Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

7 albumów o spełnionej miłości

Redakcja
Lucyna Kwaśniewska kończy sportową karierę

Miłość od pierwszego wejrzenia

 30 lat sportowego życia mieści się w siedmiu albumach. Starannie je kompletowała - od pierwszego artykułu, w którym reporter "Echa Krakowa" chwalił zdolną juniorkę za dobry występ w Turnieju o Srebrną Siatkę Wisły. Są tam zapiski o dwukrotnym mistrzostwie Polski, czterech srebrnych, dwóch brązowych medalach MP, są recenzje reprezentacyjnych meczów. Została wiślaczką jako 11-latka i po 30 latach jako wiślaczka kończy sportową karierę. - To będzie trudne rozstanie, będę tęsknić za siatkówką jak za najlepszym przyjacielem - mówi Lucyna Kwaśniewska.

Miłość od pierwszego

wejrzenia

 Czwartoklasistkę, mierzącą 168 cm, wypatrzyła w Szkole Podstawowej nr 5 w Krakowie trenerka juniorek Wisły Wanda Tumidajewicz. Pilnie strzegła jej przed zakusami trenerów innych wiślackich sekcji, którzy chętnie widzieli wysportowaną i dysponującą świetnymi warunkami fizycznymi dziewczynę, w szeregach swoich drużyn. Lucyna trafiła do siatkarskiej szkółki prowadzonej prze Romanę Karolczyk. - Od razu zakochałam się w tym sporcie. Choć równie dobrze radziłam sobie w koszykówce czy lekkiej atletyce, występowałam w reprezentacji szkoły w tych dyscyplinach, to jednak siatkówka urzekła mnie najbardziej. Niezwykle skomplikowana technicznie daje wiele możliwości rozgrywania akcji, więc nie można się nią znudzić, a jednocześnie liczą się tu nie tylko indywidualne umiejętności, ale siła całego zespołu. Jestem pewna, że moje zainteresowanie siatkówką nie wygasło także dzięki moim trenerkom paniom Wandzie Tumidajewicz i Romie Karolczyk, które tak kierowały moim sportowym rozwojem, abym nigdy się nie znudziła ciężką pracą.
 Jako 14-latka trafiła do zespołu seniorek Wisły. - Wyobrażałam sobie, jakie straszne będą dla mnie starsze koleżanki. Pamiętam, jak z duszą na ramieniu szłam na ostatnie dwa treningi, w którym brała udział pani Józia Ledwigowa. Na strachu się skończyło, zostałam życzliwie przyjęta. Tak samo starałam się później traktować młodsze zawodniczki, z którymi miałam okazję występować w jednym zespole. Chciałam sprzedać trochę swojej wiedzy, ale bez tworzenia niepotrzebnego dystansu.

Z nastolatki gwiazda

 Z obiecującej nastolatki wyrosła na gwiazdę zespołu Wisły, który po spadku do II ligi szybko dźwignął się z zapaści, by w 1976 i 77 roku zdobyć dwa tytuły wicemistrza kraju. Wyróżniająca się juniorka Lucyna Kuśnierz trafiła do reprezentacji kraju, występowała w niej także jako seniorka. - To była przepustka do innego świata. Dlatego każdy zagraniczny wyjazd był dodatkową mobilizacją do pracy.
 To właśnie z jednego z takich wyjazdów przywiozła przydomek Lucy. Nazwał ją tak w 1976 w czasie pobytu na Sycylii tamtejszy trener, Ario de Giovanni, prowadzący drużynę z Palermo. To był pierwszy trener, który zaproponował Lucynie grę zagranicą. Zaimponowała mu swoim największym atutem: atomowym atakiem.
 - Odziedziczona po tacie wielka siła to dar, z którym się urodziłam. Nigdy nie bałam się zajęć na siłowni, podnosiłam tam bez kłopotu ciężary dżudoków, czasem wprowadzając ich w zakłopotanie. _Ataki Lucyny siały strach w zespołach rywalek, nie tylko dlatego, że trudno je było zablokować. Zdarzyło się, że trafiona piłką przeciwniczka schodziła z parkietu ze wstrząsem mózgu.
 Wiśle, z gwiazdami polskiej siatkówki: Jarosławą Różańską, Wiesławą Holocher, Lidią Pozłutko, Lucyną Kwaśniewską, a także Alicją Kisiel i Barbarą Fikiel w składzie, wiodło się w lidze znakomicie. Zdobywała medale mistrzostw Polski we wszystkich kolorach. - _Nie wszystkim się to podobało. Grałyśmy w milicyjnym klubie, nieraz nie szczędzono nam wyzwisk. Pamiętam jak po meczu z Płomieniem w Sosnowcu obrzucono nasz autokar kamieniami. Tymczasem nigdy nie mieszałyśmy się do spraw polityki, byłyśmy zawodniczkami, naszym zadaniem było dobrze grać. Wywiązywałyśmy się z niego najlepiej jak potrafiłyśmy.

 Zatrudnione na milicyjnych etatach siatkarki chwile strachu przeżyły w grudniu 1981 roku. - Przyszłyśmy na niedzielny mecz ze Startem Łódź, a w hali rozstawiano już łóżka dla zomowców. Wprowadzono stan wojenny. Zastanawiałyśmy się, czy także zostaniemy zmobilizowane.

Zgodę na córkę

 Siatkówka była całym jej życiem i stała się także życiem jej rodziny. Mąż Maciej Kwaśniewski, lekkoatleta Wisły, był jej najwierniejszym kibicem, wyróżniał się na trybunach, bo zawsze najgłośniej klaskał. Córka Katarzyna urodziła się... za zgodą Polskiego Związku Piłki Siatkowej. - W 1983 roku napisałam do związku: Uprzejmie proszę o udzielenie mi zgody na urodzenie dziecka. Takie pismo wystosowała też Lidka Pozłutko. Bałyśmy się, że z powodu macierzyństwa zostaniemy wyrzucone z reprezentacji. Związek przychylił się do prośby, a Lucyna Kwaśniewska już w dwa miesiące po urodzeniu Kasi była na zgrupowaniu kadry. - To były ciężkie chwile. Trudno zostawiało się takie maleństwo, z kolei na obozie ciało zupełnie nie chciało słuchać moich poleceń. Chciałam biec, a nogi stały w miejscu. Wyczynowy sport wymaga wyrzeczeń. Doświadczyłam tego i ja, i moja rodzina, córka po latach zapytała, czemu nie miała nigdy normalnych wakacji z mamą i tatą. A ja normalnych wakacji nie miałam właściwie od 30 lat. Latem, kiedy inni wylegiwali się na plaży, my przygotowując się do sezonu biegałyśmy pomiędzy ich nogami.
 Ale Lucynę magia siatkówki leczyła z chorób i była środkiem na najgorsze kłopoty. - Zdarzały się nieraz ciężkie dni, problemy w domu, z niecierpliwością czekałam wtedy na godzinę treningu. To była najlepsza recepta na kłopoty. Trenerzy narzekają nieraz na pracę z kobietami, bo domowe sprawy przynoszą ze sobą na parkiet. Starałam się nigdy tak nie robić. Nie marudziłam, bo to zaraźliwe. Wystarczy, że jedna zawodniczka zacznie się nad sobą użalać, a za chwilę rośnie grono niezadowolonych i wkrótce ze zwieszonymi nosami trenuje już cały zespół.
 Jeśli kiedykolwiek przez siatkówkę płakała, to tylko wtedy, kiedy nie udało się osiągnąć celu, na którym bardzo jej zależało. - Tak było na mistrzostwach Europy w 1983 roku, byłyśmy w bardzo dobrej formie, a nagle miesiąc przed mistrzostwami zmieniono trenera. Wszystko wzięło w łeb, a byłyśmy w stanie walczyć nawet o medal. Płakałam ze sportowej złości.

Przez Jugosławię do Belgii

 Mogła płakać także w 1986 roku, kiedy bez zgody klubu zdecydowała się wyjechać zagranicę i występować w lidze belgijskiej. - Pamiętam tytuły gazet z tamtego czasu - okrzyknięto mnie zdrajcą, a po powrocie traktowano z rezerwą jak szpiega. Niewiarygodne, jak dziś zmieniła się perspektywa - taki wyjazd to teraz powód do dumy. Mąż przekonywał mnie, że nie powinniśmy wyjeżdżać akurat w roku jubileuszu 80-lecia klubu, a ja chciałam zadbać o swoją przyszłość. W klubie wychowanki traktowano gorzej niż zawodniczki, które ściągnięto tutaj z innych klubów. Uważałam to za niesprawiedliwość.
 Do Belgii podróżowała z turystyczną wizą przez Jugosławię. Z zespołem Kortrijk zdobyła srebrny medal i po sezonie wróciła do Polski do kilkuletniej córki. Po roku, już wspólnie z nią, wyjechała na sezon do Lochhoff, tu została wicemistrzynią Niemiec. Po czym znów wybrała Belgię, z zespołem Dolphins Charleroi wiąże niezwykle miłe wspomnienia. Zdobyła tu Puchar Belgii, wicemistrzostwo kraju i brązowy medal, awansowała z zespołem do ćwierćfinału Pucharu Konfederacji. - Urzekła mnie belgijska mentalność, ludzie są tam otwarci, spontaniczni. Miałyśmy znakomitych kibiców, podróżowali za nami z orkiestrą po całym kraju, potrafili wspierać dopingiem nie tylko w chwilach zwycięstw, ale i momentach porażek.
 Lucy była w Charleroi prawdziwym sportowym idolem. - Niewątpliwie dzięki grze zagranicznych zawodniczek poziom ligi belgijskiej znacznie wzrósł. Za to Belgowie byli nam wdzięczni. Mój najmłodszy wielbiciel miał 5 lat. Dziś 13-letni już Loic wciąż utrzymuje ze mną kontakt. Kiedyś wygłosił filozoficzną tezę, że istota przyjaźni polega na wierności, a jego wierności mogę być zawsze pewna. Na oficjalnym pożegnaniu płakałam jak bóbr, żegnano mnie z wszelkimi honorami, sprzedawano koszulki z moją podobizną, chciano nawet nazwać moim imieniem szkołę sportową w Charleroi. Choć czułam się w Belgii znakomicie nigdy nie zakładałam, że tam zostanę. Moim domem jest Polska, tu zostawiłam rodzinę, za którą tęskniłam, chciałam w Belgii zapewnić sobie godną przyszłość w Polsce.

Znowu w Wiśle

 W 1997 roku Lucyna Kwaśniewska wróciła do Krakowa. - Brakowało mi siatkówki, ale byłam już zdecydowana, że nie wrócę na parkiet, tymczasem z ofertą gry w Wiśle zwrócił się do mnie jej menedżer, a potem trener Ryszard Litwin. Ucieszyłam się z tej oferty i skorzystałam.
 Jedyną zawodniczką, którą pamiętała z dawnych czasów, była Beata Skibicka. Jednak szybko została wybrana kapitanem zespołu. Współpracujący z Kwaśniewską trenerzy podkreślali, że była zazwyczaj liderem ich zespołów, osobą wokół której toczy się ich życie, gwiazdą socjometrycznych ankiet. 11 belgijskich lat tego nie zmieniło.
 Wróciła na swoją ulubioną pozycję na skrzydło, potem występowała jako libero. - Siatkówka bardzo się zmieniła przez czas mojej kariery. Kiedyś zdarzały się 3-godzinne mecze, pełne finezji, przy nowym systemie punktowania tak długo się już nie gra. Myślę, że dzisiejsza siatkówka jest łatwiejsza, ale może ciekawsza dla kibiców. Będę tęsknić za nią. To będzie trudne rozstanie. Na początek - także ze względów zdrowotnych - nie zrezygnuję całkiem z treningów, będę żegnać się ze sportem stopniowo. Mam kilka pomysłów na nowe życie, a zacznę je od nadrobienia zaległości - spotkań z przyjaciółmi i zasłużonych wakacji.
 Siatkarski parkiet Lucyna Kwaśniewska zamierza zamienić na ogród. Już teraz spędza w nim większość czasu. - Dom z ogrodem to spełnienie moich marzeń. Każdy kwiatek i krzew wyhodowałam własnymi rękami. Nie wyobrażam sobie piękniejszego obrazka niż budzący się do życia pączek magnolii. Sama wykopałam miejsce na staw, pływa w nim teraz ponad 60 rybek i 2 żółwie. Moje gospodarstwo z dwoma ukochanymi rottweilerami to dla mnie powód do dumy. Mam poczucie, że nie zmarnowałam ani chwili ze swojego życia - robiąc to, co lubiłam, zabezpieczyłam sobie dobrą przyszłość.
MAŁGORZATA SYRDA-ŚLIWA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski