurs przygotowawczy. I tak dzięki cesarskiej łaskawości we wrześniu 1871 r. w budynku późniejszego Collegium Chemicum przy plantacyach obok cerkwi św. Norberta (dziś ulica Olszewskiego) zainaugurowano pierwszy rok nauki w zakładzie, którego kontynuacją jest obecnie V Liceum Ogólnokształcące im. Augusta Witkowskiego.
   Szkoła, znana również poza Krakowem, od wielu lat odnosi sukcesy na niwie naukowej, czego namacalnym dowodem są lokaty na coraz modniejszych ostatnio rankingach. Rok 2001 zapisał się w historii "piątki" w sposób szczególny - w trzech prestiżowych rankingach na najlepszą szkołę średnią w Polsce, zorganizowanych niezależnie przez polski komitet ds. UNESCO, redakcję "Perspektyw" oraz "Gazetę w Krakowie", V Liceum bezapelacyjnie zajęło pierwsze miejsce.
Gdzie dziś tkwi źródło sukcesów uczniów i pedagogów szkoły, najlepiej wiedzą oni sami. Lecz co sprawia, że po latach, które upływają od ostatniego szkolnego dzwonka, dawni wychowankowie wciąż pragną się spotykać i wspominać swe młode lata spędzone przy ulicy Studenckiej (dawniej niesławnej pamięci Świerczewskiego)? Dobrze poinformowani mówią, że wszystko to dzieje się za sprawą ducha V Liceum, który od
130 lat żyje w jego murach. Żyje niezależnie od lokalizacji. Istniał w szkole, gdy jej siedziba mieściła się przy ulicy Olszewskiego, był w kamienicy przy św. Jana 20, towarzyszył jej podczas wojennej tułaczki w latach I wojny przy ulicy Granicznej (dzisiejsza Michałowskiego) i Długiej, nie zaginął nawet po zakończeniu hitlerowskiej okupacji, gdy szkoła tułała się między poklasztornymi zabudowaniami przy ulicy Paulińskiej a budynkiem sąsiadującym z synagogą przy ulicy Podbrzezie.
   I nieprawdą jest, że gdy latem tego roku w podziemiach szkoły podczas prac remontowych wykopano ludzki szkielet wraz z jego translacją, duch opiekuńczy opuścił mury V Liceum... On istnieje nadal, o czym zaświadczą tegoroczne uroczystości jubileuszowe "budy" z ulicy Studenckiej. Wieść niesie, że podobnie jak w latach 1972 i 1996, do Krakowa licznie mają zjechać rozsiani po całym świecie wychowankowie "Witkowskiego". Przybędą starzy i młodzi, ci, którzy zdawali maturę przed rokiem i przed ponad 60 laty. Będą wspominać. Będą razem. Znów poczują ducha szkoły, która "wydała ich na świat"... A wydała ich, bagatelka, ponad 12 tysięcy, z czego połowę w ostatnich trzydziestu latach.
   Pierwsza matura w cesarsko-królewskiej Wyższej Szkole Realnej odbyła się w lipcu 1874, kiedy to wysoka komisja egzaminacyjna "uznała za dojrzałych"
24 abiturientów. Przeglądając spisy absolwentów nie sposób oprzeć się refleksji, że są wśród nich ludzie niemal wszystkich profesji, co więcej - na przestrzeni dziejów wychowankowie tej szkoły byli naprawdę wszędzie. W latach gdy Rzeczpospolitą odnajdowano jedynie na starych atlasach, oni organizowali pionierskie badania flory na Jawie, wznosili rafinerie ropy, zarządzali wielkimi fabrykami i zakładami w Rosji, Francji i Austrii (m.in. słynnym browarem w Okocimiu!), kładli podwaliny pod rodzimy przemysł naftowy i cukrowniczy oraz konstruowali pierwsze linie kolejowe w Galicji. W Tatrach odkrywali nowe szlaki, zakładali TOPR oraz najstarsze polskie kluby piłkarskie - Cracovię i Wisłę, organizowali zręby rodzimego harcerstwa.
W sierpniu 1914 byli w ułańskim patrolu Beliny-Prażmowskiego, a potem w Legionach i Polskiej Organizacji Wojskowej, formowali Korpus Polski na Białorusi oraz Wojsko Polskie we Francji. Nawet granica ryska ustanowiona po wojnie z bolszewikami w 1921 to zasługa wychowanka krakowskiej I Szkoły Realnej. W 1939 inny jej wychowanek - Józef Beck, minister spraw zagranicznych II Rzeczypospolitej, jako pierwszy w Europie powiedział Hitlerowi "nie", a zawarte przezeń sojusze z Francją i Wielką Brytanią dały początek wielkiej koalicji. Inny absolwent - Ferdynand Goetel, już w 1940 był z misją Czerwonego Krzyża w Katyniu...
   Nie miejsce tu na wyliczanie plejady sławnych wychowanków, dość wspomnieć, że to ludzie "piątki" w ostatnich kilkudziesięciu latach tworzyli polską szkołę w filmie, dyrygowali najsłynniejszymi światowymi orkiestrami, występowali na największych polskich scenach, posłowali do Sejmu, a także (o zgrozo!) dali Polsce ludowej dość długo urzędującego premiera, choć w ramach ekspiacji również kandydata na ołtarze... Startowali na igrzyskach olimpijskich, w rajdach Safari i Monte Carlo, zawodach o Puchar Davisa i w Wimbledonie, na krakowskich Błoniach wznosili papieskie ołtarze, kierowali Urzędem Ochrony Państwa i gabinetem pierwszej kobiety premiera, współpracowali z konstruktorem bomby atomowej, mieli zaproszenie do obrad "okrągłego stołu"... O nich i o wielu innych można przeczytać w wydanej staraniem Stowarzyszenia Absolwentów i Przyjaciół V właśnie pokaźnych rozmiarów księdze pamiątkowej "W Krakowie przy Studenckiej".
   Założona przed 130 laty Wyższa Szkoła Realna była w okresie zaborów jedną z najlepszych szkół w Galicji. Zwłaszcza od chwili, gdy po dwudziestu latach wegetacji w prywatnej kamienicy przy ulicy św. Jana w 1896 przeniosła się do nowoczesnego, specjalnie na jej potrzeby wybudowanego gmachu przy Studenckiej. W trakcie frontowym i skrzydle wschodnim korytarze biegną od strony podwórza, sale natomiast znajdują się na zewnątrz, w skrzydle zachodnim zaś znajdują się korytarze na zewnątrz, a sale są zwrócone do podwórza. Tym sposobem zabezpieczono salom na zawsze odpowiednie oświetlenie. Ciemnych przestrzeni wcale nie ma - z dumą przekazywał pierwsze wrażenia po wizycie w nowym gmachu ówczesny dyrektor.
   Dwa lata później światło dzienne ujrzał pierwszy kompletny regulamin ck Wyższej Szkoły Realnej. Czy krakowska "realna" młodzież brała sobie do serca zawarte w nim nakazy i zakazy, należy wątpić. Zadekretowane przez szkolne władze przepisy częstokroć musiały pozostać pustym zapisem na papierze:
   Po lekcjach uczniowie mają rozchodzić się natychmiast do domu i nie stawać po drodze.
   Chodzenie bez celu po mieście, zwłaszcza wieczorem, jest zakazane.
   Zabrania się w każdym miejscu gier połączonych ze stratą czasu i pieniędzy. Nie wolno uczęszczać do restauracji, kawiarni, cukierni, piwiarni, kręgielni i tym podobnych innych lokali publicznych.
   Uczniowie w wyborze książek do czytania winni radzić się nauczycieli, aby nie marnować drogiego czasu na czytanie książek złych i szkodliwych. Wypożyczanie książek z czytelni publicznych jest wzbronione.
   Oj, ciężko było być uczniem w czasach żółto-czarnej monarchii, zwłaszcza że za nieprzestrzeganie powyższych przepisów groziły surowe sankcje karne. "Nieobyczajne zachowanie" na świadectwie groziło, w przypadku recydywy, nawet usunięciem "ze wszystkich szkół w Monarchii". Tak więc uczniowie regulamin łamali, a władze szkolne karały (czy w tej materii do dziś cokolwiek się zmieniło?). Na zakończenie roku szkolnego urzędowy protokół obwieszczał uzasadnienie "nieobyczajnych not": Za nieprzyzwoite nagabywanie uczennic ze szkoły powracających, za uczęszczanie w miejsca uczniom nieprzystępne, za udział w rozrywkach uczniom niedozwolonym i niemoralne zachowanie, za palenie cygar, za uczęszczanie do szynkwarni w czasie godzin szkolnych, za krnąbrne i aroganckie występowanie przeciw nauczycielom, za przedkładanie fałszywych świadectw słabości, za palenie cygar w karcerze - itp., itd., wszak uczniacka pomysłowość nigdy nie miała ściśle określonych granic. Dziś z pewnym niedowierzaniem patrzymy na kalejdoskop ówczesnych sankcji, wśród których karcer czy kary cielesne znajdowały się na porządku dziennym.
   Trudno się zatem dziwić, że wielu uczniów Szkoły Realnej opuszczało jej mury jeszcze przed złożeniem egzaminu dojrzałości. Ot, choćby Andrzej Małkowski, twórca polskiego harcerstwa, postać dziś niemal legendarna. Od 1900 był przykładnym uczniem zakładu przy ulicy Studenckiej, aż wreszcie w drugim semestrze roku szkolnego 1904/05 młodzieńczy umysł zaprzątnęły zupełnie inne sprawy. Na świadectwie z VI klasy urzędowo wykazano obyczaje naganne za lekkomyślne opuszczanie lekcji szkolnych, pilność niejednostajna. Opuszczonych godzin uzbierało się 135, konsekwencją czego były cztery oceny niedostateczne i siłą rzeczy wylot ze szkoły.
   W dwadzieścia lat później podobny los spotkał niesławnej pamięci premiera z czasów tzw. Polski Ludowej - Józefa Cyrankiewicza, który opuścił mury gimnazjum z sześcioma ocenami niedostatecznymi. Wymaganego postępu nie wykazał w języku francuskim, matematyce, przyrodzie, fizyce, chemii, a nawet w religii. Trudno oprzeć się refleksji, że gdyby mały Józio pilniej słuchał księdza katechety, dowiedziałby się, że straszenie bliźnich obcinaniem rąk jest grzechem. Może wówczas lepiej zapisałby się w pamięci rodaków...
O ileż lepszą pamięć pozostawili po sobie uczniowie maturalnej VII klasy, którzy w listopadzie 1918 gremialnie opuścili szkolne ławy i udali się bronić Lwowa. Co więcej, władze szkolne, doceniając patriotyczne pobudki młodzieży, zaocznie zaliczyły wszystkim maturę, wystawiając świadectwa dojrzałości na podstawie uzyskanych wcześniej ocen. Zresztą niepodległościowy duch zagościł w szkole przy Studenckiej już w latach wielkiej wojny, gdy kilkudziesięciu uczniów I Szkoły Realnej ochotniczo wstąpiło w szeregi Legionów Polskich. A gdy w 1920 wojska bolszewickie podeszły pod Warszawę, grono obrońców powiększyli uczniowie ostatnich klas. Na frontach, znosząc trud i niewygody, młodzież krakowskiej "pierwszej realnej" własną krwią zdawała najważniejszy w życiu egzamin - z patriotyzmu...
   Trzy lata po odzyskaniu niepodległości szkoła utraciła określenie "realna", otrzymując decyzją władz oświatowych profil matematyczno-fizyczny. Tak powstało słynne w dwudziestoleciu międzywojennym VIII Gimnazjum (następnie Liceum) Matematyczno-Przyrodnicze im. Augusta Witkowskiego. Szkoła szybko osiągnęła bardzo wysoki poziom nauczania, a pracę znaleźli w niej znakomici profesorowie. Niewiele brakowało, a w 1920 posadę nauczyciela rysunków otrzymałby tu sam Bruno Schulz. Gdyby został nauczycielem krakowskiego gimnazjum, zapewne inaczej potoczyłyby się jego późniejsze losy. Kto wie, czy zamiast na gestapowca z drohobyckiej ulicy, nie trafiłby na krakowską listę Schindlera...
   Ale historia VIII Gimnazjum i Liceum to już temat na zupełnie nową opowieść...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski