Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Akordeon - i nic więcej!

Redakcja
Szczęśliwi akordeoniści nie prześwietlają kręgosłupa
Szczęśliwi akordeoniści nie prześwietlają kręgosłupa
Rozmowa z akordeonistą MARCINEM WYROSTKIEM, który zagra w środę, 11 kwietnia o godz. 20 w krakowskim klubie Rotunda

Szczęśliwi akordeoniści nie prześwietlają kręgosłupa

- Ma Pan problemy z kręgosłupem?

- Czasami się pojawiają. Niezależnie od tego, czy gra się na siedząco czy na stojąco, niektóre pozycje odbijają się na lędźwiowym odcinku. Kiedy ćwiczyłem na studiach, miałem swój patent - używałem dwóch kompletów pasków, które zamiennie przypinałem w innych miejscach. Myślę, że to pomagało, ale do dzisiaj nie odważyłem się zrobić sobie prześwietlenia kręgosłupa. (śmiech)

- Pytam nie bez powodu, bo przecież akordeon waży prawie piętnaście kilo, a gra na nim wymaga sporej siły w rękach. Czy to znaczy, że trzeba wykonywać jakieś specjalne ćwiczenia?

- Najgorsze jest to, że jest niesymetrycznie rozłożony. Większy ciężar spoczywa na lewym barku. Po dwóch godzinach koncertu, drugi raz już bym nie założył akordeonu, bo mam zdrętwiałą rękę. Jedyną pomocą są ćwiczenia ruchowe, przede wszystkim pływanie, bo rozciąga i rozluźnia. Jakiekolwiek ćwiczenia obciążeniowe nie są wskazane - bo tylko usztywniają mięśnie.

- Powiedzmy sobie szczerze: akordeon do niedawna był postrzegany jako obciachowy instrument. Jaki cudem go Pan wybrał?

- Tato zapisał mnie do szkoły muzycznej. Tam poznałem nauczyciela z Ukrainy - Wiktora Oleszkiewicza - który właśnie zafascynował mnie akordeonem. Dzięki niemu brałem udział w wielu konkursach rejonowych i krajowych. Ponieważ wygrywałem, miałem swego rodzaju klapki na oczach - widziałem tylko akordeon i nic więcej. (śmiech) Kiedy inne dzieciaki bawiły się na podwórku, ja zamykałem się w garażu, żeby nikomu nie przeszkadzać i przez całą noc do szóstej rano ćwiczyłem, chcąc grać coraz lepiej. Zapominałem wtedy o całym świecie. Potem, kiedy zdałem na studia, poznałem wielu profesorów z całego świata, którzy dostarczyli mi nowych inspiracji. Dlatego cały czas żyłem tym instrumentem.

- Kiedy pojawił się Pan w programie "Mam talent", był już Pan wykładowcą na katowickiej Akademii Muzycznej. Czy ten krok nie wywołał zgorszenia wśród kadry profesorskiej?

- Gdy podjąłem decyzję o starcie w eliminacjach do "Mam talent", udałem się do prof. Joachima Pichury, u którego kończyłem studia, a który teraz jest moim przełożonym, aby go poinformować o swoich planach. I spotkałem się z jego pełnym zrozumieniem. Zrobiłem to bowiem nie po to, aby zabłysnąć, robiąc rozebrany salto z akordeonem w zębach, ale po to, aby pokazać jak najszerszej widowni możliwości akordeonu. Kiedyś prowadziłem takie audycje w szkołach dla dzieci, podczas których starałem się je przekonać, że ten instrument wcale nie jest obcia-chowy. Objeździłem z tymi lekcjami kilka województw. I występ w "Mam talent" potraktowałem jako taką właśnie audycję - tylko dla szerszego grona odbiorców. Wybrałem bardzo muzyczny repertuar, nie jakieś kawałki pod publiczkę. I nie było żadnych zgrzytów na uczelni.

- No właśnie: sięgnął Pan po transkrypcje kompozycji barokowych. Czy to znaczy, że wszystko można przełożyć na akordeon?
- Właściwie tak. Ale nie wszystko wypada dobrze. Bo niektórych rzeczy po prostu nie da się objąć fakturalnie - choćby kompozycji orkiestrowych. Trzeba bowiem zrezygnować z niektórych dźwięków. Ale próbowałem już grać z jednej strony Vivaldiego, Mozarta i Chopina, a z drugiej - Metallikę i Michaela Jacksona. Nie wszystko zawsze zabrzmi ciekawie - ale uważam, że warto próbować.

- Na swej ostatniej płycie oprócz utworów klasyków akordeonu w rodzaju Piazzolli czy Galliano, zamieścił Pan kilka swych kompozycji. Tworzenie własnych rzeczy daje większą satysfakcję?

- Oczywiście. Komponowanie jest ciekawsze, ponieważ pozwala zawrzeć w muzyce więcej samego siebie. Ale nawet sięgając po cudze utwory, nie powtarzamy ich po raz tysięczny w tej samej wersji. Nadajemy im własne aranże, na które składają się nasze własne wstępy, zakończenia, bridże, a przede wszystkim improwizacja, co powoduje, że te nagrania zostają totalnie zmienione. Gramy je po swojemu - tak jak czujemy. W ten sposób uzewnętrzniamy i oswajamy się ze swoją muzykalnością. To naprawdę fajna zabawa. Dlatego coraz bardziej zmierzamy w kierunku tworzenia całkowicie autorskiej muzyki.

- Jak zmieniło się Pana życie po sukcesie w "Mam talent"?

- Może jestem nadal zaślepiony tym zwycięstwem, ale dostrzegam tylko same pozytywy tej sytuacji. (śmiech) W życiu nie miałem tylu propozycji koncertowych, co teraz! Dlatego moje chapeau bas dla pomysłodawców tego programu. Nie ma dzisiaj lepszej drogi promocji - bo nie mając "pleców" ani kontaktów w branży, przychodzi się z czystą kartą i publiczność decyduje, czy zostajesz gwiazdą czy nie. Moja pierwsza płyta wydana tuż przed programem pokryła się potrójną platyną, dostaliśmy nominację do "Fryderyka", trafiliśmy do pierwszej dziesiątki plebiscytu "Top Trendy". A to przecież była niekomercyjna muzyka instrumentalna! Drugi album też już zdobył platynę, otrzymaliśmy nagrodę od EMPiK-u, gramy występy w całej Polsce, u boku choćby Bobbiego McFerrina, orkiestry Aukso czy Kayah. I to wszystko są korzyści muzyczne - nie jakiś celebrycki lans.

- Ma Pan dzisiaj więcej studentów niż kiedyś?

- Na uczelni nie mam wpływu na ilość miejsc. Ale faktycznie - zdaje więcej osób. Łatwiej jednak zmierzyć popularność akordeonu na niższym poziomie szkolnictwa muzycznego. I wiem od znajomych, że teraz więcej dzieci wybiera ten instrument idąc do szkoły. Dawniej dopiero kiedy brakowało miejsc na gitarę czy fortepian, trzeba było zachęcać dzieciaki i rodziców do akordeonu. Teraz już nie ma tego problemu. (śmiech)

- Czy to znaczy, że przyszłość należy do akordeonu?

- Tak myślę. Akordeon jest wykorzystywany zaledwie od dwustu lat, a na akademiach muzycznych - dopiero od pięćdziesięciu. Tymczasem inne instrumenty mają wręcz tysiącletnie historie. Dlatego jest on jeszcze nie do końca odkryty w świadomości kompozytorów. Do niedawna postrzegano go, szczególnie u nas, jako instrument typowo biesiadny. Tymczasem jest przecież wykorzystywany w muzyce francuskiej, rosyjskiej, no i przede wszystkim w argentyńskiej, świetnie sprawdza się w jazzie i w folku. I z tym trzeba dotrzeć do świadomości słuchaczy. Mam nadzieję, że moja działalność i wielu moich kolegów właśnie się do tego przyczynia.
- Co usłyszymy na Pana koncercie w Krakowie?

- W większości materiał z nowej płyty. Ale też kilka nowych utworów, które dopiero wdrażamy do programu. Te znane nagrania zabrzmią jednak w innych aranżach niż te studyjne, ponieważ nasze występy zawsze są oparte na improwizacji. Duże znaczenie ma też interakcja z publicznością, która daje nam fajną energię. Każdy nasz występ jest inny i niepowtarzalny. Dlatego to po prostu trzeba zobaczyć - zapraszam więc wszystkich na koncert!

Rozmawiał Paweł Gzyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski