Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mikołajowe gole

Redakcja
Kiedy przychodzi szukać weterana piłkarskiej "świętej wojny" w Krakowie, należy udać się na ulicę Prusa. Tam, nieopodal stadionu Cracovii, mieszka wiślak - dawny piłkarz - Stanisław Flanek.

Nestor krakowskiej "świętej wojny" Stanisław Flanek

Kiedy przychodzi szukać weterana piłkarskiej "świętej wojny" w Krakowie, należy udać się na ulicę Prusa. Tam, nieopodal stadionu Cracovii, mieszka wiślak - dawny piłkarz - Stanisław Flanek.

   Należy do powojennej generacji drużyny "Białej Gwiazdy", której młode lata zabrała hitlerowska okupacja, ale zdążyła jeszcze zaznaczyć i to wyraźnie swą obecność w krajowym futbolu. Stanisław Flanek urodził się 18 kwietnia 1919 r. w Krakowie, po wojnie trafił do Wisły i grał w niej do 1954 r., a także ośmiokrotnie reprezentował barwy narodowe. Gdyby nie kontuzja, kariera trwałaby dłużej. W tym czasie z Wisłą zdobył dwukrotnie mistrzostwo Polski, raz mistrzostwo I ligi (tytuł w 1951 r. przyznano zdobywcy Pucharu Polski Ruchowi, co wiślacy do dziś uważają za krzywdzące).
   Nie brakło w owych czasach derbowych pojedynków z Cracovią, zwykle o wysokie cele, bo pasiaki, jak i wiślacy należeli do czołówki ligowej. W 1948 r. doszło do bratobójczej wojny w Krakowie o prymat w Polsce. Cracovia i Wisła ukończyły rozgrywki ligowe z jednakową liczbą punktów, a regulamin nakazywał w takiej sytuacji rozegranie dodatkowego meczu. Wyznaczono go na 5 grudnia na neutralnym stadionie Garbarni.
   - Do meczów z Cracovią zawsze podchodziliśmy z największą wolą walki - wspomina nestor krakowskich derbów Stanisław Flanek. - Rywale także, bo wiadomo, iż Kraków dzielił się pół na pół na zwolenników Wisły i Cracovii. Każdy obóz chciał być górą w tej prestiżowej rywalizacji. Na nasze mecze mówiliśmy derby, także "święta wojna". Niemniej nie było między piłkarzami obu klubów jakichś kłótni, zawiści, zawziętości. Owszem, na boisku nikt nie odpuszczał, walczyliśmy ambitnie, ale po meczu nie było urazów, o awanturach nikomu się nie śniło. Wtedy graliśmy jednak bardziej fair niż teraz niekiedy się dzieje. Nie był znany wślizg, nie atakowano piłkarza w nogi z tyłu, jak widzę to obecnie. Jeśli ktoś celowo łamał przepisy, to miał do czynienia z sędzią. Nie miał on wtedy kartek, ale dwa upomnienia wystarczały, by awanturnik wyleciał z boiska. Przed i po meczach wiślacy spotykali się z piłkarzami Cracovii, byliśmy dobrymi znajomymi, nawet zdarzały się przyjaźnie, oczywiście do pierwszego gwizdka sędziego. Także na trybunach atmosfera była inna niż dziś, bez wulgarnego skandowania i obrażania rywali, więcej za to było dowcipnych okrzyków. Na mecze przychodziły żony kibiców, dzieci, zwykle wprowadzałem na mecz kilkunastu młodych chłopaków, których nie był stać na bilet.
- Ze 169 derbów Krakowa największą stawkę miał ten w 1948 roku na Garbarni, w której Pan uczestniczył…
   - Wtedy o tytule mistrza Polski miał decydować dodatkowy mecz, po zakończeniu ligi, potem nigdy taka sytuacja się nie zdarzyła. W dodatku grały dwie drużyny z jednego miasta. Władze Wisły podeszły do meczu bardzo poważnie, bo urządzono nam zgrupowanie w Rabce. Tego się wtedy nie praktykowało. Biegaliśmy więc trochę w terenie i wróciliśmy do Krakowa. Wydawało się, że jesteśmy faworytem, zwłaszcza że Cracovia zagrała bez dwóch podstawowych graczy Bobuli i Parpana. Zaraz na początku spotkania Tadek Legutko zdobył dla nas prowadzenie. Nasz najlepszy piłkarz, znany z robienia z kawałów i powiedzonek, Mietek Gracz rzucił wtedy do rywali: - No i macie to na Mikołaja! Mnie też za chwilę powtórzył, że daliśmy Cracovii prezent. Ale mecz nie potoczył się po naszej myśli. Przed przerwą Cracovia wbiła nam dwa gole po strzałach Staszka Różankowskiego i Czesława Strąka-Szeligi. Po przerwie Wisła obległa bramkę "pasiaków" i dotąd nie mogę zrozumieć, dlaczego nic nie strzeliła. Tymczasem Cracovia wyszła z akcją, trzech rywali na mnie jednego obrońcę i Staszek Różankowski ustalił wynik na 3-1. Po meczu Różankowski krzyknął do nas: - To wy teraz macie na Mikołaja!
   Żona piłkarza dodaje: - Pamiętam, że po tym meczu mąż nic nie jadł, a nie spał trzy noce…
   Na mistrzostwo Polski Wisła musiała czekać jeszcze rok. Stanisław Flanek, najstarszy obecnie uczestnik krakowskich derbów, trafił do Wisły z dzielnicy Prokocim, gdzie grał w miejscowym klubie. Słynął z doskonałego operowania piłką lewą nogą i rajdów po skrzydle. Kaperowała go - mówiąc ówczesnym językiem - Cracovia, ale nie chciał od razu opuścić swego klubu, któremu obiecał pomóc w walce o awans. Dopiero wystarała się o niego Wisła, a w macierzystym klubie zarządzono głosowanie, czy go puścić. Przeszło jednym głosem. W Wiśle ustawiono Flanka na lewej obronie. Niemniej ciągotki do ofensywnych rajdów zostały. Wtedy obrońca tak nie grał, nic dziwnego, że zaniepokojony bramkarz Wisły Jerzy Jurowicz wzywał go: - Wracaj, gdzie idziesz?! Grał w niełatwych czasach, gdy na kilka lat władze przemianowały Wisłę i Cracovię na Gwardię i Ogniwo. Nikt jednak z piłkarzy i kibiców nie używał tych nazw, nadal to była Wisła i Cracovia, choć gazety pisały inaczej. W szatni urządzano im pogadanki propagandowe, na które piłkarze reagowali z kpiną.
   Stanisław Flanek godził sport z pracą w handlu, pracował w sklepach, bywał tylko puszczany wcześniej na trening, który odbywał się dwa, trzy razy w tygodniu. Wtedy zaczęto już płacić piłkarzom, np. 5 tys. zł za zwycięstwo, a była to jedna czwarta jego pensji. Potem stawki zmniejszano, a za mistrzostwo kraju dostawał kupon na ubranie, teczkę skórzaną i raz nawet komplet dzieł Stalina - takie to były czasy. Kiedy skończył grać, trenował krótko trampkarzy Wisły, raz jego podopieczni wygrali mecz z rówieśnikami z Cracovii 9-1. Jednak praca w handlu zbyt absorbowała, aby mógł ją pogodzić z trenerką.
   Pozostało mu tylko trochę zdjęć z piłkarskich spotkań, ale żadne inne pamiątki sportowe. Nestor krakowskiego futbolu z dumą prezentuje odznaki honorowe PZPN i KOZPN, które otrzymywał niedawno. W wieku 75 lat jeszcze wystąpił w towarzyskim meczu oldbojów Polski i Węgier. Pan Stanisław trzyma się dziś dzielnie, spaceruje, ale na kolejną "świętą wojnę" się nie wybiera. Kilka lat temu przeszedł wylew, to było po meczu Wisły z Amiką, ma także za sobą zawał. - Nie będę też oglądał derbów w telewizji - mówi. - Serce mi nie pozwala, to byłyby za duże emocje. Niemniej kciuki za moją Wisełkę będę trzymał i życzę jej jak najlepiej, choć jest budowana inaczej niż za moich czasów, bo bazuje na piłkarzach spoza Krakowa. A przed Cracovią widzę znów dobre czasy jak kiedyś, może wywalczyć w lidze medal.JAN OTAŁĘGA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski