18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jest mi go żal...

Redakcja
Krystyna i Bronisław Kwiatkowscy na balu karnawałowym na Wawelu, w lutym 2009 r. Fot. archiwum rodzinne
Krystyna i Bronisław Kwiatkowscy na balu karnawałowym na Wawelu, w lutym 2009 r. Fot. archiwum rodzinne
Z KRYSTYNĄ KWIATKOWSKĄ, wdową po generale Bronisławie Kwiatkowskim, który zginął w katastrofie pod Smoleńskiem, rozmawia Grażyna Starzak

Krystyna i Bronisław Kwiatkowscy na balu karnawałowym na Wawelu, w lutym 2009 r. Fot. archiwum rodzinne

- Kwiecień to miesiąc, który zapewne chętnie wykreśliłaby Pani z kalendarza...

- Łzy już trochę obeschły. Cieszę się, że wciąż tak wielu ludzi pamięta o Bronku. Ta pamięć przekłada się na inicjatywy podejmowane przez różne środowiska. Tablice pamiątkowe, popiersia, tytuły honorowe, a nawet drzewo - buk czerwony - posadzony przy Technikum Leśnym w Krasiczynie. Mąż był absolwentem tej szkoły.

Czytaj więcej: Dwa lata od tragedii >>

Związane z tymi zaszczytami spotkania, wyjazdy, do których muszę się odpowiednio przygotować, dają mi zajęcia, które, choć na chwilę uwalniają od smutnych myśli. Wiele czasu poświęciłam na uporządkowanie jego rzeczy. Samych odznaczeń i medali jest ponad pięćdziesiąt.

- Minęły dwa lata od katastrofy smoleńskiej. Podejrzewam, że wielu ludzi, podobnie jak ja, do końca życia będzie pamiętać wszystkie szczegóły tragicznego ranka 10 kwietnia 2010 roku. Gdzie Pani wtedy była?

- Byłam w Krakowie, w naszym domu. Przygotowywałam się do wyjazdu. Miałam jechać do męża, do Warszawy. Ustaliliśmy, że w poniedziałek pojedziemy w moje rodzinne strony, do Hajnówki. Na pogrzeb naszego dobrego znajomego. Wyjazd do Katynia miał być ostatnią służbową podróżą męża. Przygotowywał się do odejścia na emeryturę. Pamiętam, że pokazując mi zaproszenie od prezydenta Lecha Kaczyńskiego na uroczystości w Katyniu, powiedział, że się cieszy, bo pierwszy raz poleci w charakterze gościa. Może to się komuś wyda dziwne, ale Bronek nigdy wcześniej nie był w Rosji. W piątkowe popołudnie, 9 kwietnia, przed wyjazdem do Warszawy prosił mnie: "Krystyna, pamiętaj, żebyś się nie spóźniła, żebym zbyt długo na ciebie nie czekał". W odpowiedzi, zażartowałam: "Wiesz, co, tatuś - tak do niego mówiłam - tyle lat czekam na ciebie, cóż się stanie, jeśli ty poczekasz na mnie godzinkę". Miałam na myśli to, że z 41 lat jego służby, 25 lat nie było go w domu. On jeszcze raz powtórzył: "Proszę cię, przyjedź punktualnie".

Następnego dnia, w sobotę, 10 kwietnia rano, szykowałam się do wyjazdu. Walizka już stała w przedpokoju, gdy usłyszałam telefon. Dzwoniła starsza córka. Zapytała, co robię. "Przecież wiesz, Kamilciu, że za chwilę jadę do Warszawy" - powiedziałam do słuchawki. A ona pyta, czy oglądam telewizję i czy słyszałam o katastrofie samolotu lecącego do Katynia. W pierwszej chwili nie docierało do mnie to, co ona mówi. Uspokajałam ją: "Dziecko, przecież tatuś był tyle razy w Afganistanie, w Iraku, w Czadzie. Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Na pewno nic się tatusiowi nie stało". A ona: "Proszę cię, nie wychodź z domu, ja zaraz tam będę". Przyjechała, włączyłyśmy telewizor. Zaczęłyśmy słuchać i przeżyłam szok. Pierwsza myśl - "to nieprawda, to niemożliwe". Dostałam telefon z Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych. Adiutant męża mówił, żebym się nie martwiła, bo generałowie polecieli innym samolotem. Potem dotarła do mnie kolejna informacja, że trzy osoby przeżyły katastrofę. Myślę, że wtedy nie tylko ja wierzyłam, że wśród tych trzech osób jest ktoś bliski. Następne dwa tygodnie były bardzo ciężkie. Wydawało mi się, jakby ta tragedia dotknęła kogoś innego, nie mnie. Później, w samotności, oglądałam zdjęcia z pogrzebu, chcąc się przekonać, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę.
- Była Pani na miejscu katastrofy zaraz po tym, jak Rosjanie usunęli tablicę z wyrytymi na niej słowami o "sowieckiej zbrodni ludobójstwa w Lesie Katyńskim...". Powiedziała pani wówczas tylko kilka słów, że "to nie jest ładne zachowanie", i że "nie chce się włączać w rozgrywki polityczne". Czy dzisiaj powiedziałaby Pani to samo?

- Dzisiaj powiem, że wszystko, co dotyczy katastrofy smoleńskiej, zostało bardzo upolitycznione. Dochodzę do wniosku, że to jest nawet na rękę rządzącym. Przez te dwa lata usłyszeliśmy wiele informacji, które z biegiem czasu okazały się nieprawdą. Boli nas również to, że nie dostajemy żadnych informacji z prokuratury o postępach śledztwa. Wiemy tyle, ile usłyszymy z mediów. Jedno jest dla nas pewne - śledztwo nie przebiega tak jak powinno. Wszystkie dowody - wrak oraz to, co zostało na miejscu katastrofy, pomimo wciąż toczącego się śledztwa, zostały zniszczone. Ziemia w Smoleńsku nie została przekopana, pomimo gorących zapewnień pani minister Kopacz. Po prostu przyjechał spychacz, zepchnął wszystko, co tam zostało w jedno miejsce, a potem przysypano to żółtym piaskiem i położono płyty. Pan premier przyznał się na spotkaniu z rodzinami, że całe śledztwo oddał Rosjanom i nawet nie zapytał, czy możemy wysłać na teren Rosji obserwatorów, o ekspertach nie wspomnę.

- Myślała Pani o ekshumacji szczątków męża?

- Nie, ale rozumiem osoby, które się jej domagały. Bo przecież do tej pory moja rodzina nie otrzymała pełnych protokołów z sekcji zwłok. Dowiedzieliśmy się, że polscy prokuratorzy tylko na początku towarzyszyli w tych czynnościach prokuratorom rosyjskim. Byli obecni tylko przez pierwsze trzy, cztery dni. A przecież badania DNA robione były jeszcze po tygodniu. Myślę, że będą się pojawiać kolejne wątpliwości, a prokuratorzy nie potrafią odpowiedzieć na wszystkie pytania. Bazują tylko na tym, co otrzymali od Rosjan. Nie mogą niczego zweryfikować. Świadczy o tym m. in. fakt, iż dopiero rok po katastrofie wzywali nas do Warszawy, żeby zapytać o szczegóły dotyczące naszych bliskich. Pytali, gdzie i na co się leczyli, ile mieli zębów, których dentystów odwiedzali itp. Może sobie pani wyobrazić, co to było za przeżycie. Były to kolejne przykre chwile dla naszej rodziny.

- Generał Kwiatkowski 5 maja 2010 r. miał zakończyć służbę...

- Już nawet przygotował zaproszenia na pożegnalną kolację. Pożegnanie z mundurem miało być połączone z jego urodzinami. Wszystko było omówione i ustalone. Sala, menu, toasty. Córki wyhaftowały mu chustę rezerwisty. Ułożyły wiersze. Jak zawsze przy okazji rodzinnych uroczystości, bo obie są bardzo uzdolnione. Część zaproszeń Bronek miał rozdać przyjaciołom w samolocie lecącym do Katynia....

- Kilka miesięcy przed katastrofą spotkałam gen. Kwiatkowskiego. Zapytałam, co będzie robił na emeryturze. Odpowiedział, że "najpierw zabierze żonę w daleką podróż, a potem zajmie się ogródkiem i polerowaniem choppera". Czy Pani wiedziała o tych planach męża?
- Mówiąc o polerowaniu motocykla miał pewnie na myśli to, że będzie odpoczywał w domowym zaciszu. Myślał również o podróżach, na które wcześniej nie było ani czasu, ani pieniędzy. Bardzo mnie wzruszył, kiedy zaproponował, żeby najpierw wyjechać, zabrać na wycieczkę moje koleżanki, które nie były jeszcze w Krakowie. Chciał kupić nowy samochód. Stary miał już 17 lat. W piątek, dzień przed katastrofą, poszedł do salonu hondy. Jeszcze tego samego dnia odbył jazdę próbną pod nasz dom. "Popatrz, Krystyna, podoba ci się?" - zawołał. Zastanawiał się, czy warto zapłacić dodatkowe pieniądze za jakąś srebrną listwę. Ja się na tym nie znam, ale widziałam, że cieszył się z tego samochodu jak dziecko. Powiedziałam, więc: "Bierz auto z tą listwą, tatusiu". W tym samym dniu wpłacił zaliczkę. Następnego dnia poleciał do Katynia.

- Zamiast dalekich podróży pokonuje pani codziennie krótkie dystanse. Mam na myśli spacery z wnuczką. Podejrzewam, że Pan Generał byłby wspaniałym dziadkiem....

- Bronek byłby w siódmym niebie. Nie miał czasu chodzić z córkami na spacery, to pewnie chodziłby z wnuczką. Oboje bardzo chcieliśmy zostać dziadkami. Kamila, nasza starsza córka, zaszła w ciążę dwa miesiące po pogrzebie. Były to dosyć ciężkie miesiące - ona bała się o mnie, a ja o nią. Na szczęście dziecko urodziło się zdrowe. Hania jest moim, naszym, największym szczęściem. Kamila z mężem i Hanią zamieszkali ze mną. Bardzo im jestem wdzięczna, bo dzięki temu rzadziej pozwalam sobie na chwile smutku czy przygnębienia. Poza tym tłumaczę sobie, że Bronek "jest gdzieś na kolejnej misji", bo taką miał pracę. Jednak czasami w nocy budzę się z uczuciem takiej rozpaczy, jakby mi granat rozrywał piersi.

- Przed nami święta. Jak spędzaliście je Państwo za życia Pana Generała?

- Odkąd mieliśmy swój dom Bronek nie lubił nigdzie wyjeżdżać. Zapraszaliśmy krewnych do nas. Przychodziły dziewczyny ze swoimi chłopakami. Było uroczyście, ale też bardzo radośnie. Pamiętam, ile śmiechu było np. przy rozpakowywaniu prezentów. Mąż był zwykle tak stęskniony za domem, tak zmęczony służbą, że nie miał ochoty nawet na zwykły spacer. Tłumaczył mi, że wszystko się zmieni, gdy przejdzie na emeryturę. Mówił: "Krysiu, cieszmy się, że jesteśmy zdrowi, że nie musimy wydawać pieniędzy na lekarstwa. Mam nadzieję, że jeszcze trochę pożyjemy". Dlatego jest mi go tak po ludzku żal. Nie miał łatwego życia. Jego mama zmarła, gdy Bronek miał niecałe 2 lata. Było ich siedmioro rodzeństwa. Bronka wychowywała siostra, starsza zaledwie o 3 lata. Gdy zaczęła chodzić do szkoły, zabierała 4-letniego wówczas brata ze sobą. Siedział z nią w klasie. Dopiero teraz dowiedziałam się o tym od jego wychowawczyni. Po ukończeniu technikum poszedł do szkoły wojskowej tylko dlatego, że tam za nic nie musiał płacić. Od dziecka dobrze się uczył. Pamiętał słowa ojca, że ma liczyć na siebie. To, co w życiu osiągnął, wszystkie funkcje, które pełnił, w kraju i za granicą, wszystkie wyróżnienia, zawdzięczał wyłącznie sobie.
Od 2003 r. jego służba była coraz bardziej absorbująca, stresująca. Organizował misję w Iraku, odpowiadał za bezpieczeństwo 10 tysięcy żołnierzy z kilkudziesięciu krajów. Widziałam, jak przeżywał każdy wypadek. Odwiedzał żołnierzy w szpitalach, był na każdym pogrzebie. Pamiętam również takie zdarzenie z czasów, gdy na prośbę Amerykanów był szefem szkolenia armii irackiej. Po zakończeniu tej misji przyjechał do Krakowa. Pierwsze, co zrobił, to poszedł do ogródka, zdjął buty i chodził boso po trawie. Widziałam, że połykał łzy. Zapytałam "Co się stało". "Nic, nic" - odpowiedział. Pomyślałam, że to odreagowanie stresu po służbie w Iraku. Nie myliłam się. Z jego opowieści wynikało, że tam przeżyli piekło na ziemi. Dla mnie jego służba w tym kraju była najgorszym okresem naszego wspólnego życia. Mąż pojechał tam kilka miesięcy po tym, jak w Iraku zginął mój siostrzeniec. Miał 23 lata. Wtedy pomyślałam, że może trzeba będzie namówić Bronka, żeby jednak zdecydował się przejść na emeryturę. Mógł to zrobić już dawno, ale ponieważ miał odpowiednie wykształcenie, duże doświadczenie, bardzo dobrą opinię, więc przełożeni ciągle dawali mu nowe zadania. Mąż nie odmawiał. I za to wszystko Ojczyzna mu tak zapłaciła. Zginął przez polski bałagan. Zginął, bo nie było procedur, nie sprawdzono terenu. Rządzący, którzy tyle razy wysyłali go w najniebezpieczniejsze rejony świata, nie potrafią i nie chcą bronić honoru polskiego żołnierza, generała. To mnie boli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski