Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na ringu, dźwigu, statku...

Redakcja
Korespondencja "Dziennika" z Kapsztadu Rodaków można spotkać wszędzie. Nawet w dalekiej RPA. Od 17 lat pod Kapsztadem mieszka były bokser Wisły Kraków - Franek Kraus. Korzystając z okazji odwiedziłem go w jego domu, gustownie urządzonym po góralsku, z wieloma pamiątkami z kraju. Gospodarz domu chętnie opowiedział barwną historię swojego życia.

Franek Kraus - barwny życiorys wiślackiego boksera

Franek Kraus - barwny życiorys wiślackiego boksera

Korespondencja "Dziennika" z Kapsztadu

     Rodaków można spotkać wszędzie. Nawet w dalekiej RPA. Od 17 lat pod Kapsztadem mieszka były bokser Wisły Kraków - Franek Kraus. Korzystając z okazji odwiedziłem go w jego domu, gustownie urządzonym po góralsku, z wieloma pamiątkami z kraju. Gospodarz domu chętnie opowiedział barwną historię swojego życia.
     Urodził się w 1932 roku we Lwowie. Uciekając przed Rosjanami znalazł się w Niemczech. Mieszkał u ojca kuzynki, pasterza krów. - Mieliśmy co jeść. To było najważniejsze - wspomina. W 1945 roku przyjechał do Opola. Tam uczęszczał do gimnazjum i grał w hokeja w Odrze Opole. - Ale hokej mi się nie podobał, bo ja mam charakter indywidualisty - _twierdzi. Pewnego dnia trafił do hali, gdzie zobaczył bokserów. Został zawodnikiem Budowlanych Opole. Tak zaczęła się jego przygoda na ringu.
     Początki były trudne. Pierwsze walki, w wadze piórkowej, przegrywał przez nokaut.
- Byłem bardzo szczupły, ale bardzo zacięty. Postanowiłem dojść do czegoś - mówi. Zaczął ćwiczyć koszykówkę, podnosić ciężary. Mężniał, przybywał na wadze. Wkrótce przyszły pierwsze sukcesy. W Szczecinie został mistrzem Polski juniorów w wadze półciężkiej, choć miał wagę średnią. Zdobył też mistrzostwo kraju budowlańców. Feliks Stamm i Paweł Szydło powołali go do kadry narodowej.
     Pewnego razu pojechał z bratem Zbigniewem do Zakopanego. Recepcjonista Hotelu Imperial powiedział mu, że pytał o niego ktoś ze... Służby Bezpieczeństwa.
- Nie wiedziałem co się dzieje. Okazało się, że szef UB był "wariatem" na punkcie boksu. Chcieli mnie skaperować do ówczesnej Gwardii Kraków. Dostałem mieszkanie, pieniądze i superopiekę. Trenerami byli Mieczysław Chrostek i Józef Romanow - wspomina.
     W Gwardii (Wiśle) walczył w latach 1951-1957. Triumfował w MP gwardyjskich klubów, dwa razy był brązowym medalistą MP.
- Raz przegrałem z Piórkowskim, a raz z Kolczyńskim. Byłem nieźle wyszkolonym technicznie bokserem i biłem mocno z obu rąk. Moje kości nie wytrzymywały siły uderzeń - mówi pokazując olbrzymie pięści. Jego największym osiągnięciem było zdobycie z krakowskim klubem drużynowego wicemistrzostwa Polski w 1954 i 1955 roku.
     W końcu zrezygnował z boksu. Został... pilotem zagranicznych wycieczek w krakowskim "Orbisie" (znał rosyjski i niemiecki). Powodziło mu się dobrze. Zarabiał np. na polowaniach austriackich milionerów (odstrzały dewizowe). W 1972 roku wyjechał na wycieczkę do Wenecji. Po drodze zatrzymał się w Austrii. W polskiej ambasadzie nie przedłużono mu wizy, powiedziano, że musi wracać do Polski. Poszedł więc do ambasady RPA. Po jakimś czasie dowiedział się, że ma zgodę na wyjazd do Johannesburga.
     W Afryce imał się wielu zajęć i zawodów. Pracował w hucie stali jako operator dźwigów.
- Parę dźwigów rozbiłem - śmieje się. W Namibii był zatrudniony na statku jako rybak. - Praca na norweskim statku, gdzie ciągnałęm sieci, była najtrudnieszym moim zajęciem w życiu - przyznaje. Potem przez trzy dni i trzy noce jechał pociągiem do Johannesburga. W Pretorii pracował w niemieckim barze, w którym spotkał profesora z opery, a że i on uwielbiał operę i operetkę, szybko znalazł z nim wspólny język. Dzięki niemu trafił do... huty stali. - Zostałem wkrótce majstrem, ale nie zarabiałem zbyt wiele i pojechałem do Johannesburga, gdzie znowu trafiłem do niemieckiego baru - wspomina. Potem pracował przy producji elementów do czołgu, ale doszło do redukcji załogi i stracił pracę. Potem został operatorem kotłów i chłodnic przy produkcji piwa w Namibii. W końcu sprzedał mieszkanie i meble, i przyjechał do Kapsztadu.
     W Kapsztadzie pracował w barze, potem w Stellenbosch został barmanem. Pewnego razu szef jego żony zaproponował mu, żeby prowadził klub rekreacyjny. Nowe zajęcie wciągnęło go bardzo. Zorganizował kilka meczów piłkarskich dla polskich marynarzy.
- Krykieta i rygby nie lubię - podkreśla. Teraz nie pracuje, jest na zasłużonej emeryturze.
     Miał trzy żony. Dwie uprawiały wyczynowo sport. Krystyna z Zakopanego była mistrzynią Polski w jeździe szybkiej na lodzie, Irena z Opola była pływaczką. Od 17 lat jego żoną jest urodzona w Kapsztadzie, mająca szwajcarskie pochodzenie, Maria.
- To moja najukochańsza żona -_ chwali się.
JERZY FILIPIUK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski