Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dług

Redakcja
Łukasz Kasperzec, były koszykarz krakowskiej Wisły, ma problem. Problem ma też Marcin Fall, prezes wiślackiej spółki. Chodzi o dług wartości kilkudziesięciu tysięcy złotych.

Historia ostatnich dwóch lat życia Łukasza Kasperca to obraz funkcjonowania koszykarskiej spółki Wisły, na czele której stoi Marcin Fall

   28-letni Kasperzec poznał koszykarza Falla wiele lat temu, gdy jako dobrze zapowiadający się junior rozpoczynał grę w Wiśle. Zostali dobrymi kolegami. - Bardzo dobrymi. Łukasz wielokrotnie spotykał nawet moją babcię i ciotkę - _podkreśla Fall. - _Odwiedzałem go, oglądałem u niego mecze NBA - potwierdza Kasperzec, który po kilku latach gry w Wiśle w 1998 roku przeniósł się do występującego w ekstraklasie Trefla Sopot. Fall, którego trenerem był m.in. ojciec Łukasza, Marcin Kasperzec, skończył karierę trzy lata wcześniej.
   Więź jednak przetrwała. W czerwcu 2000 roku Fall, zachęcany przez władze Towarzystwa Sportowego Wisła, zdecydował się tworzyć koszykarską spółkę akcyjną. To miał być ratunek dla upadającego męskiego basketu. Sportowa Spółka Akcyjna, której głównym udziałowcem została TS Wisła, powstała przed rozpoczęciem rozgrywek I ligi (czyli zaplecza ekstraklasy) w sezonie 2000/2001. Wśród koszykarzy, którym prezes Fall zaproponował pracę, był Kasperzec. - Uznałem, że ściągnięcie Łukasza było moim obowiązkiem. Był na początku gwiazdą tej drużyny. I później też - _dodaje Fall.
   Kasperzec: - _Podczas spotkania z panem Fallem i innym działaczem spółki Robertem Jaraczem poproszono mnie o przedstawienie moich warunków. Powiedziałem, że chciałbym otrzymywać miesięcznie 7 tysięcy złotych na rękę i, choć pochodzę z Krakowa, potrzebuję mieszkania. Moje warunki zostały przyjęte z uśmiechem na ustach, usłyszałem: "nie ma sprawy". Poproszono mnie tylko, bym się zgodził trenować przez dwa miesiące za minimalne wynagrodzenie, bo spółka dopiero się tworzy, wszystko jest płynne i na razie nie będą w stanie mi płacić. Zgodziłem się, bo mimo ofert z innych klubów, wolałem wrócić do Krakowa. Ja tu uwielbiałem grać. Ponadto wszystko wyglądało dobrze, był optymizm, tworzyła się nowa drużyna. Gdybym wtedy wiedział, że to tylko pozory...

   Fall: - Na początku rzeczywiście nie mieliśmy środków na płacenie koszykarzom. Sezon zaczyna się dopiero we wrześniu, a już w lipcu trzeba zgłosić drużynę, co kosztuje około 30 tysięcy złotych, opłacić listę transferową, zorganizować obóz przygotowawczy. Tworzyłem spółkę na podstawie obietnic od różnych ludzi, polityków. Mówiono mi, żebym się nie martwił, że pieniądze będą.
   Po pierwszych kilku miesiącach sezonu okazało się jednak, że młodej spółki nadal nie stać na regularne wypłacanie pensji i premii. Z obiecanych Kaspercowi w pierwszych dwunastu miesiącach 84 tysięcy koszykarski klub zapłacił niewiele ponad 30 tysięcy plus premie od 400 do 700 zł za kilka z wygranych meczów. Rosły też zaległości w stosunku do innych zawodników.
   Fall: - Łukasz miał bardzo wysoki kontrakt i, jeśli oceniać jego grę w stosunku do innych koszykarzy, był tego wart.__Ale, jeśli patrzeć na koniunkturę, wtedy nikt nie był wart swoich pieniędzy. Pensje koszykarzy osiągnęły szczyt, a jednocześnie zaczął się kryzys. Byłem zmartwiony, że nie mam pieniędzy na kontrakty, ale jakiś kapitał za nami stał. Ponadto mieliśmy obiecaną od właściciela spółki - zresztą do dzisiaj tak jest - wysoką premię za awans. Wystarczyłoby na pokrycie wszystkich zobowiązań.

To był rak

   Wisła jednak nie awansowała. Po zakończonym sezonie Kasperzec postanowił wyjechać do Francji, tam gdzie mieszka jego ojciec, były trener AZS Kraków, Hutnika i Wisły. Trenował, brał udział w turniejach. Wrócił do Polski, ale chciał znów wyjechać, by znaleźć pracę w którymś z francuskich klubów. Nie było mu dane.
   - Podczas kąpieli wyczułem pod palcami jakieś zgrubienie - opowiada Kasperzec. - Podczas pierwszego badania usłyszałem, że być może powstało to pod wpływem uderzenia, jakiegoś wstrząsu. Ale gdy to nadal rosło, lekarz skierował mnie na szczegółowe badania. Okazało się, że mam raka. Już po kilku dniach przeszedłem operację. Człowiek w takich chwilach jeszcze łudzi się, jaki to nowotwór. Ale, niestety, konieczna była chemia.
   Bił się z myślami. Matce powiedział o chorobie dopiero przy drugiej turze chemioterapii, gdy skutki naświetlania były widoczne gołym okiem. Innym napomykał coś o kontuzji. W Wiśle, nie wiedząc o chorobie, proponowali mu przedłużenie umowy. - Odmówiłem, choć chodziło mi po głowie, że - skoro są mi tyle winni - mogę podpisać kontrakt. Ale nie umiałem tak postąpić - mówi koszykarz.
   Pojawiły się plotki.
   - Siedząc jako kibic na trybunach, usłyszałem rozmowę dwóch panów. Jeden pytał drugiego, czemu nie gra Kasperzec. Ten mu odpowiedział, że "coś mu poszło" na siłowni, bo zażywał sterydy. Cóż można na to odpowiedzieć?! Ja leżałem na oddziale z dwoma chłopakami, którzy też mieli raka, a przecież żaden nie miał do czynienia ze sportem. Śmieszą mnie takie zarzuty. Zawsze byłem przeciwnikiem dopingu. Swoją masę mięśniową wypracowałem podczas 4-5 lat ciężkiej pracy na siłowni - wyjaśnia Kasperzec.

Włos się jeży

   W trakcie leczenia kilka razy dopominał się u Falla o swoje: - Zgodziłem się na jego na propozycję, by zamiast pieniędzy wziąć wartego około 40 tysięcy złotych opla vectrę. Już niby mieliśmy podpisywać umowę, ale w końcu nic z tego nie wyszło. Chodząc przez osiem miesięcy na chemioterapię, dostałem raz tysiąc złotych.
   Fall: - Dałem tyle, ile miałem. Nie mogłem spłacać zaległości z pieniędzy przekazywanych przez sponsorów. One muszą iść na bieżącą działalność. A innych dochodów spółka nie miała, wpływy z biletów to niewielkie sumy. Nikt nie pyta, skąd był ten tysiąc złotych. To były moje ciężko zarobione pieniądze. Zdarzało się, że w ten sposób oddawałem długi także innym koszykarzom. Zainwestowałem w spółkę kwotę, za którą można kupić luksusowy samochód!
   Kasperzec: - W gazetach czytałem, jak wspaniale się spółce powodzi, że koszykarze będą walczyć o ekstraklasę. W sezonie 2000/2001 ściągano obcokrajowców, którym trzeba było zapłacić nie tylko pensje, ale i przeloty. Tymczasem ciągle nie było dla miejscowych. W następnym sezonie już nie mogłem grać, a musiałem mieć środki na leczenie.
   Fall: - Wygląda na to, że pozostawiłem Łukasza samego sobie, że nie przejąłem się jego chorobą. A przecież jestem normalnym człowiekiem i gdy pojawia się taka wiadomość o raku, szczególnie u osoby dobrze mi znanej, to włos się jeży na głowie. I tak jak mogłem pomóc, pomogłem. Najpierw miał mieszkanie Roberta Jaracza, a później zaproponowałem mu stumetrowy lokal moich rodziców. Nie musiał za niego płacić, nie domagałem się też pieniędzy za prąd czy telefon. A rachunki wcale nie były małe, na przykład w jednym miesiącu za sam Internet wynosiły 400 złotych. Zapłaciłem, co miałem zrobić. Łukasz mógł w tym czasie wynajmować krakowskie mieszkanie ojca i pewnie z tego właśnie się utrzymywał.
   Kasperzec gorąco protestuje, gdy słyszy, że użyczenie mieszkania to był wspaniałomyślny gest. - To prawda, że miałem je zagwarantowane w kontrakcie tylko na jeden sezon. Ale jeszcze zanim się skończył, musiałem przeprowadzić się do mieszkania Falla. To było w maju 2001 roku. Później zapowiedziałem, że go nie opuszczę, póki nie oddadzą mi pieniędzy. Ustaliliśmy, że będę mógł w nim mieszkać, a oni do końca roku oddadzą mi dług. Obiecałem, że jeśli dostanę pieniądze, będę mógł uregulować wszystkie rachunki.

Gdzie jest polisa?

   Terapia była udana, zakończyła się w listopadzie 2001 roku. Kasperzec powoli zaczął odbudowywać mięśnie, poruszać się. Powrót do koszykówki stał się realny. W lutym tego roku zagrał w sparingu Wisły z Unią Tarnów i wkrótce potem dostał propozycję powrotu do drużyny.
   Fall: - Łukasz był w fatalnej formie, ale liczyliśmy, że mu ta gra dobrze zrobi. Ponadto czekały nas ważne mecze w play off. Mieliśmy tylko dziewięciu zawodników, więc zamiast płacić kary, woleliśmy zgłosić do rozgrywek dziesiątego. Ale znów to poszło w złym kierunku. Jemu to niewiele dało i nam kłopotów przysporzyło.
   Kasperzec: - Fall powiedział, że jeśli zacznę grać, to podpiszą ze mną nowy kontrakt. Zdawałem sobie sprawę, że nie prezentuję takiej klasy sportowej, jak przed chorobą. Chciałem dwa tysiące złotych netto miesięcznie. Oni proponowali tysiąc pięćset, ale ostatecznie zgodzili się na moje propozycje. Zacząłem grać, ale termin podpisania umowy ciągle był przekładany. Przed pierwszym meczem postawiłem warunek: zagram, jeśli dostanę do ręki 1500 złotych, przed drugim: jeśli dołożą brakujące 500. Nauczyłem się, że tylko metodą takiego szantażu mogę cokolwiek od nich wyciągnąć.
   Kasperzec podpisał nową 5-miesięczną umowę, obowiązującą od lutego do czerwca 2002 roku. Ale z obiecanych 10 tysięcy złotych znów dostał tylko nieznaczną część.
   Po zakończonym sezonie, w maju podczas gierki w hali Wisły z udziałem m.in. Marcina Falla, koszykarz skręcił nogę. - Z trudem poszedłem do szatni, a potem wsiadłem w samochód i pojechałem do domu. Pierwsza diagnoza była błędna, straciłem dużo czasu. Późniejsze badanie rezonansem magnetycznym wykazało, że mam uszkodzoną łękotkę i skruszone wiązadło - opowiada.
   Kontuzji Kasperzec nabawił się w trakcie obowiązywania kontraktu, w którym było sformułowanie, że za ubezpieczenie zawodnika odpowiada klub. Okazało się jednak, że nikt w spółce tego nie dopilnował. - Gdy poszedłem do prezesa, by dowiedzieć się, gdzie jestem ubezpieczony, usłyszałem, że mojej polisy nie ma - twierdzi Kasperzec. - Rzeczywiście, nie ubezpieczyliśmy Łukasza. Pozostali koszykarze byli ubezpieczeni zbiorowo na początku sezonu. Na pewno nie będę się uchylał od odpowiedzialności, bo za spółkę odpowiadam ja - mówi Fall.

Pusta przegródka

   Stało się jasne, że Kasperzec znów przez dłuższy czas nie wróci na parkiet. Kolejne rozmowy z Fallem na temat wypłaty zaległych pieniędzy nic nie dały. - Gdy inni koszykarze dopominali się o swoje, Fall otworzył portfel i pokazał im pustą przegródkę. Zapomniał jednak, że w innej obok miał plik banknotów. Potem tłumaczył, że to dla sędziów. Innym razem otwierał portfel i wołał: "Gdzie jest czterysta złotych, które tu miałem?!", po czym zaglądał pod buty. Gdy miał pieniądze dla mnie, dawał mi je w szatni, by inni tego nie widzieli - opowiada Kasperzec.
   Fall: - To nie tak. Ktoś zażartował, bym pokazał portfel, bo chodzą słuchy, że jest u mnie druga przegródka. Co by Pan zrobił? Otworzyłem i pokazałem: nie ma drugich przegródek w moim portfelu. Nie ma nic. Spółka była wtedy w bardzo złej sytuacji finansowej. Przed sezonem 2001/2002 mieliśmy dwóch sponsorów. Ale jeden z nich, American Bull, nie wywiązał się ze zobowiązań, zapłacił tylko pierwszą, spóźnioną ratę. Proponowaliśmy ugodę, długo próbowaliśmy z tą firmą negocjować. Chyba za długo, więc teraz zdecydowaliśmy się skierować sprawę do sądu. Gdy pojawiły się kłopoty z American Bull, także drugi z głównych sponsorów, Euronit, który rzetelnie płacił, zdecydował nie przedłużać wygasającej w grudniu ubiegłego roku umowy.
   Kasperzec: - Wiedziałem, że spółka ma kłopoty. Dlatego zaproponowałem, że zgodzę się na zredukowanie długu do 40 tysięcy i podzielenie tej sumy na raty. Powiedzieli, że to kosmiczne żądania. Sami proponowali zredukowanie długu do 20 procent, albo nawet do 10-15 procent i zapewnienie mi pracy konsultanta w spółce. Nie zgodziłem się, bo to mi pachniało oszustwem. Przecież ja nie jestem po studiach, nie mogę wykonywać takiej pracy. Bałem się już dłużej z nimi sam rozmawiać, dlatego zwróciłem się do prawnika.

Ugoda

   Kasperzec poprosił o pomoc mecenasa Janusza Długopolskiego. Wyliczyli kwotę zadłużenia SSA wobec koszykarza i zagrozili skierowaniem sprawy na drogę sądową. Fall zgodził się na ugodę. - Dlatego, bo naprawdę chcę mu oddać te pieniądze i zależy mi na zachowaniu dobrego imienia spółki - tłumaczy.
   W ugodzie uwzględniono dług z odsetkami wynikający ze zobowiązań kontraktowych spółki wobec koszykarza od lipca 2000 roku, doliczono kwotę 2 tysięcy złotych, jaką Kasperzec już wydał na leczenie kolana oraz odliczono 6 tysięcy, jako koszty związane z utrzymywaniem lokalu w rodzinnej kamienicy Falla, w którym zawodnik mieszkał od 9 miesięcy. Wyszła kwota 80 tysięcy złotych. Pierwsza rata, w wysokości 14 tysięcy złotych, miała zostać zapłacona do połowy lipca, druga - 6 tysięcy zł - do końca września, reszta po 2,5 tysiąca zł miesięcznie od stycznia 2003 roku.
   Już pierwsza rata była spóźniona kilka dni. - Umówiliśmy się, że opuszczę mieszkanie siedem dni po zapłacie tej raty. Tymczasem Fall zadzwonił, bym to zrobił natychmiast, z dnia na dzień. Ja zresztą tam od trzech tygodni już nie mieszkałem, bo wyłączono prąd. Gdy zaglądałem tam czasem z dziewczyną, podciągaliśmy kabel do lampki od sąsiada - mówi koszykarz.
   - Wyłączono prąd, bo ja już nie płaciłem za rachunki. Nie miałem z czego. Podpisując ugodę, zgodziłem się, że koszt utrzymania tego mieszkania wyniósł 6 tysięcy złotych, a przecież tyle to wydałem na sam telefon - wyjaśnia prezes.
   - Tak po prostu machnął Pan ręką na kilka tysięcy złotych?
   - Żona zarabia akurat tyle, by płacić za ogrzewanie. Ale jestem niezależny materialnie. Kiedyś pracowałem w spółce Ramsat u pana Jaracza, ale od kilku miesięcy cały czas poświęcam spółce. Ktoś o charakterze rekina pewnie by się handryczył o te kilka tysięcy, ale dla dobra spółki i całości sprawy zgodziłem się.
   Z końcem września minął termin zapłaty drugiej raty. Kasperzec czekał na nią z utęsknieniem, bo zaplanowana na 14 listopada w Warszawie operacja kolana kosztowała prawie 16 tysięcy złotych, a ponadto trzeba wydać 7 tysięcy złotychna rehabilitację.
   - Już nawet nie chcę rozmawiać z Fallem. Tyle razy mnie okłamywał, że już mu nie wierzę. Właśnie byłem u księgowego Wisły. Okazuje się, że w dokumentach nie może znaleźć mojej ostatniej umowy - mówi teraz.
   - Nie tędy droga, by zawrzeć ugodę, spłacić jednego zawodnika i koniec. Są priorytety, ważniejsze jest dobro kilkunastu ludzi. Nie mówię, żeby poświęcić jednostkę. Ale czasem trzeba załatwić sprawy ważne, które pomogą w rozwiązaniu problemu tej jednostki. Ja też mam swoje kłopoty, przecież do dzisiaj nie dostałem pieniędzy od klubów, którym sprzedałem koszykarzy. Niefortunne też było wycofanie się dwóch firm, które obiecywały przedłużenie współpracy - wyjaśnia Fall.
   Pytany, czy spółka jest mocno zadłużona wobec innych zawodników, twierdzi, że ze wszystkimi, którym zalega pieniądze, zawarła ugody, a dług wobec Kasperca należy do największych. Utrzymuje, że choć Wisła ma nie spłacone długi także na zewnątrz, obecne zobowiązania kontraktowe są na bieżąco wypełniane. - _Wreszcie, po 2,5 roku ta spółka coś zaczyna przypominać.
Chciałem zauważyć, że już ubiegły sezon nie był "robiony" na kredyt. Tylko nagle odpadła połowa budżetu. Który klub tego pozbawiony utrzymałby się w lidze? _- pyta retorycznie.

Czym jest arogancja

   Zdaniem Kasperca. najgorszy w tej sprawie jest sposób, w jaki prezes Fall kieruje spółką.
   - W Sopocie zaległości w wypłatach pojawiały się niezmiernie rzadko. A jeśli były, prezes osobiście przychodził nas przepraszać. Podobnie było w Wiśle w czasach, gdy istniała sekcja koszykówki TS i rozmawiał z nami prezes Ludwik Miętta. Na koniec sezonu zawsze zaległości były spłacane. A w tej spółce uznano, że brak pieniędzy to normalny stan i wszyscy powinni się z tym pogodzić. Jeśli koszykarze się o to dopominają, to wystarczy ich zbyć byle czym i wszystko będzie się jakoś kręcić dalej. Nieraz słyszałem, że wkrótce wejdzie jakiś nowy sponsor i zaległości zostaną uregulowane. Po czym mijały miesiące i nic się w tej kwestii nie działo.
   Fall: - Czy ja nie mam prawa do odrobiny zrozumienia? Ja mogę na siebie dużo wziąć, bo taką mam strukturę psychiczną.Ale gdy brakuje pieniędzy, to też nie może mi to przejść przez gardło.Nie chcę, by spółka była tak bardzo źle postrzegana, by sądzono, że to klub arogancki.
   Kasperzec twierdzi, że koleżeńskie stosunki z Fallem to przeszłość. Na dźwięk jego nazwiska reaguje grymasem twarzy.
   - W tym momencie najważniejsze dla mnie jest kolano. Ale później zdecyduję się chyba pozwać spółkę do sądu. Przecież nie będę znów od stycznia co miesiąc dopominał się o 2,5 tysiąca złotych. Bo po tym, czego doświadczyłem, nie wierzę, że je będę dostawał. Od dwóch lat słyszę, że są ważniejsze cele - mówi.
   Fall zapewnia, że jego stosunek do Kasperca z dawnych lat nie uległ zmianie: - Rozumiem, że jako prezes jestem inaczej przez niego postrzegany. Ale personalnie nie powinien mieć do mnie pretensji. Ja dalej mu chętnie rękę podaję. Przyznaję, że Łukasz kredytował swoją grą naszą walkę o ekstraklasę. Gdy nie miałem pieniędzy, prosiłem go po koleżeńsku, by zaczekał, bo wiedziałem, że mogę się w ten sposób do niego zwrócić.
   - W pierwszej kolejności spłacał Pan innych koszykarzy. Czyli można powiedzieć, że te koleżeńskie relacje z Panem obróciły się przeciw Kaspercowi?
   Fall: - Można tak chyba to nazwać.
KRZYSZTOF KAWA

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski