Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pierwszy raz w życiu się popłakałam

Redakcja
Polka podczas dekoracji kwiatami przysłaniała oko, wycierając łzy Fot. EPA/John Mabanglo
Polka podczas dekoracji kwiatami przysłaniała oko, wycierając łzy Fot. EPA/John Mabanglo
Emocje na trasie były wielkie?

Polka podczas dekoracji kwiatami przysłaniała oko, wycierając łzy Fot. EPA/John Mabanglo

Rozmowa z JUSTYNĄ KOWALCZYK

- Tak, najpierw niesamowita walka, w pewnym momencie na stadionie byłam czwarta, potem udało mi się na ostatnich metrach wyprzedzić Steirę. Doszły do tego emocje, bo jury po biegu wezwało mnie na swoje posiedzenie.

Dlaczego?

- Bo na jednym z zakrętów, kiedy biegałyśmy "klasykiem", "załyżwowałam". Jury zastanawiało się nad moją dyskwalifikacją, ale jego decyzja była dla mnie pomyślna. Jeszcze teraz jestem zdenerwowana. Na podium aż się popłakałam z nerwów.

Jak zareagował na to, co się działo na trasie, na finiszu trener Wierietielny?

- Zaraz po biegu zadzwoniłam do trenera, który gdzieś zniknął. Nie mogłam mu nic powiedzieć, bo czekałam na decyzję jury. Trener w tym czasie krzyczał do telefonu: "Justyna, co się dzieje?!" Powiedziałam, że czekam na decyzję. Trener na to: "Mówiłem, żebyś uważała na to "łyżwowanie". Przyznaję, ja jestem w tym "lewa". Wszyscy potrafią wykorzystać tę "półłyżwę" na zakręcie, a ja nie.

Jak to było na finiszu? Widziała Pani kątem oka Steirę na ostatnich metrach?

- Kiedy wpadłam na metę, wydawało mi się, że wygrałam z nią. Moja noga była dłuższa o 2 centymetry. Ale patrzę - tablica wskazuje, że jestem czwarta, usiadłam na śniegu i pomyślałam sobie bardzo, bardzo brzydko.

Ile czasu upłynęło, nim się Pani dowiedziała, że jednak jest trzecia?

- Trwało to kilka minut, podszedł do mnie ktoś z FIS i mówi, że mam medal. Zaczęłam się cieszyć. Ale za chwilę powiadomiono mnie, że jury wzywa mnie na swoje posiedzenie. Pokazano mi na wideo, gdzie popełniłam błąd. Chcieli, żebym się wytłumaczyła. Robiłam to jak tylko umiałam najlepiej. Ale nerwy były straszne. Wyszłam z sali, zarządzono głosowanie. Po dwóch minutach ogłosili, że mam medal.

Jakich argumentów używała Pani, rozmawiając z jury?

- Mówiłam, że był zakręt, na którym można było stosować "półłyżwę". Ważne, że decyzja była na moją korzyść.

Czy przed tym biegiem była większa presja niż przed sprintem?

- Nie było żadnej presji. Powiedziałam, że przyjechałam tu po jeden medal. Mam już dwa. To 200 procent tego, co mogłam zrobić.

Marit Bjoergen jest tutaj szalenie mocna...

- Tak. Na klasyku na podbiegach była zdecydowanie najlepsza. Marit uciekła mi, bo zaplątałam się z Kristin Steirą. Ale nawet gdybym się przy niej utrzymała, to raczej nie ograłabym jej na finiszu.

Jaka była Pani taktyka na ten bieg?

- Trzeba szybko biec klasykiem, zwłaszcza na tym długim, pierwszym podbiegu. Po klasyku byłam tak zmęczona, że mogłam ściągnąć narty i powiedzieć: dziękuję bardzo. Nie było jednak lepszej taktyki. Marit zresztą miała podobną taktykę. Kiedy ja zmęczyłam się na podbiegu, to ona ciągnęła na prostej. Też wiedziała, że trzeba jak najszybciej zostawić z tyłu "łyżwiarki". Jej taktyka na złoto udała się, moja na medal też.

Na podium trzymała się Pani za oko. Coś się Pani stało?
- Nie. Po prostu pierwszy raz w życiu się popłakałam. Nie uroniłam łzy nawet kiedy zostawałam mistrzynią świata, czy zdobywałam "Kryształową Kulę".

Teraz został Pani bieg na 30 km. Podejdzie do niego Pani już na większym luzie?

- Absolutnie nie. To będzie półtoragodzinna męczarnia. Jak znam siebie, to pewno będę umierać w tym biegu.

Andrzej Stanowski, Whistler

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski