Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skazani rektor i kanclerz. Chrzanowsko-krakowski skandal akademicki

ZBIGNIEW BARTUŚ
Szkoły niepubliczne walczą o przeżycie, a my jesteśmy wkurzający: zdobywamy kolejne granty unijne. Miliony złotych. My, skazańcy! - mówi Beata Stępień. Obok kanclerz Zbigniew Braś. FOT. WIKTORIA BARTUŚ
Szkoły niepubliczne walczą o przeżycie, a my jesteśmy wkurzający: zdobywamy kolejne granty unijne. Miliony złotych. My, skazańcy! - mówi Beata Stępień. Obok kanclerz Zbigniew Braś. FOT. WIKTORIA BARTUŚ
Dramatyczną mowę końcową wygłosił w ostatni wtorek w sądzie Zbigniew Braś. Kanclerz jednej z najstarszych niepublicznych uczelni w Małopolsce przez godzinę oskarżał państwowe instytucje o niszczenie szkoły. Ale sędzia przyszła na salę z gotowym wyrokiem - skazującym. Między wierszami manifestu kanclerza kryło się pytanie: kto za tym stoi?

Szkoły niepubliczne walczą o przeżycie, a my jesteśmy wkurzający: zdobywamy kolejne granty unijne. Miliony złotych. My, skazańcy! - mówi Beata Stępień. Obok kanclerz Zbigniew Braś. FOT. WIKTORIA BARTUŚ

Po przejęciu śledztwa przez Prokuraturę Okręgową policjanci i prokuratorzy zrobili nalot na siedzibę szkoły. Zabrali 21 tysięcy dokumentów, głównie z okresu gdy studiowało (?) tu kilkoro lokalnych VIP-ów...

Sprawa bulwersuje cały Chrzanów i środowisko akademickie Krakowa, bo są w nią wplątani prominentni absolwenci chrzanowskiej uczelni oraz szanowani profesorowie spod Wawelu, w tym były rektor krakowskiej Akademii Ekonomicznej. Ten ostatni został skazany za wystawienie 52 osobom, w tym grupce VIP-ów, trefnych świadectw studiów podyplomowych. Kanclerz Braś usłyszał wyrok 8 miesięcy więzienia w zawieszeniu na trzy lata - za niewypłacanie byłym pracownikom dodatków stażowych.

Afera odbiła się szerokim echem, gdyż podobne zarzuty można by postawić władzom wielu, jeśli nie większości, uczelni w Polsce.

Koniec eldorado równa się początek kłopotów

W Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Marketingu kształcili się lub dokształcali lokalni prominenci. Dzisiaj śledczy z krakowskiej prokuratury okręgowej głośno wątpią w ważność świadectw uzyskanych przez niektórych VIP-ów i sugerują, że "wybrańcy" mogli sobie załatwić (kupić?) dyplom. Odrzucając "te podłe insynuacje", kanclerz Braś przekonuje, że by zrozumieć całą aferę, trzeba się cofnąć o 20 lat. Wtedy właśnie działacze Towarzystwa Oświatowego Ziemi Chrzanowskiej (którego Braś jest prezesem) założyli uczelnię. Głód wiedzy (i dyplomów!) był w narodzie wielki, konkurencja nie istniała, a do sukcesu wystarczał jeden kierunek: zarządzanie i marketing.

Twórcy uczelni zatrudnili pracowników naukowo-dydaktycznych krakowskiej Akademii Ekonomicznej. W statucie napisali, że o wszystkim decyduje senat. - Założyliśmy naiwnie, że powierzamy uczelnię w dobre ręce: ekonomistów i speców od zarządzania. To była pułapka - twierdzi Beata Stępień, wiceprezes TOZCh. - W senacie było 17 przedstawicieli kadry profesorsko-doktorskiej i 4 naszych. Profesorowie mogli nas we wszystkim przegłosować.

Po kilku latach pojawiła się konkurencja ze strony innych szkół, rosły też wymagania studentów, więc TOZCh chciało stworzyć nowe kierunki przy pomocy wykładowców krakowskiej Akademii Pedagogicznej. Senat był przeciw. - Woleli zatrudniać swoich. I podnosić sobie pensje. Niektórzy zarabiali tu 600, a nawet tysiąc złotych za godzinę dydaktyczną - opowiada Braś.

Kosztowało to szkołę 15 mln zł i doprowadziło ją do ruiny. - Zadłużenie z tytułu samych tylko wynagrodzeń sięgnęło 1,5 mln zł - kanclerz pokazuje dokumenty. I wtedy, w połowie 2005 roku, weszła w życie nowa ustawa o szkolnictwie wyższym, dzięki której założyciele odzyskali wpływ na finanse. Sytuacja była jednak tak tragiczna, że nikt nie chciał zostać rektorem. W końcu, w krytycznym momencie, funkcję tę objął prof. Tadeusz Grabiński, w latach 1996-2002 rektor krakowskiej Akademii Ekonomicznej.

Uczelnia zaczęła zwalniać kadrę złożoną z etatowych pracowników Akademii Ekonomicznej. - Była trzy razy liczniejsza od ustawowego minimum - tłumaczy Beata Stępień. Pojawili się wykładowcy z wielu innych uczelni.

Podleczona WSPiM zajęła się spłacaniem potężnego długu, czyli... zaległych pensji byłych pracowników. Zarazem kilkoro ekswykładowców zaczęło się skarżyć do sądów i inspekcji pracy, że nie otrzymali niektórych składników wynagrodzeń. Kanclerz Braś popadł w tarapaty, bo to on miał owych składników nie wypłacać. I to - "uporczywie". Wyroki sądów w tej sprawie bywają ze sobą sprzeczne, a poskładane razem, byłyby dobrym materiałem na skecz Monty Pythona. Jeden z doktorów dostał np. słoną odprawę oraz odszkodowanie z tytułu zwolnienia z pracy, a potem jeszcze wynagrodzenie za pracę w okresie, w którym - według wyroku tego samego sądu - dawno już nie pracował. Doktor poszedł za ciosem i zażądał zapłaty za wielomiesięczny urlop na podratowanie zdrowia, na który - jak twierdziły władze WSPiM - poszedł bez zgody uczelni. - Podczas owego urlopu pracował gdzie indziej w godzinach nadliczbowych, prowadził konferencję w Warszawie itp. - twierdzi Braś. Mimo to sąd kazał za urlop zapłacić. A teraz ukarał kanclerza za niewypłacenie dodatków stażowych...
Ustawa o szkolnictwie wyższym była w tej kwestii tak niejasna, że Sejm musiał ją znowelizować. Wcześniej jednak - z powodu owej niejasności - dodatków nie wypłacała większość prywatnych uczelni. Wątpliwości miały nawet sądy (m.in. okręgowy w Krakowie), które orzekały raz tak, a raz inaczej. Więc i Braś nie wiedział: płacić, nie płacić? Sąd karny uznał jednak sprawę za ewidentną i skazał Brasia za uporczywe niepłacenie. Tu ciekawostka: sąd rejonowy raz uniewinnił kanclerza od tego zarzutu, potem sąd okręgowy uchylił wyrok i za drugim razem sąd rejonowy przysolił Brasiowi karę surowszą, niż żądał prokurator. Ot, "ewidentna sprawa". A to nie koniec. Pozostali ratownicy szkoły, Beata Stępień i prof. Grabiński, również trafili na ławę oskarżonych.

Tryb indywidualny, czyli ekspresowy

Rzeczniczka prokuratury okręgowej Bogusława Marcinkowska wyjaśnia, że w 2009 roku jedna z pracownic uczelni złożyła zawiadomienie, z którego wynikało, iż niektóre osoby mogły uzyskać świadectwa WSPiM bez zaliczenia zajęć i egzaminów. Potwierdzały to dostarczone przez kobietę dokumenty.

- Zginęły nam oryginały i nigdy się nie odnalazły. Prokuratura pracowała na kserokopiach, które w naszym przekonaniu zostały podrobione - twierdzi Beata Stępień. Uczelnia dwa razy zawiadamiała prokuraturę o zniknięciu (kradzieży) dokumentów. Trop nie został podjęty. Dynamicznie rozwijało się natomiast prowadzone przez prokuraturę w Olkuszu śledztwo dotyczące "lewych świadectw". - Polowali na prominentną osobę. Sugerowali, że jak ją obciążymy, to nie będzie afery - twierdzą zgodnie Braś i Stępień.

Kto polował i na kogo, nie chcą zdradzić, ale cały Chrzanów huczy, że "zwierzyną" miał być Jerzy Kasprzyk, wicedyrektor Powiatowego Urzędu Pracy. Jego znajomi podkreślają, że w młodości, jako działacz Solidarności, walczył o wolną Polskę "i nie miał kiedy zadbać o papierki". Zapewniają przy tym, że to "człowiek o dużym intelekcie i profesorskiej wiedzy". Na uczelni twierdzą, że "eskalacja działań śledczych miała związek właśnie z nim".

"Eskalacja" nastąpiła po przejęciu śledztwa przez prokuraturę okręgową. 17 marca 2010 roku prokuratorzy i policjanci zrobili nalot na uczelnię. Zabrali 21 tysięcy dokumentów, głównie z okresu gdy studiował tu Kasprzyk, oraz 11 komputerów, co sparaliżowało pracę WSPiM na wiele tygodni. - Komputery odzyskiwaliśmy kolejno w ciągu dwóch miesięcy, dokumentację, z brakami, zwrócono nam po 15 miesiącach - oburza się Stępień.

Dowody wydawały się mocne. Śledczych dziwiło, że wiosną 2005 Jerzy Kasprzyk nie miał matury (świadectwo ukończenia technikum w Andrychowie otrzymał 14 czerwca 2005), a już 8 lipca 2007 cieszył się z ukończenia... studiów podyplomowych na kierunku pedagogika kwalifikacyjna. Co równie ciekawe, dyplom licencjata na tej samej WSPiM (z zarządzania i marketingu) uzyskał 9 dni... później, podczas gdy zgodnie z prawem (i logiką) nie można studiować podyplomowo, nie mając dyplomu. Wyjaśnienia Kasprzyka nasiliły wątpliwości: "Nie przypominał sobie, co było podstawą zaliczenia przedmiotów oraz kiedy i jak często odbywały się zajęcia, a nawet kto był jego promotorem i kiedy miała miejsce obrona pracy". Nie pamiętał, "czy miał jakiś indeks". Dokumenty zniknęły.
Wiceszef PUP tłumaczył, że nie chodził na wszystkie zajęcia ("a który student chodzi?!"), bo miał indywidualny tok studiów, a poza tym "jak każdy normalny człowiek nie pamięta, co robił cztery lata temu". Tym bardziej że uczestniczył wówczas w wielu szkoleniach i kursach. Prokurator przyznaje, że Kasprzyk "przedłożył imponującą dokumentację stwierdzającą ukończenie przez niego przeróżnych form kształcenia". W owym czasie wchodziły w życie (przejęte z UE) wymagania co do wykształcenia na różnych stanowiskach. Ludzie w całej Polce uzupełniali braki - w przeciwnym razie groziła im utrata posad. Terminy goniły, więc tempo uzupełniania było w wielu wypadkach ekspresowe.

- Weryfikacja tego zjawiska w skali kraju mogłaby przynieść bardzo interesujące wnioski - śmieje się emerytowany profesor, który pracował na siedmiu uczelniach naraz i przyglądał się owemu masowemu "uzupełnianiu".

Wydaje mu się zagadkowe, że weryfikowano to tylko na jednej uczelni w kraju. I to takiej, gdzie przypadki "ekspresów", co przyznaje sama prokuratura, były incydentalne. -Zaskakująca jest owa gorliwość prokuratorów w krainie fikcji, jaką stała się Polska, odkąd bryluje w rankingach najlepiej wykształconych społeczeństw globu, z imponującym 55-procentowym odsetkiem młodzieży idącej na studia - ironizuje.

52 zarzuty - "jak mafiosi"

Z akt sprawy wynika, że przez większą część śledztwa prokuratorzy i policjanci skupiali się na wątku wiceszefa PUP. Jego ekspresowy tok studiów budził wątpliwości, zwłaszcza że część profesorów, którzy mieli uczyć prominenta, w ogóle go sobie nie przypominała. Kilkoro wykładowców stwierdziło wręcz, że ich wpisy z zaliczeń i egzaminów zostały sfałszowane. Śledczy musieli jednak wziąć pod uwagę, że wykładowca prowadzący zajęcia na kilku uczelniach, z pięcioma tysiącami studentów, może nie pamiętać, kogo uczył, szczególnie po kilku latach. Rzekomo sfałszowane podpisy widniały na kserokopiach i nie sposób dociec, czy ktoś je faktycznie podrobił. Wreszcie: brak indeksu w aktach nie oznacza wcale, że go nie było. Ktoś mógł go przecież (jak twierdzi Stępień) ukraść...

Grzegorz Jeleń z Prokuratury Okręgowej w Krakowie mówi dziś, że "wiceszef chrzanowskiego urzędu pracy ewidentnie ze studiami podyplomowymi miał niewiele wspólnego i dyplom mu się nie należy". Trudno dociec, na jakiej podstawie tak twierdzi, skoro wcześniej ta sama prokuratura uznała dowody w sprawie Kasprzyka za zbyt słabe, by je przekuć w akt oskarżenia.

Jednocześnie umorzenie postępowania po żmudnej pracy prokuratorów, kosztownej analizie ponad 21 tysięcy dokumentów, wywróceniu do góry nogami jednej z najstarszych uczelni, przesłuchaniu chmary świadków przy zaangażowaniu batalionu policjantów z różnych komisariatów byłoby przyznaniem się do błędu i mogłoby zaszkodzić karierze śledczych. Szukali więc oni najwyraźniej czegoś innego. I znaleźli.
W raporcie po kontroli, przeprowadzonej na wniosek prokuratury przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, są zarzuty dotyczące studiów podyplomowych. WSPiM długo starała się o zgodę ministra na ich prowadzenie, ale uzyskała ją dopiero... po wręczeniu świadectw pierwszym absolwentom. W świetle przepisów studia te były więc prowadzone bez uprawnień. By to naprawić, uczelnia - w porozumieniu z ministerstwem - wznowiła je potem i po uzupełnieniu braków wydała nowe świadectwa. Ministerstwo potwierdziło ich ważność.

Prokuratura przyznaje, że "zdecydowana większość studentów pilnie uczęszczała na zajęcia". Mimo to śledczy uznali, że operacja "uzupełniania braków" miała na celu zatuszowanie przestępstwa, i oskarżyła prof. Grabińskiego oraz Beatę Stępień (kierowniczkę podyplomówek) o poświadczenie nieprawdy w dokumentach - wystawienie świadectw ukończenia studiów, do prowadzenia których uczelnia nie miała uprawnień. Rzecz dotyczyła 52 studentów, więc w świat poszedł taki komunikat prokuratury: "Były rektor oraz wiceprezes z 52 zarzutami...".

-Lepiej niż "Masa" i "Pershing" razem wzięci - ironizuje Beata Stępień. Przyznaje, że popełniła błąd, ale nieświadomie: - Kilka miesięcy przed wydaniem tych nieszczęsnych świadectw uzyskaliśmy pozytywną decyzję Państwowej Komisji Akredytacyjnej w sprawie studiów podyplomowych. Czekaliśmy tylko na podpis ministra, który formalnie zatwierdza decyzję PKA, ale zmieniały się rządy, ministrowie, mimo naszych próśb i interwencji nikt nie składał podpisu, a studenci prosili, żeby im dać świadectwa... Niepotrzebnie ulegliśmy.

Chrzanowski sąd rejonowy przyznał rację prokuraturze i skazał Beatę Stępień i prof. Grabińskiego na (w sumie) 14 tys. zł grzywny. Teraz sąd okręgowy podtrzymał wyrok, nie zostawiając na oskarżonych suchej nitki. Jego zdaniem działali z pełną premedytacją, a w uzasadnieniu wyroku znalazły się nawet sugestie, że dawali lewe dyplomy niektórym prominentom (choć nigdy nie byli o to oskarżeni!).

Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że od lat wiele uczelni prowadzi studia podyplomowe bez decyzji PKA i zgody ministerstwa - i nikt ich za to nie ściga. Resort o tym wie i niewiele z tym robi. Trzeba by skazać władze większości wyższych szkół w Polsce...- słyszymy nieoficjalnie.

Kanclerz Braś zauważa, że szum wokół uczelni, narastający dziwnym trafem w okresach naboru, na pewno jej nie służy. Komu jest na rękę? - Nie wiem. Konkurencji? - zastanawia się.

- Szkoły niepubliczne walczą o przeżycie, a my jesteśmy wkurzający: zdobywamy kolejne granty unijne. Miliony złotych. My, skazańcy! - dodaje Stępień.

Z okna ministra

Nieopodal gmachu Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego stoi banner jednej z licznych w stolicy szkół wyższych. Hasło: "Przyjdź do nas. Dostaniesz laptop". Na sąsiednim billboardzie innej uczelni - jeszcze liczniejsze gratisy do indeksu: suszarki, lokówki, walkmany, smartfony...
Adiunkt z prywatnej uczelni w Krakowie oblał ostatnio na egzaminie jedną czwartą studentów, bo nie umieli odpowiedzieć na absolutnie podstawowe pytania, np. o różnicę między popytem a podażą. Na drugim roku ekonomii. Dostał reprymendę: "Nie oblewać, bo to ich zniechęci".

ZBIGNIEW BARTUŚ

[email protected]

Tylko fakty

W 1993 roku Towarzystwo Oświatowe Ziemi Chrzanowskiej zakłada Wyższą szkołę Przedsiębiorczości i Marketingu. Kadrę naukowo-dydaktyczną stanowią etatowi pracownicy Akademii Ekonomicznej w Krakowie. W szczytowym momencie szkoła ma 2 tys. studentów.

W 2005 TOZCh odzyskuje kontrolę nad finansami zadłużonej WSPiM. Po uruchomieniu nowych kierunków szkoła staje na nogi, wygrywa konkursy na granty unijne.

W maju 2009 Prokuratura Rejonowa w Olkuszu wszczyna dochodzenie w sprawie "lewych świadectw". W tym samym czasie uczelnię kontroluje Państwowa Komisja Akredytacyjna i przedłuża uprawnienia na maksymalny okres: 6 lat; wiele innych uczelni ma zawieszone uprawnienia lub też przedłużone na rok, dwa.

W marcu 2010 śledztwo przejmuje Prokuratura Okręgowa w Krakowie. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, w wyniku interwencji prokuratury, wstrzymuje unijne granty - w sumie 4,6 mln zł - jakie WSPiM otrzymała po wygraniu konkursów. Prokurator zwraca się do MNiSW o skontrolowanie uczelni. Kontrola wytyka liczne nieprawidłowości, ale po roku przywraca zatrzymane granty.

W czerwcu 2011 prokuratura oskarża byłego rektora i kierowniczkę studiów podyplomowych o wydanie 52 osobom świadectw ukończenia studiów podyplomowych bez uprawnień. Po roku Sąd Rejonowy w Chrzanowie skazuje ich na grzywny - 8 i 6 tys. zł. W marcu 2013 Sąd Okręgowy w Krakowie podtrzymuje wyrok. W tym samym czasie projekty WSPiM wygrywają kolejne konkursy na unijne granty.

25 czerwca 2013 kanclerz Zbigniew Braś zostaje (nieprawomocnie) skazany na 8 miesięcy więzienia (w zawieszeniu) za niewypłacenie kilku byłym wykładowcom dodatków stażowych. To kolejny wyrok na kanclerza WSPiM.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski