Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Himalaje dla zuchwałych, czyli satysfakcja bez przyjemności

MAJKA LISIŃSKA-KOZIOŁ
Od lewej: Artur Hajzer, Janusz Gołąb, Adam Bielecki, Agnieszka Bielecka Fot. archiwum Artura Hajzera
Od lewej: Artur Hajzer, Janusz Gołąb, Adam Bielecki, Agnieszka Bielecka Fot. archiwum Artura Hajzera
Jest czwartkowy wieczór na krakowskim Kazimierzu. W ogródku klimatycznej kawiarni wracamy do polskiego zimowego wejścia na Gaszerbrum I (8068 m).

Od lewej: Artur Hajzer, Janusz Gołąb, Adam Bielecki, Agnieszka Bielecka Fot. archiwum Artura Hajzera

Wejdę na ten wierzchołek. Nie może być inaczej. - Widzę go, jest dobra pogoda, kontroluję sytuację. Góra mnie już nie odepchnie - powtarzał sobie w duchu. Wreszcie uwierzył w słowa, które mówił i wtedy ogarnęło go wzruszenie.

To pierwszy tak spektakularny sukces od ponad dwudziestu lat. Adam Bielecki i Janusz Gołąb wykorzystali okno pogodowe i choć przed wyprawą dawano im na to może 5 procent szans - stanęli na wierzchołku. Szli drogą japońską, od strony północno-zachodniej, bez użycia tlenu. My tu, na dole, cieszyliśmy się tym sukcesem od razu. Do nich dopiero teraz dociera, że mają swoje miejsce w historii himalaizmu.

***

Krzysztof Wielicki, zdobywca wszystkich czternastu ośmiotysięczników mawia, że trzeba wierzyć w realizację planów, bo inaczej pozostaną tylko planami. - Gdy w 1980 roku razem z Leszkiem Cichym weszliśmy zimą na Mount Everest, to był przełom w światowym himalaizmie. Ale można też powiedzieć, że była to zwykła kolej rzeczy. Człowiek chce przekraczać granice.

Bielecki i Gołąb są tego samego zdania. I mogą przejść do historii jeszcze trzy razy, bo do zdobycia zimą pozostały: Broad Peak (8047 m), Nanga Parbat (8126 m) i K2 (8611 m). - To trudne wyzwanie - mówi Artur Hajzer, twórca programu Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015 - bo wszystkie niezdobyte wierzchołki leżą w Karakorum, a jak wyliczono, z 23 wypraw zorganizowanych zimą w tym rejonie tylko dwie zakończyły się sukcesem. W lutym ubiegłego roku Włoch Simone Moro z Kazachem Denisem Urubko i Amerykaninem Corym Richardsem stanęli na Gaszerbrumie II (8035 m), a teraz my na Gaszerbrumie I.

Polacy mają na koncie jeszcze osiem innych zimowych wejść. Od lat najbardziej kusi ich jednak K2, czyli Góra Gór - groźna i piękna. Statystyki mówią, że nawet latem co siódmy schodzący ze szczytu K2 nie dociera do bazy, a nasi wytyczyli tam cztery z dziewięciu dróg, no, a pierwszą kobietą, która osiągnęła wierzchołek, była Wanda Rutkiewicz. Tyle że zimą na szczycie K2 nie było jeszcze nikogo, choć próbowało wielu, w tym tuzy himalaizmu jak Wielicki. - Góra uległa mi latem, ale za czwartym razem, i zaserwowała mi biwak przy zejściu. Czekałem na świt bez namiotu, maszynki do gotowania i walczyłem ze znużeniem; sen oznaczał śmierć. Wiele lat później Wielicki przekonał się, że dopiero zimą K2 to prawdziwy test wytrzymałości fizycznej i psychicznej. W tak skrajnie trudnych warunkach, jakie tam panują, człowiek ma prawo się bać i ma prawo się wycofać. We własnej głowie i sercu decyduje, ile chce zaryzykować.

***

Zdaniem Anny Czerwińskiej, uznanej polskiej himalaistki, na wyprawie zimowej liczy się to, co każdy z nas ma w genach. No i determinacja. Wielicki w genach dostał silną psychikę, doskonałe przyswajanie tlenu, szybkość. Na K2 zimą (w 2003 roku) zabrał doświadczonych wspinaczy, ale góra powiedziała - nie. Tak jak lata wcześniej - Andrzejowi Zawadzie.

Bo to Zawada wymyślił himalaizm zimowy. - Miał charyzmę, umiał mobilizować innych; pchać ich w górę - wspomina Wielicki. Wciąż krążą opowieści, jak to "Zawadka" wchodził do mesy w swojej lisiej czapce, rzucał jakiś żart, a potem snuł opowieści o niedźwiedziach, o Wietnamie i uskuteczniał podpuszczanie: - ciekawe, kto wyjdzie w taką zawieruchę do góry... Był duchem zimowych wypraw. W swojej wizji himalaizmu zimowego wyprzedził epokę o dwie dekady, bo za jego czasów prawie nikt nie podejmował rzuconego przez Zawadę wyzwania. Ale mijały lata i śmiałków przybywało.

***

Bielecki mówi, że K2 bez jakiejś rewolucji sprzętowej jest chyba zimą nie do zdobycia. Hajzer - że aby wejść na te trzy pozostałe wierzchołki leżące w Kara-korum trzeba oswoić wiatr i siarczysty mróz. Wie, co mówi, bo przez całą zimę do Karakorum przyklejony jest tzw. jet stream, czyli ruch masy powietrza wynikający z obrotu kuli ziemskiej; nie przestaje wiać. Przy prędkości powyżej 120 km/h temperatura odczuwalna na ciele wynosi minus 70 stopni. Standardowe wyprawy letnie nie podejmują akcji przy wietrze o sile 60 km/h. - Dla zimowej - jest to najsłabszy wiatr, jaki może się przytrafić; jeżeli wieje mniej niż 60 km/h to zaledwie przez parę godzin, raz w miesiącu - konkluduje Hajzer.

***

Bielecki i Gołąb osiągnęli obóz trzeci (szturmowy) na wysokości 7040 m n.p.m. 8 marca o godzinie 14. Za późno, bo o tej porze powinni byli atakować wierzchołek, ale wcześniej szyki pomieszał wspinaczom właśnie wiatr (80 km/godz.). Musieli wrócić do dwójki (na wysokości 6450 m n.p.m.). Okno pogodowe miało się zamknąć około południa 9 marca. Jeśli chcieli atakować szczyt, musieli się śpieszyć.

- Zimą powyżej siedmiu tysięcy metrów warunki są nieludzkie więc gdyby znów zerwał się silny wiatr nie mielibyśmy szans - mówi Bielecki. - A tak musiałem tylko znaleźć właściwy rytm pomiędzy wydolnością oddechową organizmu, szybkością marszu a czuciem zimna.

Okazuje się, że w rozrzedzonej atmosferze - a im wyżej, tym tlenu w powietrzu jest mniej - przy ciśnieniu ok. 300 hektopaskali na każdy krok przypada kilka oddechów. - Jeśli zrobimy ten krok za szybko - opowiada Bielecki - musimy stanąć, żeby złapać oddech, z kolei, gdy za długo stoimy - marzniemy. A kto zmarznie - już się w marszu nie rozgrzeje.

Z 8 na 9 marca była pełnia i zespół zdecydował się zaatakować szczyt nocą; wbrew regułom zimowego wspinania. Temperatura w obozie III wynosiła minus 35 st. C (a nie minus 46 st. C) co oznacza, że temperatura odczuwalna na ciało sięgała minus 53 st. C (a nie minus 67 st. C). Adam i Janusz wyszli do ataku z obozu III o północy.

***

Maciej Pawlikowski z Zakopanego był pod K2 zimą z Wielickim prawie dziesięć lat temu. Po powrocie opowiadał mi, że baza wysoka znajdowała się na lodowej pustyni, zimno osaczało człowieka z każdej strony. Szalał wiatr. - Gdy zbliżała się nawałnica mówiliśmy krótko: - ekspres jedzie. Gdy wiało wysoko, w bazie było cicho. Ale o sile wiatru świadczyła tzw. flaga, czyli pióropusz widoczny na zawietrznej wierzchołka, tworzony przez śnieg niesiony wiatrem. Gdy tę "flagę" widać powyżej 7 tys., wieje co najmniej 80-100 km na godzinę - wspominał swoje zimowe K2 zakopiańczyk.

O tym, jak mocno może wiać i Pawlikowski, i Dariusz Załuski, himalaista z Warszawy, przekonali się pod Górą Gór już na wysokości 6800, w obozie drugim. - Masy powietrza napierały na namiot. Nie wytrzymały maszty. Sześć godzin czekaliśmy na świt. Bałem się. Nie myślałem wtedy o ataku na wierzchołek, o uciekającej szansie. Chciałem tylko przeżyć - wspominał przed laty Pawlikowski.

***

Tego marcowego dnia wiatr był słaby. Bielecki i Gołąb szli szybko; ponad 100 metrów na godzinę. Wichury wyczyściły podłoże ze śniegu. Było twarde. Pomimo sprzyjających warunków zimno powodowało, że wspinacze nie byli w stanie poprawić sobie czapki, chustki, ogrzewaczy w butach i rękawiczkach. Płyn w tak zwanych Camel backach (noszonych pod puchowym kombinezonem - przyp. MLK) zamarzł i himalaiści stopniowo się odwadniali. Nie byli też w stanie zjeść żeli energetycznych. Koncentrowali się na wspinaczce. - Dzięki przednim zębom raków i czekanom sprawnie zdobywaliśmy dystans - opowiada Bielecki. - No, a gdy wreszcie stanęliśmy na wierzchołku po wcześniejszym wzruszeniu dawno nie został nawet ślad. Może dlatego, że szczyt był jednak nieco dalej niż mi się wydawało, a może dlatego, że warunki były trudniejsze niż sądziłem.

Zrobili więc co było trzeba, czyli połączyli się z bazą, pstryknęli zdjęcia i rozejrzeli się za ekipą, która zaginęła w drodze na szczyt po drugiej stronie masywu, i ruszyli w dół.

- Byłem skoncentrowany i uważny. Wobec statystyk, że 80 procent wypadków zdarza się właśnie w zejściu - nie można inaczej. Każdy błąd może kosztować życie - opowiada Bielecki. - Gdy człowiek poślizgnie się latem, na śniegu ma jakieś szanse, żeby wyhamować. Zimą, na lodzie, z każdą sekundą nabiera prędkości. I znika.

***

Może zniknąć także wtedy, gdy prze do góry na ostatnich nogach. A zdarza się tak, bo widząc wierzchołek dostaje się kopa. To euforia przedszczytowa. A decyzja o wycofaniu się, gdy sukces jest o wyciągnięcie ręki, nie przychodzi łatwo. Człowiek lekceważy sygnały własnego organizmu i idzie dalej. - Wiem, że gdybyśmy w 2003 roku z Denisem Urubko poszli w górę bez zabezpieczenia sobie odwrotu, byłoby to nieprofesjonalne i głupie. Wahaliśmy się jednak, bo szkoda nam było wielotygodniowego wysiłku. O odwrocie zdecydowała zła prognoza. Ale dziś myślę sobie, że gdyby była dobra, to kto wie, czy byśmy nie zaryzykowali - mówi Wielicki. A Bielecki zarzeka się, że chce być starym alpinistą. Dziś ma 28 lat, więc do starości zostało mu sporo czasu. - Dlatego wróciłbym, gdybym poczuł, że nie starczy mi sił na zejście - mówi.

Ale żeby tych sił starczało trzeba się dobrze zaaklimatyzować i zadbać o kondycję. Wanda Rutkiewicz wchodziła z workiem ziemniaków na dziesiąte piętro w swoim wieżowcu w Warszawie, żeby poprawić wytrzymałość przed wyprawą. Teraz z młodymi himalaistami pracuje trener od lekkoatletyki. Artur Hajzer założył, że w ten sposób wyselekcjonuje grupę zdolną do zimowych wejść szczytowych w Himalajach; że sprawni na dole, będą też sprawni w górach. Zdaniem Wielickiego większe znaczenie ma doświadczenie. A sprawdzać organizm trzeba w Himalajach. Jego zdaniem siła fizyczna i twarde bicepsy nie są najważniejsze. W górach wysokich nie radzą sobie kulturyści, a ludzie szczupli, nawet niepozorni, ale o stabilnej psychice - jak najbardziej. - Powodzenie w alpinizmie zależy od tego, co i jak mamy ułożone w głowie - mówi Wielicki. - Chociaż rzecz jasna nogi muszą być zdrowe i działać wedle tego, co wymyśli głowa.
Zbigniew Borek, trener lekkoatletyczny z krakowskiego Uniwersytetu Ekonomicznego, uważa jednak, że trzeba zbudować taką kondycję uczestników wypraw, która pozwoli im poradzić sobie z plecakiem, z rozrzedzonym powietrzem, ciśnieniem. - Organizm przy maksymalnym wysiłku pochłania maksymalną ilość tlenu. Dawniej wyprawy odbywały się częściej i himalaiści aklimatyzowali się, czyli przyzwyczajali do funkcjonowania na dużych wysokościach swój organizm. Teraz nikt nie może pozwolić sobie na tak częste przebywanie w Himalajach. Organizm trzeba przygotować tutaj - mówi Borek.

Fakt , że nie każdy jest z natury szybki jak Wielicki. I nie każdy ma w górach - jak on - zdolność przyswajania tlenu na poziomie olimpijskim. Jego wyposażyła natura. Inni muszą to wypracować.

- Dlatego trener Borek wyciska z nas któreś tam poty - mówi Hajzer. - To zaprocentowało w drodze na Gaszerbrum I, bo z obozu szturmowego chłopcy weszli na wierzchołek w osiem godzin - dodaje. Szybkość zimą w górach najwyższych jest ważna ze względu na okna pogodowe; są rzadkie i krótkie. Hajzer prześledził dziesiątki wykresów pogodowych dla 8000 m z zim 2008/09 i 2009/2010 pod Broad Peakiem, Gaszerbrumem I i II. Podczas kierowanej przez niego wtedy wyprawy okazało się, że prognozy te na 90 proc. są wiarygodne. Z wykresów wynikało, że zdarzają się też kilkugodzinne okna wiatrowe - wieje do 60 km/h, a nie dwa razy mocniej - które dają szansę na atak szczytowy. Tyle że szybkość wspinania się sama w sobie nie gwarantuje sukcesu. Potrzebne są jeszcze: sprzęt, doświadczenie, szczęście i psychika.

***

Bielecki, z wykształcenia psycholog, przyznaje, że nie brał udziału w treningu mentalnym. Wielicki też nie przecenia jego skuteczności . - Albo ktoś ma jaja i podejmuje trud zimowego wspinania, albo ich nie ma. I tu dotykamy cierpienia proszę pani; wspinanie się zimą jest cierpieniem. Dawaniem czegoś z siebie po to, żeby dostać coś dla siebie; wejść na wierzchołek.

Na Lhotse (8511 m n.p.m.) Wielicki stanął w noc sylwestrową 1988 roku. Sam. Każdy krok podczas schodzenia sprawiał mu ból; jakby ktoś żelazem przypalał kręgosłup. - Podnosząc nogę wiedziałem, że gdy ją postawię , znowu zaboli. Ale stawiałem. Zdaniem Wielickiego bariera trudności i cierpienia przesuwa się zimą w Himalajach do granic wytrzymałości. - Od tego, ile zdołamy wytrzymać zależy, ile osiągniemy. Trening mentalny, moim zdaniem, nie ma tu nic do rzeczy.

Artur Hajzer taki trening zaordynował jednak młodym himalaistom. Zajęcia prowadziła psycholog sportu Aleksandra Piechnik. Miały one wyrobić we wspinaczach umiejętność samokontroli. Bo w górach wysokich wszystkie obiektywne okoliczności (wiatr, potencjalne zagrożenia) są odczuwane subiektywnie; to, co dla jednego jest bezpieczne, drugiemu może wydawać się groźne. - W treningu mentalnym chodzi o to, aby subiektywną barierę przesunąć jak najdalej - mówi Hajzer. I przywołuje tu przykład wyprawy na Nanga Parbat (2010). W obozie szturmowym przebywały dwa zespoły. Na podstawie tej samej prognozy pogody jeden zespół się wycofał, a drugi - w składzie Ola Dzik oraz Marcin Kaczkan - zaatakował. I Kaczkan stanął na wierzchołku. - Żeby podejmować w górach wysokich trafne decyzje trzeba mieć dużą odporność. Psycholog podsunął nam techniki radzenia sobie z paniką, z załamującą się psychiką w bazie - opowiada Hajzer. - Sporo nam to dało, ale jednak nie w tym zakresie, w którym byśmy chcieli. Bo trzeba lat, żeby w sobie wypracować olimpijski spokój w sytuacjach ekstremalnie trudnych.
I tu opinie starych wyjadaczy - Wielickiego oraz Hajzera - się pokrywają. Doświadczenia nic nie zastąpi.

***

Bielecki i Gołąb weszli na wierzchołek Gaszerbruma I 9 marca o 8.30 rano. - Sprzyjające warunki pogodowe miały trwać do południa. Trzeba było natychmiast ruszać w dół. Zdobywcy chcieli jeszcze tego samego dnia zejść poniżej 7000 m n.p.m. - bezpośrednio do obozu II. - Tam na nich czekałem - mówi Artur Hajzer. - Towarzyszył mi Pakistańczyk Shaheen Baign. Poniżej obozu III był ciąg lin poręczowych (w Kuluarze Japońskim), umożliwiający szybkie zjazdy, dzięki czemu obaj zdobywcy dotarli do dwójki (6450 m n.p.m.) o 17. 10 marca zameldowali się w bazie.

Najpierw zapanowała radość. A potem telewizja polska podała, że zdobywcy mają się źle. Hajzer uważa, że materiał wyemitowany w "Wiadomościach" cztery dni po wejściu na szczyt był nieprawdziwy. - Mieliśmy bazę, była obsługa pracowników pakistańskich, kucharz, pomocnik. Podczas wyprawy zużyliśmy prawie tonę ropy. Tonę żywności zgromadziła dla nas agencja. Zjedliśmy: dwa jaki, dwie kozy, sześćdziesiąt kurczaków i dwa tysiące jaj.

Od bazy do szczytu i z powrotem akcja przebiegała gładko. Przymrożenia "zdobywców" okazały się niegroźne. Opiekę medyczną zapewniało dwóch lekarzy z armii pakistańskiej, lekarstw nie brakowało. Wspinacze leczyli się też po europejsku, przez telefon i internet co jest we współczesnym alpinizmie standardem. W stałym kontakcie z bazą był doktor Robert Szymczak. - Aby uniknąć zakażeń i komplikacji zorganizowaliśmy dla odmrożonych transport medyczny z bazy do miasta. A z materiału telewizyjnego wynikało, że chłopcy są w tragicznym stanie, nie ma lekarstw, moczą odmrożone ręce w ciepłej wodzie i czekają na ratunek, bo nie mogą o własnych siłach wydostać się z bazy. Telewizja sprostowała swój materiał, ale mleko zostało wylane - opowiada Hajzer.

Bielecki potwierdza słowa lidera: - Leczyć moglibyśmy się w bazie jeszcze nawet miesiąc; lekarstw by starczyło. A poza tym te moje odmrożenia to nic poważnego. Na nosie już zresztą - jak pani widzi - nie ma śladu, a noga dochodzi do siebie. Tyle że przyszedłem dziś w jednym sandale, żeby nie upychać opatrunku na paluchu do trzewika. Nawiasem mówiąc to, że jakieś odmrożenie będzie, wiedziałem od chwili, gdy "nie odpalił" mój rozgrzewacz. Używaliśmy ich przez całą wyprawę i w zasadzie służyły dobrze. Psuł się może jeden na pięć par. Mój wybrał moment ataku szczytowego. Pech.

***

Zdaniem Wielickiego w górach wysokich przydaje się umiejętność skupienia się wokół celu. Teraz celem jest wejście na trzy niezdobyte zimą wierzchołki. - To trudne, ale możliwe - mówi Wielicki. Trudne nie tylko z powodu wymagań, jakie stawiają góry, ale też dlatego, że dziś ludziom znacznie trudniej jest wziąć kilka miesięcy urlopu, oderwać się na dłużej od pracy, obowiązków.
- A tymczasem, żeby osiągać sukcesy w górach wysokich, szczególnie zimą, trzeba być zawodowcem - mówi Wielicki. - Jak Simone Moro, który ma sponsorów i zajmuje się tylko wspinaniem.

Broad Peak zimą - na przełomie 2012 i 2013 roku - z Wielickim jako liderem to będzie drugie podejście (po Hajzerze w 2009 r~~) do tej góry. Gdy ruszał Hajzer pisano: "W końcu grudnia wyruszyła w najwyższe góry świata wyprawa Polskiego Związku Alpinizmu w ramach programu sportowego Polski Himalaizm Zimowy. Cel jest jasny: pierwsze zimowe wejście na Broad Peak (8047 m). O tej porze roku panują tam mrożące krew w żyłach warunki atmosferyczne".

Wielicki już myśli, kogo weźmie na tę górę. - Najpewniej czułbym się z kolegami z mojego pokolenia. Pojęcie młodości akurat w górach najwyższych jest sprawą względną - dodaje . - Wydaje mi się, że wielką rolę odgrywać będzie cierpliwość, którą nabywa się z latami, i doświadczenie - mówi.

Zresztą sprawa wieku wspinaczy nie jest tylko problemem jednej wyprawy, ale w ogóle dzisiejszego himalaizmu. Wspinacze z pokolenia Wielickiego pokończyli studia, a potem zostawiali dla gór wysokich wyuczone zawody. Kiedy nastała wolność alpiniści zaczęli się realizować nie tylko w górach. Czas stał się cenny. - Kiedyś dla wyprawy rezerwowało się trzy miesiące. Dziś ludzie chcą szybko zrobić to, co mają do zrobienia. A zimowy himalaizm wymaga - co powtórzę - cierpliwości, spokoju, dystansu.

***

- Cierpliwość, także w bazie, jest wystawiana na ciężką próbę - zgadza się Bielecki. - Bo proszę sobie wyobrazić grupę ludzi, którzy uwielbiają aktywność, zmuszonych do siedzenia w jednym miejscu? Czekanie to udręka. Zwłaszcza takie "bazowe" czekanie. Gdybym wiedział na pewno, że okno pogodowe się otworzy znosiłbym tę bezczynność lepiej. Ale takiej pewności nie ma. Więc wciąż błąka się po głowie myśl - a jeśli się nie otworzy? Trzeba ją jakoś zagłuszać. Dlatego nie wychodziłem ze swojego namiotu w bazie przed dwunastą. Czekając przez 55 dni na pogodę rozmyślałem choćby o tym, że góry wysokie zimą są inne niż latem, a wspinanie się nie daje tej co latem przyjemności. Ale daje satysfakcję. Czytałem natomiast po angielsku. Bo książki na dłużej wystarczają. Graliśmy też w brydża, słuchaliśmy muzyki, oglądali filmy, jedli, rozmawiali. Wszystko to pomagało odpędzać złe myśli i zabijać bezczynność.

Wejście na Gaszerbrum I ostatecznie przełamało barierę nieosiągalności szczytów położonych w Karakorum. - Pojawił się też element konkurencji, natomiast naszym zadaniem jest działać skutecznie, ale nie poddawać się presji- mówi Hajzer. Dlatego uważa, że do "Zimowego" programu powinni włączyć się weterani, przynajmniej w proporcji 50 na 50. - Teraz młodzi są ostrożniejsi, nie ryzykują za bardzo. I pewnie dobrze - mówią weterani. Tylko, że w ten sposób - zdaniem Wielickiego - obniża się poziom sportowy wspinania. Bez podejmowania nazwijmy to "rozsądnego ryzyka" wspinanie w górach wysokich może być jak muzyka lekka, łatwa i przyjemna. To też daje pewne emocje, ale w ten sposób nie pisze się historii dyscypliny. Najwyżej swoją.

PIERWSZE UDANE ZIMOWE WEJŚCIA NA OŚMIOTYSIĘCZNIKI:

17.02 1980 Mount Everest (8848 m) - Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy; lider Andrzej Zawada;

12.01 1984 Manaslu (8156 m) - Maciej Berbeka i Ryszard Gajewski; lider Lech Korniszewski;

21.01 1985 Dhaulagiri (8167 m) - Andrzej Czok i Jerzy Kukuczka; lider Adam Bilczewski;

12.02 1985 Cho Oyu (8153 m ) - M. Berbeka i Maciej Pawlikowski; lider A. Zawada. Trzy dni później tą samą drogą: Zygmunt Heinrich i J. Kukuczka;

11.01 1986 Kangczendzonga (8598 m) - K. Wielicki i J. Kukuczka; lider Andrzej Machnik;

3. 02 1987 Annapurna (8091 m) - Artur Hajzer i J. Kukuczka (kier. wyprawy);

31.12 1988 Lhotse (8511 m) - K. Wielicki; lider A. Zawada;

14.01 2005 Shisha Pangma (8027 m) - Piotr Morawski i Simone Moro (Włochy); lider Jan Szulc;

9.02 2009 Makalu (8463 m) - S. Moro (Włochy) i Denis Urubko (Kazachstan).

2.02 2011, Gaszerbrum II ( 8035m) - S. Moro (Włochy), Cory W. Richards (USA) i Denis Urubko (Kazachstan);

9.03 2012 Gaszerbrum I (8068 m n.p.m.) Janusz Gołąb, Adam Bielecki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski