18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie wszyscy dali się zwariować

Redakcja
Fot. archiwum prof. Michała Kleibera
Fot. archiwum prof. Michała Kleibera
Gabinet prezesa PAN mieści się na 26. piętrze Pałacu Kultury. Jak wygląda Polska z tej wysokości?

Fot. archiwum prof. Michała Kleibera

Z prof. MICHAŁEM KLEIBEREM, prezesem PAN, rozmawia Piotr Legutko

- Należę do ludzi, którzy są - wprawdzie nie w pełni, ale jednak - zadowoleni z dokonań ostatniego dwudziestolecia. Mogę wyobrazić sobie bardzo wiele scenariuszy rozwoju znacznie mniej korzystnych od tego, który udało się nam zrealizować. Mam jednocześnie silne poczucie narastających zagrożeń z jednej strony, a niewykorzystywania stojących przed nami realnych szans rozwojowych z drugiej. Opisałem szeroko tę refleksję w tekście zatytułowanym "Mądra Polska". Z ubolewaniem stwierdziłem tam, że nie mógłbym dzisiaj nazwać naszego kraju mądrym. Sformułowałem zarzuty przede wszystkim pod adresem polityków, krytycznie oceniając jednak także wiele elementów zachowań całego społeczeństwa.

- Co Pana szczególnie niepokoi?

- Największą słabość dostrzegam w dominującym u nas założeniu, że nasza przyszła pomyślność pojawi się niejako automatycznie i nie będzie wymagać żadnej specjalnej mobilizacji. Tymczasem zagrożenia wokół są kolosalne, a nasze proste rezerwy prawie już wyczerpane. W moim przekonaniu wykorzystaliśmy wszystkie dane nam przez historię przewagi konkurencyjne: wielki entuzjazm społeczny, boom edukacyjny, tanią siłę roboczą czy związaną z prywatyzacją poprawę wydajności pracy. Dwadzieścia lat temu otworzyły się dla nas zupełnie nowe możliwości, mieliśmy także po swojej stronie sympatię i przychylność świata. To wszystko jest teraz na wyczerpaniu i musimy wymyślić Polskę niejako na nowo.

- Poczucie samozadowolenia rzeczywiście jest, skoro pochłaniają nas debaty w rodzaju, jakich poetów komu wolno cytować...

- Odczuwam nieomal fizyczny ból, gdy widzę w telewizji dyskusje, z reguły skoncentrowane na formułowaniu emocjonalnych, pozbawionych merytorycznych wątków zarzutów, przy jednoczesnym braku jakiejkolwiek poważnej refleksji na temat przyszłości Polski. Nie padają pytania, co ma być w przyszłości siłą naszego kraju, z czego tak naprawdę będziemy żyli, czego i jak powinniśmy się dzisiaj uczyć, aby skutecznie stawiać czoła narastającym wyzwaniom - globalnym i lokalnym. Handlujące emocjami media (z niedostatecznie licznymi, niestety, wyjątkami) skutecznie pomagają politykom w tworzeniu bezrozumnej przyszłości kraju.

- Pan te poważne pytania zadaje. Czy politycy są zainteresowani skorzystaniem ze ściągawki, jaką jest "Mądra Polska"?

- Rozmawiałem z politykami praktycznie wszystkich partii, z satysfakcją obserwując ich jednoznacznie pozytywne zainteresowanie. Odniosłem jednak przy tym wrażenie, że większość z nich zainteresowana jest tylko zbudowaniem sobie - jak to się teraz mówi - ciekawej "narracji politycznej" na okres wyborczy. Nie dostrzegłem natomiast wiary, że można będzie w nadchodzących latach coś naprawdę ważnego i pożytecznego razem zrobić. Podkreślam: zrobić, bo w słowach nie jesteśmy najgorsi. W wyborczych programach wielu partii można będzie z pewnością znaleźć mniej czy bardziej przekonywające słowa mówiące o nowoczesnej Polsce. I do wyborów takie słowa będą do nas często docierać. Boję się, że potem wszystko wróci do normy.
- Może powinien Pan aktywnie włączyć się w taką "polityczną narrację", dając niejako gwarancję pilnowania, by za słowami poszły czyny?

- Mam - w związku z "Mądrą Polską" - dosłownie dziesiątki zaproszeń - od polityków, z wielu uczelni, z klubów dyskusyjnych, od środowisk samorządowych. Zainteresowanie jest ogromne, zwłaszcza wśród młodych ludzi, którzy dostrzegają w tym, co mówię, jakąś szansę dla siebie. I to jest dowód, że nie wszyscy w Polsce dali się zwariować, a w tzw. milczącej większości tkwi olbrzymi, niewykorzystany potencjał. Jestem przekonany, że większość Polaków traktuje dzisiaj partie polityczne jako słabo reprezentujące ich żywotne interesy. Nie oznacza to, niestety, perspektyw dla powstania jakiejś nowej siły politycznej, raczej jest wskazówką dla istniejących partii. Która sięgnie po ten potencjał, ta odniesie sukces, wg mnie na wiele lat.

Nie ukrywam, że mam w obecnej sytuacji poważny problem osobisty, bowiem pełnione stanowisko, a także moja konsekwentnie apolityczna natura, uniemożliwiają mi poważne zaangażowanie się w tworzenie programu żadnej z partii. Choć nie ukrywam, że wobec powagi sprawy miałbym na to ochotę. Minimum co mogę dzisiaj obiecać to to, że - wraz z innymi marzącymi o mądrej Polsce - będę rządzącą w przyszłości koalicję konsekwentnie rozliczał z realizacji wszystkich działań modernizacyjnych. A może los da mi szansę na coś więcej niż owe minimum? Nie ukrywam, że wolę działać niż tylko oceniać i krytykować.

- Skąd się bierze taki infantylizm polityków? Dlaczego obrażają naszą inteligencję i lekceważą prawdziwe wyzwania stojące przed Polską?

- To jest kluczowe pytanie. Jednak nie mam na nie dobrej odpowiedzi. Może jest to uwarunkowane historycznie. Cały proces kształtowania się dzisiejszej klasy politycznej był obarczony zbyt wieloma błędami. Jest tam wiele osób przypadkowych, praktycznie z księżyca, którzy nie mieli okazji odnieść w życiu żadnych sukcesów. Nie mają doświadczenia w samorządzie czy w kierowaniu większymi zespołami ludzkimi, a polityka jest dla nich jedynym pomysłem na życie. Tacy ludzie mają niejako automatyczną awersję do zajmowania się rzeczywistymi problemami, które w ich percepcji nie są dostatecznie atrakcyjne dla wyborców. Dużo skuteczniejsze - w ich mniemaniu - jest sugerowanie, że poseł z konkurencyjnej partii to prymitywny partyjny kombinator. W tym chyba leży sedno niedoj-rzałości polskiej polityki.

- Czy zgadza się Pan z tezą, że naszym głównym problemem jest dziś brutalizacja języka polityki?

- Mimo iż tego nie lubię, nie przerażają mnie jednak nawet najbardziej ostre gesty i słowa. Nie można być przecież przeciwnikiem sporów czy nawet kłótni, bo one w istocie stanowią sedno demokracji. Byle tylko owe zażarte spory toczyły się o coś ważnego, o cele, o strategie. Słowa mogą być ostre, byle miały znaczenie. Ja dzisiaj tego nie widzę. Nie wiem, co która partia ma naprawdę zamiar zrobić. Za enigmatycznymi programami i populistycznymi hasłami nie dostrzegam zdecydowania do przeprowadzenia rzeczywistych zmian, które są w Polsce tak bardzo niezbędne...
- Panuje pogląd, że polityka, nie tylko nasza, jest dziś wyłącznie sztuką zdobywania i utrzymywania władzy. Bo państwo to w demokracji mało sterowny okręt, który płynie pchany nurtem wydarzeń.

- Ludzie, którzy rzeczywiście tak myślą, błądzą. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem poglądu o niemożności wpływania na bieg wydarzeń. Polska może wyglądać albo tak, albo zupełnie inaczej. Kluczem są nasze racjonalne decyzje. Jest bardzo wiele rzeczy, na które my wszyscy, a politycy w szczególności, mamy decydujący wpływ. Oczywiście na tę racjonalną, własną politykę nakładają się konsekwencje wynikające z naszego położenia geograficznego, postępów procesów globalizacji i harmonizacji funkcjonowania Unii Europejskiej, geopolitycznego układu sił czy różne elementy przypadku, jak, nie daj Boże, katastrofy naturalne czy technologiczne. Ale obszar własnych decyzji jest olbrzymi. Trzeba zdecydowanie przeciwstawiać się tym politykom, którzy przemycają w debacie publicznej tezy o naszej politycznej niemocy - nie ma żadnego usprawiedliwienia dla braku działania.

- Choćby dlatego, że mamy konstytucyjnie niezwykle mocną pozycję premiera.

- Oczywiście zaangażowanie premiera w proces przemian jest kluczowe. Tym bardziej że nie ma u nas praktycznie wicepremierów, których stanowiska wynikają wyłącznie z układu koalicyjnego, a nie z potrzeby koordynowania działań. Moim zdaniem nieodzowne jest wprowadzenie do rządu merytorycznego wicepremiera odpowiedzialnego za harmonizację polityki rozwoju kraju. I to powinna być osoba spoza układu politycznego. Nie widzę żadnego racjonalnego powodu, dlaczego nie mogłoby się tak stać, nawet biorąc pod uwagę nasze polityczne emocje.

- Przecież natychmiast taki wicepremier nadepnąłby któremuś z polityków na odcisk, naruszając partyjne interesy.

- Mam tego świadomość, ale kiedyś wreszcie musimy się wyrwać z tego politycznego kręgu niemocy. Mam zresztą bardzo daleko idące myśli na temat podziału obowiązków i odpowiedzialności władzy. Uważam, że rząd powinien mieć charakter organu prawdziwie wykonawczego. A sejmowa większość, tworzona przez polityków, powinna zlecać rządowi do realizacji swój program. U nas jest to zakłócone. Rząd, który powinien dbać o realizację programu partii tworzących koalicję, jest de facto kreatorem całej polityki - a składając się wyłącznie z czynnych polityków, nie ma czasu i merytorycznego przygotowania do konsekwentnego dbania o praktykę rządzenia, często ważniejszą niż nawet genialne pomysły polityczne.

- Zaś posłowie w coraz mniejszym stopniu mają realny wpływ na cokolwiek. To widać gołym okiem, że Sejm stał się maszynką do głosowań.

- Dominacja polityki w organie wykonawczym jest szkodliwa z zasady. W Polsce ma to wymiar ekstremalny, bo gdy przychodzi nowa władza, wymienia w ministerstwach także wszystkich kluczowych urzędników. W większości krajów Unii przyjmuje się założenie, że jedna osoba w kierownictwie resortu jest zatrudniona bezterminowo, po to, by zachować ciągłość funkcjonowania ważnej instytucji państwowej. U nas jest to ciągle nie do pomyślenia. Miałbym zostawiać u siebie człowieka z tamtego układu, żeby na mnie donosił wrogowi!? Mentalnie nie jesteśmy przygotowani do myślenia propaństwowego, w oderwaniu od bieżącego interesu politycznego. A przecież interes państwa tak naprawdę się nie zmienia i nie można zaczynać jego realizacji za każdym razem od zera - kiedyż my to wreszcie zrozumiemy?
- Przy obecnej polaryzacji na scenie politycznej szanse na zmianę tej sytuacji są niewielkie. Co gorsza, nie ma w tej chwili praktycznie dziedzin, które można by wyłączyć z politycznego sporu i uzyskać wokół nich jakąś zgodę.

- Resort zdrowia jest tu dobrym przykładem. Ktokolwiek by dziś wyszedł z jakąś propozycją zmian, to choćby była ona nie wiadomo jak rozsądna, nie będzie miała szans na powszechną akceptację. Zawsze politycy znajdą jakąś grupę potencjalnie (choć niekoniecznie realnie!) poszkodowaną i zgłoszą silne weto, jakoby w interesie tej grupy. Nawet śp. prof. Zbigniew Religa, który cieszył się przecież ogromnym, ponadpartyjnym autorytetem i próbował coś zrobić - przegrał. Ten niekończący się pat w ochronie zdrowia musi się wreszcie skończyć! Osobiście myślę, że istnieje racjonalna ścieżka mogąca prowadzić do zgody w tym obszarze, polegająca na wykorzystaniu w pierwszym kroku bardzo pomocnej w takich sprawach i sprawdzonej już w naszych warunkach metodologii uzyskiwania społecznego porozumienia zwanej z angielskiego foresightem, ale to temat na inną rozmowę.

- A sprawa pracy dla absolwentów, zatrzymania przed emigracją młodego pokolenia? Czy tu też nic nie da się zrobić?

- Da się bardzo dużo, tylko trzeba chcieć. Dla przykładu - każda duża aglomeracja miejska musi dbać o miejsca pracy dla absolwentów swych uczelni - w Warszawie jest ich ok. 60 tys. rocznie. Jedną z najważniejszych inicjatyw w tym zakresie jest - to doświadczenie ogólnoświatowe - tworzenie parków naukowo-technologicznych. Mam w tej sprawie specjalne powody do smutku, byłem bowiem kiedyś inicjatorem powstania takiego parku w Warszawie, uzyskując pełne poparcie ówczesnych władz miasta, ukoronowane podpisaniem stosownego porozumienia. Był teren, byli inwestorzy, były wielkie plany. Ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu kolejne władze miasta całkowicie porzuciły ten pomysł, stawiając stolicę Polski w niechlubnym szeregu miast zupełnie nie myślących o swej przyszłości. Na szczęście w Krakowie i paru innych miastach Polski sytuacja pod tym względem jest znacznie lepsza. Efekty gospodarcze takich inicjatyw są być może na razie bardziej symboliczne niż statystyczne, ale pokazują, jak można i trzeba otwierać się na świat nowych idei i wyzwań. Różnorodne wsparcie dla nowo powstających małych firm i rozszerzenie zakresu studiów doktoranckich i podyplomowych to kolejne elementy niezbędne do uatrakcyjnienia absolwentom uczelni początków zawodowej kariery.

- Co może stać się przełomem, gdzie szukać nadziei na zmianę, nie tylko symboliczną?

- Studiowałem historię sukcesu innowacyjnych gospodarek w wielu krajach, takich jak Finlandia, Singapur, Korea Południowa czy Malezja. Wszędzie sukces miał swoją twarz polityczną. Czasem był to premier, czasem grupa opiniotwórczych polityków. Aby porwać do pewnej idei większość społeczeństwa, niezbędne okazywało się zawsze zaangażowanie polityków z górnej półki, którzy z ogniem w oczach przekonywali społeczeństwo o konieczności zmian. A takie zrozumienie dla zmian jest kluczowym warunkiem, by można było podejmować zawsze niełatwe, dalekosiężne decyzje. Do sukcesu modernizacyjnego potrzebna jest mobilizacja do działania wielu środowisk i instytucji. Jesteśmy niestety daleko od uzyskania takiej świadomości. Nie mieliśmy dotychczas szczęścia do polityków obdarzonych charyzmą tego typu. Chyba żaden z nich nie miał głębokiej wiary w sukces Polski oparty na rozbudzeniu kreatywności, innowacyjnej przedsiębiorczości, chęci do ustawicznej nauki.
- Był Pan blisko przy paru premierach, nie próbował ich Pan do tego przekonać?

- Oczywiście, że próbowałem. Podsuwałem im nawet pomysły tekstów, które mogliby włączać do swych mniej lub bardziej oficjalnych wypowiedzi. To się nie udało, bo... tego się nie da nauczyć, w to trzeba wierzyć. Do tego potrzebna jest całkowita determinacja, jaką wykazali w pewnym momencie politycy krajów, którym dzisiaj zazdrościmy. Determinacja niekoniecznie do podjęcia żmudnych procesów legislacyjnych - regulacji mamy i tak zbyt wiele - ale do kreowania zmian kulturowych, tworzenia powszechnej wiary w możliwość szybkiego rozwoju nawet w trudnych warunkach dzisiejszego świata. Od wielu lat próbujemy stworzyć z naszej wiedzy i wspólnych umiejętności niezbędną masę krytyczną, teraz potrzebny jest zapalnik, który odpali cały proces przyspieszonego rozwoju.

- Ludzie z charyzmą i dokonaniami próbowali wchodzić w politykę, ale ta ich dość szybko wypluwała. Oni są postrzegani jako zagrożenie.

- To prawda. Polityka stała się hermetyczna. Z konieczności trzeba więc szukać owego zapalnika nie na zewnątrz, ale wewnątrz klasy politycznej. Mogę zdradzić, że są tacy, którzy widzą tu swoją szansę i często do mnie dzwonią po radę. Światełkiem w tunelu jest np. niedawno powołana sejmowa komisja ds. innowacji i nowych technologii, której powstawaniu bacznie się przyglądałem.

- Co trzeba najpilniej zmienić w polskim prawie?

- Podam tylko przykłady - sprawa jest bowiem zbyt poważna na krótką odpowiedź. Mamy antyinnowacyjne ustawy o zamówieniach publicznych, partnerstwie publiczno-prywatnym czy tzw. offsecie. Około 16 proc. naszego PKB jest generowanych poprzez zamówienia publiczne, to ogromny potencjał do wykorzystania przez państwo. Tyle że ten potencjał marnowany jest w znacznym stopniu poprzez skuteczne blokowanie jakiejkolwiek kreatywności wykonawców. To samo dzieje się z ustawą o offsecie, czyli inwestycjach kompensujących zakupy uzbrojenia. Jest oczywiste, że przynajmniej część inwestycji offsetowych powinna służyć działaniom zwiększającym innowacyjność naszej gospodarki. A nasza ustawa przesądza, że jeśli jakiś projekt offsetowy nie zakończy się pełnym sukcesem, to i tak offsetodawca musi przekazać nam całość środków zaplanowanych na tę inwestycję. I proszę teraz namówić kogokolwiek, żeby zainwestował w prawdziwie innowacyjne przedsięwzięcie, które zawsze obarczone jest przecież znaczącym ryzykiem. Ta stuprocentowa penalizacja tylko pozornie dobrze zabezpieczała nasze interesy - zastosowana przez Finlandię w analogicznej sytuacji penalizacja na poziomie 15 proc. zupełnie zmieniła oblicze programów offsetowych w tym kraju (na czym skorzystała np. Nokia!). To oczywiście znowu problem polskiej polityki - gdyby jakikolwiek polityk chciał u nas zastosować model fiński (bardzo racjonalny - w końcu nikt nie lubi płacić kar nawet na poziomie 15 proc.!), zostałby natychmiast poddany totalnej krytyce za złe reprezentowanie naszego gospodarczego interesu. To tylko przykład, jak złożone są związki polityki z gospodarką - i ile tu mamy do zrobienia.
- Kto ma u nas pisać takie ustawy, na razie produkujemy raczej prawne buble?

- Nie trzeba wymyślać prochu. Inni już to zrobili i przetestowali. Dla przykładu, co stoi na przeszkodzie, aby szeroko wykorzystać u nas sprawdzone w innych krajach tzw. dobre praktyki w obszarze innowacyjności, takie jak metodologia tworzenia narodowego planu rozwoju innowacyjności i zorientowany na współpracę międzynarodową system edukacji w Szwecji, badawczy kredyt podatkowy we Francji, system ochrony prawa własności intelektualnej w Japonii, metody stymulowania rynku venture capital, ustalania priorytetów rozwojowych i tworzenia tzw. klastrów wiedzy w Finlandii, proinnowacyjny system zamówień publicznych w Wielkiej Brytanii czy nowatorskie podejście do problemu partnerstwa publiczno-prywatnego w Austrii?

Co stoi na przeszkodzie, aby z tych doświadczeń skorzystać? Potrzebna jest tylko wola polityczna i zrozumienie wagi tej sprawy!

- Ale nie jest Pan entuzjastą kopiowania modelu marki narodowej. Nie chce Pan polskiej Nokii?

- Przed laty miałem takie marzenia, nawet konkretne typy. Dzisiaj nie mam wątpliwości, że to nie jest dobra droga do sukcesu. Oczywiście, jeśli narodowe marki się pojawią, to bardzo dobrze. Ale ich budowanie nie powinno być celem samym w sobie. W kraju o naszym potencjale gospodarczym najlepszą drogą jest ciągłe obserwowanie sytuacji na świecie i szukanie nisz. Przyszłość to otwarty model innowacji, w którym istnieje miejsce dla wielu graczy. Nie ma dzisiaj przecież ograniczeń geograficznych czy, przynajmniej w Unii, barier handlowych. Polskie firmy muszą obserwować rynek i szukać nisz, w które można wejść ze swoimi pomysłami - świat jest bardziej otwarty niż wielu z nas może się wydawać!

- Tak jak zrobiły to nasze firmy produkujące okna dachowe?

- Dokładnie tak.

- Ale firmom ktoś powinien podpowiadać, pokazywać takie nisze.

- Polska jest dziwnym krajem, w którym nie ma takich instytucji. Było Rządowe Centrum Studiów Strategicznych, ale zostało zlikwidowane, bo demony naszej polityki uznały za niemożliwe stworzenie w naszym kraju ponadpolitycznego zespołu ekspertów. Tylko nic w zamian nie powstało. Tymczasem niezbędne jest istnienie jakiegoś obserwatorium ekonomiczno-technologicznego i wcale nie musi to być instytucja z biurkami, sekretarkami i setkami etatów. Jestem zwolennikiem miękkich, wirtualnych instytucji, które można powołać szybko, bez wielkiego budżetu. Polskiej polityce i polskim przedsiębiorcom bardzo potrzeba takich inicjatyw.

Nasze państwo nie potrafiło dotychczas stworzyć właściwych zachęt dla rozwoju innowacyjnej gospodarki. Jestem przekonanym wolnorynkowcem, ale jednocześnie uważam, że państwo powinno mieć bogate instrumentarium wpływające na zachowania przedsiębiorców i umiejętnie z niego korzystać.

- Uznaliśmy, że wystarczy rozdawanie grantów, bo to się sprawdziło.

- Mam inne zdanie. Granty na przedsięwzięcia o charakterze rynkowym to wbrew pozorom klasyczna polityka uznaniowa. Bardzo problematyczny jest tryb, w jakim owe granty są przyznawane. Decyzje podejmowane są przez ekspertów, ale najczęściej są to naukowcy bądź urzędnicy ministerialni, osoby bez większych rynkowych doświadczeń. Często mam wrażenie, że wiele zaakceptowanych projektów służy jedynie poprawie statystyk dotyczących wykorzystania środków unijnych. Cały system ich rozdziału jest z pewnością daleki od optymalności. A szkoda, bo to naprawdę wielkie pieniądze.
- Jeśli nie granty, to co?

- Przede wszystkim mądra polityka udogodnień podatkowych dla przedsiębiorców, pomoc w ich dostępie do ważnej informacji oraz promocja rzeczywistych sukcesów. W Polsce jest wiele firm rzetelnego, międzynarodowego sukcesu. My jednak wolimy oglądać w telewizji niekompetentnych polityków sprzeczających się o całkowicie marginalne, podszyte osobistymi emocjami głupstwa niż ludzi autentycznego sukcesu, którzy mogliby opowiedzieć nam o swoich dokonaniach. Niedawno rozmawiałem z pewnym młodym przedsiębiorcą, którego firma zlokalizowana jest niedaleko lotniska. Spytałem, czy nie przeszkadza mu hałas. Nie, odpowiedział: "Mam tu obok swój prywatny samolot i takie sąsiedztwo jest mi bardzo na rękę". Paradoks polega na tym, że o tej firmie, firmie znaczącego, międzynarodowego sukcesu, nikt w Polsce nie słyszał. Nawet jeśli tego sukcesu wprost nie da się oczywiście skopiować, to jego przykład mógłby przecież tchnąć nadzieję w innych przedsiębiorców, pokazać, że w Polsce możliwe są wielkie kariery. I pomógłby w zwalczaniu poglądu, że jesteśmy jakoby krajem nieudaczników.

- Sęk w tym, że tacy ludzie nie bardzo chcą z dziennikarzami rozmawiać. Ciekawe dlaczego?

- Boją się. To też kwestia mentalności. Wina leży po obu stronach. Choć raczej po stronie państwa, które nie potrafi takich ludzi promować i w uczciwy sposób im pomagać. Za to wciąż chętnie utrudnia im życie. To wielki problem kulturowy, wspomagany przez fatalne regulacje prawne. Przedsiębiorca musi mieć przejrzyste pole walki o swój sukces, a u nas ciągle go nie ma. I to wywołuje atmosferę braku zaufania, przekładającą się na nasz dramatycznie niski kapitał społeczny, czyli chęć i zdolność do współpracy.

- Może to Pan powinien mocniej włączyć się w promocję polskiego sukcesu?

- Jako przewodniczący Rady Programowej Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego (znanej z przyznawania dorocznych nagród "Teraz Polska") próbujemy promować ambitny projekt pod nazwą "Polski Sukces". Osobiście mam z tym jednak pewien kłopot, bo ilekroć wymieniam nazwę którejś z firm sukcesu zaraz odzywają się głosy, że pewnie mam w niej udziały. W konsekwencji takiej atmosfery powstaje realny problem: brak dobrych wzorców. Paradoks polega więc na tym, że mamy takich wzorców dużo, ale nikt o nich nie wie. Państwo nie umie sobie tego prywatnego sukcesu zawłaszczyć, chwalić się nim, ogrzać w jego blasku.

- Ekipa rządząca ma teraz idealne warunki do reformowania kraju. Nie robiła tego przez ostatnie lata, czy można wierzyć, że zrobi to w przyszłości?

- Platforma Obywatelska chyba ma świadomość, że w dużym stopniu zmarnowała czas dany jej z taką nadzieją przez wyborców cztery lata temu. Boję się, że po wyborach, skazana zapewne w nowym układzie sił na trudne układanie się z koalicjantami, nie będzie już miała podobnego do obecnego politycznego komfortu przeprowadzania reform. Mimo to mam nieustającą nadzieję, że wspólna mądrość pozwoli nam jednak lepiej niż dotychczas wykorzystać nadchodzące lata - jeśli bowiem nie teraz, to kiedy? Dynamika rozwoju wydarzeń na świecie nie pozwala na dalszą zwłokę - nie wolno nam dopuścić do utracenia z własnej woli zupełnie realnej szansy na dołączenie do grona stabilnie rozwijających się, dostatnich krajów świata.

CV

Michał Kleiber

(ur. 1946). Prezes PAN w latach 2007 - 2010, wybrany ponownie na kadencję 2011 - 2014. W latach 2001 - 2005 był ministrem nauki i informatyzacji oraz przewodniczącym Komitetu Badań Naukowych. W latach 2006 - 2010 pełnił funkcję społecznego doradcy prezydenta RP ds. badań i rozwoju.

Jest specjalistą w zakresie mechaniki i informatyki, mężem Teresy Sukniewicz, trzykrotnej rekordzistki świata w biegu na 100 m przez płotki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski