Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na tropach mikrusa

Redakcja
To, że autko było częściowo plagiatem, nikogo specjalnie nie dręczyło - opowiada Bartosz Winiarski Fot. archiwum domowe
To, że autko było częściowo plagiatem, nikogo specjalnie nie dręczyło - opowiada Bartosz Winiarski Fot. archiwum domowe
Styczeń 1958 roku. Na dziedziniec Urzędu Rady Ministrów wychodzą ubrani w długie płaszcze premier Józef Cyrankiewicz i wicepremier Piotr Jaroszewicz. Czekają na nich, lśniące nowością, dwa niewielkie pojazdy. Przyjechały do Warszawy prosto z Mielca.

To, że autko było częściowo plagiatem, nikogo specjalnie nie dręczyło - opowiada Bartosz Winiarski Fot. archiwum domowe

Samochody z Mielca testowali osobiście premier Józef Cyrankiewicz i wicepremier Piotr Jaroszewicz. Dygnitarze, ku utrapieniu ochrony, ruszyli z terkotem 15 koni mechanicznych wprost na zalodzone ulice stolicy.

Cyrankiewicz wypytuje stojących obok inżynierów, a ci cierpliwie tłumaczą, jak zmieniać przełożenia skrzyni biegów. - Tylko zdejmijcie kapelusz, bo możecie się nie zmieścić - premier żartując wskazuje Jaroszewiczowi miejsce pasażera. Sam siada za kierownicą. Dygnitarze, ku utrapieniu ochrony, ruszają z terkotem 15 koni mechanicznych wprost na zalodzone ulice stolicy. Kilkadziesiąt minut krążą po warszawskich brukach. Tego nie było w planie. Mieli zrobić dwa okrążenia po dziedzińcu, na oczach urzędniczej świty.

Jaroszewicz wyda później oświadczenie: -To, co nam zaprezentowano, jest rezultatem poważnych wysiłków polskich techników i konstruktorów, którzy dążą do tego, aby wreszcie produkować dobre i tanie wozy, a nie tylko pokazywać prototypy.

Bartosz Winiarski odczytuje historię

Jesień 2004. Bartosz Winiarski jedzie z ojcem z Krakowa do Tymbarku. Po drodze, w Czasławiu, widzą wyrastającą wprost z krzaków porzeczek bryłę nadwozia niewielkiego samochodu. - Mikrus - mówi ze znawstwem ojciec Bartosza...

- Dokładnie nie pamiętam, ale chyba zapytałem wtedy bezmyślnie: "Co to takiego" - Bartosz Winiarski niewiele wiedział o mikrusie. Ten spoczywający w krzakach, w Czasławiu, był na sprzedaż. I tak to się zaczęło. Później był jeszcze mikrus numer dwa, odkryty pod Warszawą; mikrus numer trzy, odnaleziony w okolicach Kraśnika i mikrus numer cztery spod Olsztyna. Gdy Bartosz kupował mikrusa numer trzy, poprzedni posiadacz wyciągał z wnętrza pojazdu przedmioty: wiele starych, banalnych i zapomnianych rzeczy, które układały się w niebanalną opowieść o szczególnym, bo jedynym życiu właściciela auta. Gdy kilka lat później Bartosz, wspólnie z Mieczysławem Płocicą z rzeszowskiej politechniki, napisze książkę o mikrusie, opatrzy ją mottem: "Świat pełen jest szczegółów, od których zaczynają się historie". To słowa pisarza, Andrzeja Stasiuka.

Bartosz postanowił wtedy, że do swojego ślubu pojedzie odnowionym, ślicznym mikrusem. Takim, o którym marzyli ludzie w Mielcu i Rzeszowie; w Nowej Hucie i we Wrocławiu, w końcu lat 50., gdy pierwsze pojazdy wyjechały z mieleckiego WSK. Z drzwiami otwieranymi pod wiatr; z małym bagażnikiem wprost nad kolanami kierowcy i pasażera, ładowanym z wnętrza (nie było przedniej klapy); z niewielkim silnikiem chłodzonym powietrzem, umieszczonym z tyłu. Podczas jazdy z góry silnik rozpędzał mikrusa nawet do 100 km/h. Pod górę już tak łatwo nie było...

Robert Poensgen przyjeżdża Goggomobilem

- Historia mikrusa pochłonęła nas bez reszty - Bartosz Winiarski pracuje w firmie telekomunikacyjnej w Krakowie (studiował telekomunikację na AGH). Mieczysław Płocica jest pracownikiem naukowym.

- Podążaliśmy tropem mikrusa każdy z osobna. Nasze drogi szczęśliwie się przecięły - tak Bartosz tłumaczy wspólne poszukiwania i ich efekt - drobiazgową monografię, swoistą historię rozpisaną na pięciuset stronach bogatej w ilustracje publikacji. Przez kilka lat zbierali relacje inżynierów z WSK w Mielcu i w Rzeszowie oraz posiadaczy mikrusów. Odnaleźli ich; dotarli do ich mieszkań i na ich podwórka, choć małych samochodów wyprodukowano ledwie 1728. Opuszczały fabrykę tylko od końca 1957 do 1960 roku. Później przechodziły z rąk do rąk, naprawiane i wielokrotnie modyfikowane. Mikrus miał tyle wad i był tak awaryjny, że trudno było znaleźć egzemplarz bez poprawek właściciela poczynionych już w pierwszych latach używania.

CZYTAJ DALEJ >>

Szczegółem, od którego Bartosz zawsze rozpoczyna opowieść o mikrusie, jest pojawienie się mikrosamochodu Glas Goggomobil T300 na Rajdzie Tatrzańskim w 1956 roku. Do Zakopanego przyjechał nim niemiecki dziennikarz -Robert Poensgen. Przyjechał i od razu pożałował swej decyzji. Świadkowie wspominają przerażenie w jego oczach, gdy tłum ciekawskich gapiów uniósł Goggomobila, aby dokładnie obejrzeć podwozie. Niewielkie i lekkie auto budziło ogromne zainteresowanie. Było skrojone wprost na miarę ówczesnych marzeń o własnych czterech kółkach. W tamtych czasach, na polskich drogach hulał wiatr. Na własność kupowano motocykle - samochody osobowe były zarezerwowane dla władzy; dla urzędników; dla dyrekcji wielkich, państwowych zakładów. Naród miał jeździć autobusami i pociągami.

Goggomobil Roberta Poensgena kusił prostotą i rozbudzał wyobraźnię. Nie brakowało marzycieli, którzy widzieli się za kierownicą takiego samego, a może tylko podobnego pojazdu.

Hans Glas nie chce polskiego węgla

"Na co czekamy? Czas zakupić licencję mikrosamochodu" - Bartosz Winiarski właśnie taki tytuł odnalazł w archiwalnym numerze "Motoru", z 1956 roku. Dziennikarską relację spisano zaraz po rozpoczęciu rozmów przedstawicieli polskiego, państwowego przemysłu z Hansem Glasem - właścicielem i dyrektorem niemieckiej, prywatnej fabryki produkującej Goggomobila. Co prawda wcześniej kilku śmiałków i zapaleńców chciało budowę masowej motoryzacji w Polsce rozpocząć od włoskiej Issety (niby samochód, niby motocykl - dziwadło na trzech kołach z dachem nad głową kierowcy), jednak fascynacja Goggomobilem okazała się mocniejsza.

- Rozmawiałem z wieloma ludźmi zaangażowanymi w przygotowanie produkcji mikrusa. To, że autko było częściowo plagiatem, nikogo specjalnie nie dręczyło. Takie to były czasy - Bartosz Winiarski sprawdził w gazetach z tamtego okresu. Oficjalnie było tak: "Początkowo zamierzaliśmy oprzeć się na licencji Goggomobila, ale wygórowane żądania niemieckiej firmy zmusiły nas do rezygnacji z takich planów" - to relacja wydrukowana w rzeszowskich "Nowinach", w 1956 roku. Cytowany obszernie jeden z dyrektorów rzeszowskiego WSK (w Rzeszowie robiono silniki, a w Mielcu nadwozia) przekonywał, że mikrus powstał z wypróbowanych elementów różnych konstrukcji samochodowych i motocyklowych.

-Trochę inaczej wyglądało to od niemieckiej strony - Bartosz przytacza zapis wydarzeń przytoczony przez jednego z niemieckich uczestników rozmów, dostępny po wielu latach w internecie, na klubowych stronach Glasa: -Podczas targów, na których wystawiano "goggo", podszedł do mnie jeden Polak i zapytał, czy możliwy byłby zakup licencji. Podczas drugiego spotkania Polacy zaproponowali, że będą płacić węglem. Glas zerwał rozmowy, bo niby co miałby robić z węglem?

W listopadzie 1956 roku, do Polski przyjechały trzy Goggomobile, zakupione na wolnym rynku w Niemczech. Jeden trafił do Mielca; dwa do Rzeszowa. Podobno na części rozkręcono tylko dwa - trzeci pozostał w całości i nawet ktoś nim później jeździł po polskich drogach...

CZYTAJ DALEJ >>

Wiesława Pudłówna dokonuje przeglądu

Młoda kobieta o nieprzeciętnej urodzie, w pantofelkach na wysokim obcasie, zaglądająca wprost pod podwozie nowiutkiego auta stojącego na podnośniku w hali montażu mieleckiego WSK...

To Wiesława Pudłówna - pochodząca z Mielca Miss Rzeszowa 1958. Fotografię podpisano: "Miss Rzeszowa dokonuje przeglądu mikrusa w hali montażu". W kolejnych tygodniach, w wielu czasopismach pojawiły się zdjęcia rzeszowskiej Miss z mikrusami. Zrobiono profesjonalną sesję fotograficzną.

- Jestem przekonany, że jeszcze wiele zdjęć mikrusów spoczywa gdzieś w domowych albumach - Bartosz Winiarski i Mieczysław Płocica nie zakończyli pracy. Wciąż szukają fotografii i śladów mikrusa. Bartosz apeluje w internecie, prosi znajomych, wysyła e-maile. Stara się uzupełnić wiedzę o krótkiej historii produkcji i bardzo długim czasie używania małego auta. Choć to wydaje się nieprawdopodobne, pielęgnowane przez właścicieli mikrusy jeździły po polskich i europejskich drogach jeszcze w późnych latach 70. Jest takie zdjęcie mikrusa na autostradzie E-5, zrobione na tle wielkiego drogowskazu. W lewo - Budapeszt. W prawo: Gyor i Wiedeń...

- Nie chcę być złośliwy, ale wśród fotografii autka z Mielca spory zbiór można by zatytułować: "mikrus w naprawie" - żartuje Bartosz Winiarski. W biuletynie Biura Listów Polskiego Radia znalazła się taka oto skarga obywatela Szczepana Muszali z Sułkowic, z grudnia 1959 roku (cytujemy fragment): -Przy zawarciu umowy zostałem okłamany, ponieważ w otrzymanej instrukcji eksploatacyjnej oraz w karcie nabycia podano, że samochód mikrus posiada moc 15 KM, a w rzeczywistości, wg badań opisanych w "Dzienniku Polskim", moc jego waha się od 8 do 11 KM...

Zakup mikrusa w 1959 roku to nie były przelewki. Zarabiało się 1500-1700 zł miesięcznie, a niewielkie autko z Mielca kosztowało ok. 50 tys. złotych.

Rosyjscy przyjaciele radzą kończyć

Produkcja mikrusa zakończyła się gwałtownie. Auto z Mielca wysłano na wystawę osiągnięć XV-lecia PRL w Moskwie. Wzbudziło wielkie zainteresowanie - porównywano je nawet z przygotowywanym do produkcji zaporożcem. Efekt był taki, że gdy z moskwieskiej ekspozycji zjeżdżały mikrusy, do mieleckiej WSK dotarł nakaz natychmiastowego przerwania montażu i zatrzymania produkcji.

- Nie wiem, czy zadziałała radziecka konkurencja, czy może groźby Hansa Glasa upominającego się o prawa licencyjne - taka tajemnica dodaje smaczku legendzie, więc Bartosz Winiarski nie chce jej rozwikływać. Do ślubu - w 2007 roku - ostatecznie pojechał odnowioną syrenką. W dużym garażu w Krakowie ma "trzy i pół" mikrusa - do remontu.

Jacek Świder

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski