Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Świat jest zarzygany fotografiami

Redakcja
Ryszard Horowitz Fot. Sławomir Seidler
Ryszard Horowitz Fot. Sławomir Seidler
Z RYSZARDEM HOROWITZEM, wybitnym fotografikiem pochodzącym z Krakowa, a mieszkającym w Nowym Jorku, rozmawia Małgorzata Mrowiec

Ryszard Horowitz Fot. Sławomir Seidler

- Pracuje Pan nad autobiografią...

- Moje życie jest już dosyć długie, wiele się w nim działo. Staram się to uporządkować. Ta biografia niekoniecznie będzie pisana w sposób chronologiczny, raczej powiązana jakimiś myślami, drobnymi zdarzeniami. Czytelnik znajdzie tam dużo ciekawych historii, anegdot, opisy spotkań z bardzo ciekawymi osobistościami, wypowiedzi na temat mojego podejścia do fotografii, do życia, do świata, do kobiet... Książka powinna się ukazać jeszcze w tym roku, w Znaku.

- Prowadził Pan kiedyś pamiętnik?

- Dla mnie pamiętnikiem są moje fotografie. Gdy je oglądam, kojarzą mi się różnego rodzaju wypadki, potrafię dosyć łatwo ustawić je w czasie. Moja żona ma pamiętniki z zapiskami dotyczącymi różnych wydarzeń, z czego korzystamy. Zostały też przeprowadzone rozmowy z moimi przyjaciółmi z różnych okresów życia (będą cytaty z tych rozmów).

- Pana życie dzieli się wyraźnie na okresy?

- Oczywiście. Jest okres wojny, dalej życie w Polsce - pierwszych 20 lat mojego życia, szkoła, koledzy z tych czasów, cała sytuacja polityczno-ekonomiczna, potem wyjazd do Nowego Jorku. Okres nowojorski można podzielić na mieszkanie z rodziną (przez kilka miesięcy, u wujostwa), potem powoli ustawianie się na własnych śmieciach, studia, praca w kilku firmach, które pomogły mi zorientować się w naturze dziedzin, jakie mnie interesują: grafika, film, fotografia, reklama. Następnie - otwarcie mojego studia w 1967 roku. Dalej małżeństwo, dzieci, no i to, co się dzieje teraz.

- Z Krakowa wyjechał Pan w trakcie studiów.

- Tak, byłem wtedy na drugim roku Akademii Sztuk Pięknych. Ale to nie była nagła decyzja.

- Tylko marzenie o Ameryce?

- Marzenie, z wielu powodów. Byłem zafascynowany jazzem, amerykańską fotografią, literaturą, filmem. Nie zakładałem od samego początku, że zostanę na zawsze, ale myśl o wyjeździe we mnie tkwiła. Zresztą wszyscy przyjaciele, całe moje otoczenie myślało o tym, żeby wyjechać. Polański wyjechał, Kosiński wyjechał. Była wtedy szarzyzna, brak wolności, cenzura, bra szans na robienie czegokolwiek, a nikt nie przypuszczał, że komuna upadnie. Uzyskanie paszportu było potwornie trudne i nawet był moment, że odeszła mi zupełnie ochota. Wtedy wtrącili się rodzice, bo zależało im, żeby coś ze mnie było. I jestem im wdzięczny, gdyż są rodzice, którzy starają się na siłę trzymać dzieci przy sobie, a moi zrobili wielki gest: popchnęli mnie do wyjazdu dla mojego dobra.

- W Nowym Jorku podjął Pan nowe studia. A jak zaczynał Pan karierę zawodową?

- Po studiach miałem fantastyczną sytuację, zupełnie jak z filmu. Jednym z profesorów był wybitny grafik amerykański, szef wytwórni filmowej, telewizyjnej, i jemu się strasznie podobały moje prace. Powiedział: "Słuchaj, gdy skończysz studia, możesz u mnie pracować. A poza tym - czy masz pomysł, kogo chciałbyś poznać?". Podałem trzy nazwiska. No i udało mi się dostać do tych ludzi, co normalnie, z ulicy, byłoby niemożliwe, a było dla mnie wtedy rzeczą bardzo ważną.
Jedną z tych osób był Willis Conover, facet, który prowadził audycję pod tytułem "Jazz Hour" (Godzinajazzu), nadawaną przez Głos Ameryki, oczywiście zagłuszaną przez komunistów. W Polsce z moimi przyjaciółmi byliśmy wszyscy w niego wsłuchani. Drugą osobą był Saul Steinberg, genialny grafik. Po raz pierwszy widziałem jego prace w "Przekroju" (twórca "Przekroju" bardzo go kochał i kradł po prostu jego rysunki, bo wtedy nie patrzono w Polsce na prawa autorskie), wywarły na mnie niesamowite wrażenie. A trzeci był Richard Avedon, fotograf.

Avedon zrobił dla mnie bardzo dużo. Poznałem jego studio i mnóstwo ludzi, m.in. jego guru Alexa Brodovitcha, Rosjanina, który był znakomitym grafikiem i fotografikiem, a przez wiele lat szefem artystycznym najlepszego kiedyś żurnalu mody "Harper's Bazaar". Jak się fotograf dostał do "Harper's Bazaar", to było rzeczą wspaniałą, bo wszyscy to oglądali, zdjęcia były podpisywane. I ja się tam dostałem. Kontakt z Brodovitchem, z tym środowiskiem sprawił, że znalazłem się w pępku świata artystycznego Ameryki.

- Wspomniał Pan, że w książce będzie też o kobietach. Żonę, z pochodzenia Polkę, poznał Pan w Nowym Jorku...

- ... na przyjęciu, które zorganizowała nasza wspólna przyjaciółka. Jesteśmy jednym z niewielu małżeństw, które przetrwały - większość moich znajomych już dawno temu się rozwiodła albo wielokrotnie pobrała. My niedługo dojdziemy do czterdziestki. Ze względu na swoją pracę poznałem masę cudownych kobiet, modelek. Na szczęście żona wykazała kompletny brak strachu czy też zazdrości, i to było bardzo pomocne.

A pobraliśmy się w sposób nietypowy, nagle. Było przy tym wiele perypetii. Gdy przyjechaliśmy do ratusza, nie miałem krawata, a trzeba było, nie mieliśmy też obrączek - musieliśmy pożyczać od kogoś. Potem lecieliśmy na miesiąc miodowy do Rzymu i jak służba pokładowa dowiedziała się, że jesteśmy nowożeńcami, przez całą drogę przynosiła szampana, tak że dotarliśmy na miejsce zupełnie upojeni.

- Do pobytu w krakowskim getcie i w Auschwitz podczas okupacji też wraca Pan w autobiografii?

- Będzie rozdział temu poświęcony, ale absolutnie nie będzie to książka o Holokauście. Moje przeżycia są pełne zagadek, historii, które nie tylko mnie fascynują, ale na pewno zainteresują innych ludzi. Zawsze jest to pytanie: jak przeżyłem? Jak takie maleństwo mogło przetrwać wojnę? Sam dopiero zacząłem się nad tym zastanawiać, kiedy moi synowie doszli do mojego ówczesnego wieku.

- Jaki będzie obraz Krakowa w Pana autobiografii?

- Zawsze kochałem i kocham Kraków. Na szczęście śródmieście nie uległo większej zmianie. Chociaż już zaczynają wychodzić efekty komercjalizacji: ta liczba knajp w Rynku, parasoli i tłumy potworne. Moi rodzice wynajmowali mieszkanie przy Rynku Głównym 24. Dziś już nie mógłbym zamieszkać w swoim pokoju, bo byłby w nim hałas większy niż na Manhattanie.
- Wróciłby Pan jeszcze do Polski?

- Na stałe? Trudno by mi było. Wróciłbym do zupełnie obcego kraju. Całkiem inne życie, inna atmosfera. Wielu moich przyjaciół zmarło, żyjących jest bardzo mało, wielu wyjechało do Warszawy - w sumie w Krakowie mogę policzyć na palcach jednej reki przyjaciół z dawnego okresu. Jeżdżę często do Polski i lubię to. Mam bardzo dużo znajomych, ale to są przyjaciele współcześni, nowi, nie wiem, jak by się z nimi żyło na co dzień.

- Artyści nie przechodzą na emeryturę. Czym ostatnio się Pan zajmował?

- 11 września w Warszawie była impreza z okazji wydania mojego albumu o jazzie "All that jazz". Są to zdjęcia, które robiłem jeszcze jako młody chłopak, począwszy od lat 50., w czasie rozkwitu jazzu w Polsce, aż do momentu wyjazdu do Nowego Jorku i przez pierwszych parę lat pobytu w Stanach. Fotografowałem wielkich polskich muzyków: Komedę, Trzaskowskiego, Karolaka, "Dudusia" Matuszkiewicza...

Interesowałem się jazzem i robiłem zdjęcia dla siebie. Po wyjeździe fotografowałem legendy jazzu w Stanach. Dużo tych zdjęć wykonałem na festiwalu w Newport w 1962 roku. Nie pamiętałem o nich aż do momentu, kiedy pięć lat temu, przenosząc swoją pracownię, zaglądnąłem do dużego pudła pełnego negatywów. Zacząłem je przeglądać i zdałem sobie sprawę, że mam tam kopalnię złota. Przygotowałem zestaw zdjęć - czarno-białe, odczyszczone, w albumie jest ich jakieś 80. Zainteresował się nimi genialny muzyk Dave Brubeck, którego po raz pierwszy poznałem w Polsce, rok przed wyjazdem, w 1958, a który dziś ma około dziewięćdziesiątki. Na moją prośbę napisał wstęp. Poznałem też twórcę festiwalu w Newport Georga Weina, muzyka, producenta, który odkrył wiele sław jazzowych. Pokazałem mu zdjęcia, a on zaczął gadać o tych wszystkich muzykach: Armstrongu, Ellingtonie, Monku, Carmen McRae... Jego wspomnienia znalazły się w albumie, podobnie jak mojego najbliższego przyjaciela z dzieciństwa Wojtka Karolaka. Do książki jest dołączony dysk, a na nim między innymi film pokazujący moje spotkanie z Brubeckiem oraz wiele nagrań muzycznych, w tym te, które mi dali Michał Urbaniak (np. z genialnym skrzypkiem Stephanem Grapellim) i Wojtek Karolak. Od przyjaciół z Ameryki dostałem pozwolenie na zamieszczenie kilku wspaniałych nagrań wielkich muzyków.

- Nad czym Pan teraz pracuje?

- Nad przygotowaniem zdjęć na wystawę w Paryżu i na drugą, w Stanach. W październiku dostaję doktorat honoris causa akademii we Wrocławiu. Tam też mają zorganizować pokazy moich prac, przygotowuję je. I stale poszukuję, stale coś robię.

- Jeśli chodzi o Kraków, znane jest Pana zdjęcie z ostatnich lat zrobione z podnośnika: Rynku wypełnionego ludźmi.

- Kraków fotografowałem, gdy tam mieszkałem. Nawet zrobiłem film o Krakowie. Wtedy było cudownie: mogłem sobie biegać po dachach domów, po Sukiennicach, po maszkaronach, nikt jeszcze nie zabraniał, na wieży mariackiej byłem wielokrotnie.
- Może wyda Pan album o Krakowie z dołączonym doń filmem?

- Może, może, no, to jest niezły pomysł, może...

- Był Pan prekursorem komputerowego przetwarzania fotografii. Dziś są programy, każdy może to robić.

- Ale nie każdy robi to samo co ja. To, co fascynuje w tej chwili masy, nie fascynowało mnie. Za dawnych czasów trudno było doprowadzić do różnego rodzaju efektów za pomocą urządzeń analogowych, w ciemni. Tymczasem moje zdjęcia analogowe, zrobione przed erą komputerów, ludzie często biorą za komputerowe. Zresztą składanie zdjęć, te różne triki, którymi się tak wszyscy cieszą, są dla mnie sprawą drugorzędną.

- A pierwszorzędną jest.... wyobraźnia?

- Wyobraźnia i to, że się chce coś przekazać; to, jaki ma się pomysł. Fotografia, jaką znamy, już przestaje istnieć. Mówią, że za 20 lat nie będzie czegoś takiego jak zawód fotografa, ponieważ wszyscy będą fotografami. Jest coraz gorzej: pojawia się coraz więcej złej fotografii, w ogóle coraz więcej fotografii -w środkach przekazu, na Facebooku itp., gdzie każdy może sobie wstawić tyle zdjęć, ile chce, i puszcza to w świat. Świat jest cały zarzygany tymi fotografiami, aż nie można na to patrzeć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski