Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wszystkich Świętych. Dzień, kiedy świętujemy życie. Nie śmierć...

Redakcja
FOT. ANDRZEJ BANAŚ
FOT. ANDRZEJ BANAŚ
-W ten jeden dzień w roku - 1 listopada - potrafimy pokonywać nawet kilkaset kilometrów, by znaleźć się na grobach naszych bliskich. To ewenement na skalę światową. Po co to wszystko? Co nas do tego zmusza?

FOT. ANDRZEJ BANAŚ

O pamięci, która karmi się obecnością, często jest poraniona i dowodach na istnienie życia wiecznego - opowiada ojciec JAN ANDRZEJ KŁOCZOWSKI Rozmawia Urszula Wolak

- Właściwie powinniśmy mówić o dwóch dniach. Pierwszy to Dzień Wszystkich Świętych - czas nadziei, kiedy spoglądamy w przyszłość. Drugi jest natomiast dniem modlitwy za zmarłych. W czasach komunistycznych przyjęło się, że mówimy nie tyle Dzień Wszystkich Świętych co Święto Zmarłych. To duży błąd. Świętujemy bowiem nie śmierć, a życie, które trwa. Gdy nie odkryjemy tego duchowego sensu dnia 1 listopada, to tak, jakbyśmy się znaleźli na meczu, podczas którego nie widzimy kopanej przez piłkarzy piłki. Sportowcy biegają, ale wszystko, co robią, jest dla niewidzącego piłki obserwatora właściwie bez sensu. Ta piłka jest wiarą w życie, które zwycięża śmierć. Powiem więcej; jest wiarą w możliwość duchowego kontaktu z drugim człowiekiem po jego śmierci. Urzeczywistnia się ten kontakt jako pamięć i modlitwa w ich intencji. A pamięć karmi się obecnością, której widocznym znakiem jest grób. To dlatego między innymi pokonujemy takie odległości, by znaleźć się na cmentarzu.

- Ale jak to świętujemy życie, skoro człowiek odszedł, nie żyje, już go z nami nie ma?

-Żaden człowiek nie odchodzi tak, że jego życie całkowicie zamyka się. Wiele spraw pozostaje niezakończonych, wiele długów niespłaconych. Nawet Platon, który nie był przecież chrześcijaninem, w jednym ze swoich "Dialogów" pisał, że dusza zmarłego nie może wejść na Pola Elizejskie dopóki nie zostaną jej odpuszczone wszystkie krzywdy, które wyrządziła ludziom w czasie życia na ziemi. Dopiero uzyskanie przebaczenia ją oczyści. To jeden z powodów, dla których modlimy się za bliskich, aby ich Bóg przyjął i wprowadził do światła swojej miłości.

-A jaki jest inny?

- Gdy gromadzimy się nad grobami, modlitwa staje się formą rozmowy ze zmarłym. Kiedyś przeczytałem, że najbardziej szczerze rozmawiamy ze zmarłymi. Bardzo mnie to uderzyło. Póki patrzymy komuś w twarz, zawsze podejmujemy jakąś grę. Rozmawiając z tymi, którzy odeszli, nic już nie musimy grać. Przybieranie fałszywej pozy nie ma już żadnego znaczenia. Fizycznie nie ma już przed kim udawać.

- Trudno oprzeć się jednak wrażeniu, że niektórzy przybierają pewne pozy podczas Dnia Wszystkich Świętych. Składają kwiaty i zapalają znicze na pokaz. Bezmyślnie biorą udział w obrzędzie, bo tak trzeba. Bo tak ich nauczono.

- Owszem, to też ma miejsce, ale im dłużej żyję, tym bardziej wierzę ludziom. Oni wiedzą, po co tam przychodzą. Może nie każdy przeżywa ten dzień odpowiednio głęboko i religijnie, ale i tak dostrzegam w ich zachowaniach ziarno prawdy. Również niewiara ma swoje zabarwienie religijne.

- W jednym z filmów widziałam ostatnio, jak bohaterka - Żydówka - zostawia na grobie swojego męża kamień, czyli widoczny znak pamięci. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie, większe niż stosy kwiatów i zniczy, które widujemy na polskich cmentarzach w czasie 1 listopada. Czasem odnoszę wrażenie, że to przerost formy nad treścią. A może tej treści w ogóle już nie ma? Jest tylko piękna powierzchnia i tak naprawdę zapominamy o tym, po co przyszliśmy na cmentarz.
-Ten akt, który pani przywołała, jest związany z tradycją chasydów - Żydów, którzy na grobach duchowych przywódców - cadyków pozostawiali kamienie z kartkami z prośbą o wstawiennictwo do Boga. Zgadzam się, że gest ten niesie z sobą niezwykle silny przekaz, większy niż stosy kwiatów piętrzące się na grobach, ale tylko jeżeli tym składanym kwiatom nie towarzyszy modlitwa. Zarówno ze względów estetycznych jak i religijnych często mam ochotę powyrzucać szczególnie te bukiety sztucznych kwiatów, w których nie ma życia. Jak Pan Jezus, który wyrzucił handlujących ze świątyni. Muszę jednak przyznać, że gdy odwiedzam grób matki, sam kupuję chryzantemy, zwłaszcza te o niebieskich kwiatach. Mama bardzo je lubiła. Jest pewnie w tym zachowaniu i myśleniu coś infantylnego, ale czy jest w tym coś złego? Liczy się przede wszystkich intencja, która często bierze górę nad wartościami estetycznymi.

-Sprzedaż chryzantem wokół cmentarzy to jedno, ale ostatnimi laty rozwinął się tam także inny handel. Zdarza się nawet, ze pojawiają się sprzedawcy z watą cukrową, ktoś inny handluje natomiast zabawkami. Komercja wypiera duchową atmosferę świąt.

-Tak, to raczej, nazwijmy to, magiczny aspekt tej uroczystości. Bardziej liczy się jednak duchowe przeżywanie chwil spędzonych na cmentarzu. Powtarzam raz jeszcze, że wierzę w dobrą intencję ludzi, przybywających w tym dniu na cmentarz.

-Nie wystarczy, że pamięć jest w nas?

- Oczywiście - to podstawowy warunek. Ona musi w nas tkwić, ale znaki jej istnienia są nam także bardzo potrzebne. Funkcjonujemy dziś bowiem w wyjątkowej przestrzeni kultury - przestrzeni znaków, przy pomocy których porozumiewamy się. Oznacza to, że naszemu życiu towarzyszy dziś nie tylko język mówiony, ale także język obrazu, symbolu, gestu i rytuału. Tak jesteśmy zbudowaniu. Tak skonstruowany jest świat człowieka. Ktoś, kto kocha drugiego, chce go pocałować. Nie wystarczą nam jedynie słowa oblubieńca: "Myślę o tobie". Nie jesteśmy bowiem duchami, które można karmić wyłącznie słowami. Podobno tylko aniołowie porozumiewają się na zasadzie przekazywania gotowych pojęć. My nie jesteśmy do tego zdolni, potrzebujemy materialnych znaków, gestów. Bardzo trudno jest nam bez nich funkcjonować

-Dlaczego tym, którzy odchodzą, zależy tak bardzo, by o nich pamiętać?

- Ujmę to tak; człowiek nie jest stworzony do samotności. Czuje głęboką potrzebę obecności nawet wtedy, gdy gaśnie świadomość. Często ci, którzy umierają, proszą, by podać im rękę. To dla nich znak, mówiący: "Jestem z tobą. Odszedłeś, ale wciąż jesteś".

- Czy, zdaniem Ojca, pamięć trzeba karmić, trzeba ją podtrzymywać?

- Tak, ponieważ bardzo szybko szarzeje tak jak stara fotografia, która po pewnym czasie zmienia swoje barwy. Płowieje.

-Pamięć o bliskich przechodzi także metamorfozy. Początkowo jest niezwykle silnie związana z cierpieniem. Przysparza nam go myślenie o zmarłych, którzy byli dla nas ważni, których kochaliśmy.
-Ktoś powiedział, że tylko raj jest miejscem, w którym nie ma rozstań. Bywają one niezwykle bolesne, często wiążą się z niespełnieniem oczekiwań. Nikt nie odchodzi zwykle z zamkniętym bilansem życia. Dlatego też pamięć tych, którzy zostają, wystawia ich na ciężką próbę. Jest pamięcią poranioną. Czujemy się bezradni w obliczu dotkliwej straty.

-Nawet jeżeli jesteśmy na nią przygotowani, bo śmierć naszych bliskich jest poprzedzona długą chorobą?

-To największy paradoks współczesnych czasów: dłużej żyjemy, ale i dłużej umieramy. Spotykałem wielu ludzi, którzy mówili mi, że nie tyle boją się śmierci, co umierania, jeśli wiąże się ono z tak długim procesem choroby, leczenia. Ale najbliżsi cierpią wtedy rzeczywiście inaczej. Odczuwają bowiem zmęczenie spowodowane opieką nad bliskimi. Często słyszę, jak płaczącym, łamiącym się głosem mówią: "Umarła mi matka, która tak długo cierpiała, a ja odetchnąłem z ulgą, gdy odeszła". Ludzie tłumaczą sobie, że dla tych, którzy odeszli - to lepiej, ale od razu zaczynają podejrzewać się o egoizm.

- Jestem ciekawa, co im Ojciec wtedy mówi?

-Mówię szczerze, wprost: "To prawda. Odetchnąłeś. Nie miej poczucia winy z tego powodu".

-Zdarza się jednak, że ci, którzy nie chcą cierpieć z powodu odejścia bliskich, nie chcą też ich pamiętać. Próbują zapomnieć. Czy to właściwa droga?

- Wypieranie bliskich z pamięci jest bardzo trudne. Bo jak to uczynić w sytuacji, gdy w idealnym związku, małżeństwie z dwójką dzieci, odchodzi jedna ze stron. Wracają do domu po udanym wyjeździe narciarskim. On idzie wziąć kąpiel. W tym czasie ona przyrządza rodzinie kolację. On nie wychodzi już jednak z łazienki. Zatruł się tlenkiem węgla, a w niej pozostaje rana do końca życia - i w niej, i w jej dzieciach. Jak wyprzeć to z pamięci?

- Pojawia się także pytanie, jak nadać temu sens?

- To bardzo trudny proces, który trwa latami.

-Czy strach przed cierpieniem jest jedynym powodem, dla którego wypieramy bliskich z pamięci?

-Jest nim również strach przed śmiercią. Jeden z filozofów - Heidegger pisał, że człowiek jest "bytem do śmierci", co oznacza, że nasza śmierć zaczyna się w momencie naszego urodzenia. To radykalny pogląd, z którym nie sposób żyć, choć należy zaakceptować fakt, że śmierć jest częścią życia. Współczesna kultura boi się jednak śmierci. Wszystkie dosłowne oznaki śmierci przestały właściwie istnieć w przestrzeni publicznej. Czarny kolor zastępuje szary, karawany jeżdżące po ulicach miast to widok należący do rzadkości, w szpitalu umiera się za parawanem, by tylko nikomu nie przeszkadzać. To przejawy ucieczki przed śmiercią, a także przejawy powszechnej znieczulicy.

-Jakie są efekty?

- W momencie, gdy docieramy do sytuacji granicznej, czyli śmierci bliskiej nam osoby, nie wytrzymujemy napięcia. Jesteśmy nieprzygotowani. Dochodzi nawet do tego, że w wielu krajach nie odbiera się nawet ciała zmarłego, tylko zleca się jego utylizację.

- Lub, jak to bywa w Czechach, nie odbiera się urn z prochami zmarłych.

-To smutne. Na pewno łatwiej wtedy jednak zapomnieć. Przejść do normalnego życia, jakby nic się nie stało. Ale co to jest "normalne życie", śmierci nie unicestwimy, takie świadome wymazywanie myśli o niej ma coś z próby magicznego rzucenia jakiego zaklęcia, które by ją (śmierć) unicestwiło. Ale magia jest skuteczna tylko w bajkach, nie w rzeczywistości.

-Czy potrzeba pozostania w pamięci bliskich jest tak samo silna zarówno w wierzących jak i w niewierzących?

-Wiara czy niewiara nie ma w tym przypadku znaczenia. Liczy się indywidualny stosunek człowieka do życia. Dla jednych jest ono definiowane poprzez hedonistyczne przeżywanie świata, czerpanie z niego wyłącznie przyjemności. Dla innych stanowi natomiast pewien proces - dojrzewanie, zmierzanie ku czemuś. Niezależnie od wyznawanych postaw, ludzie od wieków podchodzili z szacunkiem do prochów swoich bliskich...

-Szukali w ten sposób pocieszenia.

-To częsta reakcja, gdy mówię te słowa. Ale to nie jedynie o pocieszenie tu chodzi.

-A o co?

- Zanim Pani odpowiem, odwołam się do słów francuskiej myślicielki - Simone Weil, która powiedziała, że pragnienie jest dowodem na istnienie wody...

- Chce ojciec powiedzieć, że pragnienie życia, które tkwi zarówno w wierzących jak i niewierzących, jest pewnym dowodem na istnienie życia wiecznego?

- Niezupełnie. Nie twierdzę oczywiście, że pragnienie jest dowodem istnienia pożądanego przedmiotu. Ale pragnienie nie jest też dowodem jego nieistnienia. W takiej podejrzliwości jest coś głęboko nieracjonalnego, opartego na nieujawnionym przekonaniu, że natura nas oszukuje. Że życie nas oszukuje. W liturgicznej modlitwie za zmarłych czytamy: "Życie zmienia się, ale się nie kończy". I dlatego przychodzimy na cmentarz z modlitwą w sercu, a kwiatami w ręku, by przypomnieć sobie to, o czym często nie chcemy pamiętać.

CV

Ojciec Jan Andrzej Kłoczowski jest dominikaninem, teologiem, profesorem filozofii, publicystą. W każdą niedzielę, w południe odprawia tzw. dwunastkę, czyli mszę z "kazaniem filozoficznym", na której gromadzą się tłumy krakowian. Został odznaczony przez prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi w działalności na rzecz przemian demokratycznych w Polsce, za osiągnięcia w podejmowanej z pożytkiem dla kraju pracy zawodowej i społecznej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski