Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Biało-czerwone bieganie

Redakcja
Wziął on też udział w odbywającym się także pod patronatem naszej redakcji jubileuszowym zjeździe lekkoatletów tego klubu.

Jan Balachowski w czołówce sportowców 100-lecia Cracovii

Pod patronatem "Dziennika Polskiego" zorganizowano plebiscyt na najlepszych sportowców stulecia Cracovii. Jak już informowaliśmy, wygrał go legendarny Józef Kałuża. Najwyższe miejsce z żyjących zawodników klubu, piąte, zajął lekkoatleta Jan Balachowski, olimpijczyk z Meksyku, halowy mistrz Europy na 400 m.

- Jak Pan trafił do lekkoatletyki i Cracovii?
- Urodziłem się na krakowskim Zwierzyńcu - mówi były 400-metrowiec Jan Balachowski. - Zaczynałem jako piłkarz juniorów Wisły. W Technikum Budowlanym poznałem Mariana Woźniczkę, późniejszego maratończyka, który już trenował lekkoatletykę. To on mnie zachęcał, abym przyszedł na stadion "królowej sportu". Zwróciłem się do trenera Cracovii Witolda Białokura, że chciałem sobie polatać. - Polatać to sobie możesz na lotnisku - odparł szkoleniowiec. Na stadionie lekkoatletycznym się biega. - Po sprawdzianie, w którym poszło mi zupełnie dobrze, atmosfera rozkwitła. Trener postawił mi oranżadę, a od gospodarza sekcji Michała Pawełoszka otrzymałem stare kolce. Zostałem zgłoszony do mistrzostw młodzików. Wygrałem zdecydowanie bieg na 300 metrów, zostając - na stadionie Hutnika - mistrzem województwa krakowskiego. Nie byłem jednak jeszcze zdecydowany na lekkoatletykę, więc pojechałem z juniorami Wisły na zgrupowanie do Jeleniej Góry. Zjawili się tam lekkoatleci, przygotowujący się do igrzysk olimpijskich w Tokio w 1964 r.: Teresa Ciepła, Maria Piątkowska, Janusz Sidło, a więc ówczesne sławy. Przed treningiem piłkarskim przyglądałem się ich zajęciom i nie przypuszczałem, że za dwa lata zostanę ich młodszym kolegą w reprezentacji. Mimo zwycięstwa w meczu lekkoatletycznym Kraków - Katowice ciągle nie byłem zdecydowany, co wybrać - piłkę czy bieganie? Częste odwiedziny trenera Białokura w moim domu sprawiły, że coraz pilniej trafiałem na bieżnię. Po roku otrzymałem powołanie na zgrupowanie kadry seniorów w Bydgoszczy, choć miałem wtedy 17 lat. Kiedy przyszło zawiadomienie, wszyscy w klubie twierdzili, że to pomyłka, pewnie mnie wzywają na obóz juniorów. Pomyłki nie było. Wystrojony w nowy garnitur zjawiłem się pod bramą ośrodka. Kadrowicze przyjęli mnie bardzo przychylnie, zwłaszcza że nie uważali mnie za konkurencję. Kiedy olimpijczyk z Tokio na 400 m Ireneusz Kluczek zapytał mnie, jaki mam rekord na tym dystansie, to po mojej odpowiedzi, że 50 sekund, na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Trener Gerard Mach z troską pytał, czy nie jestem zmęczony treningiem. Zwracano się do mnie: "junior". Robiłem postępy. Pod koniec zgrupowania odbył się mityng, przegrałem tylko z Stanisławem Grędzińskim i Wojciechem Lipońskim, uzyskując na 400 m czas 47,9 s. "Przegląd Sportowy" napisał wtedy, że trzeci był Nowakowski. Trener Mach prostował, że zawodnik nazywa się Balachowski, ma 17 lat i należy do Cracovii.
- Z czym kojarzyła się Panu Cracovia?
- Z barwami polskimi, stroje miała w biało-czerwone pasy. To był symbol niepodległości. Byłem pełen radości, że ćwiczę w tym klubie. Nie należał do bogatych, Cracovia w owych latach była raczej dzieckiem do bicia. Władze i działacze sportu nie rozpieszczali tego klubu, jakoś musiał dawać sobie radę w ramach zrzeszenia Start. Ale my, młodzi sportowcy, nie rozmawialiśmy wtedy o pieniądzach, porywał nas zapał, chęć biegania. Na pewno magnesem dodatkowym była możliwość wyjazdu zagranicznego. Za czasów PRL o wyjazd, paszport było trudno, sportowcy mieli w tej mierze furtkę szerzej otwartą. Korzystaliśmy z tego, sport okazał się oknem na świat. Ponieważ ludzie wtedy rzadko wyjeżdżali, niektórzy nigdy nie byli na zachodzie, to kiedy wracałem z zagranicznych startów, zbiegało się wielkie towarzystwo, znajomi, rodzina, musiałem długo opowiadać, jak "tam" jest. W Cracovii napotkałem sympatyczne towarzystwo, oddanych działaczy i trenerów. Zasłużony działacz lekkoatletyczny, były zawodnik Aleksander Moroz powiedział po obserwacji mych treningów w pierwszym roku, że pobije jego wyniki. Tak się stało. Pamiętam dobrze trenera Stanisława Buchałę, trenera-koordynatora Emila Muszyńskiego. Stadion przy al. 3 Maja w Krakowie tętnił życiem. Warunki bywały różne, w szatni nie zawsze ciepła woda, ale nie przejmowaliśmy się tym. Zimą klub dawał nam herbatę. Pamiętam, jak Cracovia wypłaciła mi pierwsze duże pieniądze. To było po igrzyskach w Meksyku w 1968 r. Ja oraz kolarz Jan Magiera otrzymaliśmy po trzy miesięczne średnie krajowe. Wręczył nam je legendarny współzałożyciel Cracovii dr Józef Lustgarten.
- Z młodego biegacza wyrósł olimpijczyk. Cracovia miała swego przedstawiciela na tartanie w wysokogórskim Meksyku!
- Nie przeszkodziła mi nawet kontuzja mięśnia dwugłowego. Wyleczony przez doktora Bilika, pojechałem do Meksyku. To była jesień 1968 r. Niesamowita olimpiada, pełna wielkich wydarzeń i także cierpień sportowców z powodu braku tlenu na wysokości 1800 metrów n.p.m. Zawodnicy mdleli po wysiłku, ale niektórzy bili fenomenalne rekordy. Pojawił się tartan, który pomagał w szybkości, na moich oczach Amerykanin Bob Beamon ustanowił superrekord w skoku w dal 8,90 m! W Meksyku biegałem indywidualnie i w sztafecie. Na 400 m doszedłem do ćwierćfinału. Najważniejsza była dla nas sztafeta, jednak Badeński był już po czterech biegach indywidualnych, Werner po trzech, ja po dwóch. Zabrakło nam świeżości, co w tamtym klimacie było rzeczą decydująca. Byliśmy o krok od medalu. Na metę Badeński i Niemiec Jellinghaus wpadli jednocześnie. Czekaliśmy długo na werdykt, komu przypadnie brązowy medal? Amerykanie i Kenijczycy byli poza zasięgiem innych. Po nerwowym oczekiwaniu sędziowie ogłosili brąz dla Niemców, Jelinghaus o milimetry znalazł się w przodzie na mecie, po prosu był o wiele wyższy od drobnego Badeńskiego.
- Po zakończonej karierze wrócił Pan do Cracovii jako trener i działacz…
- Były to lata 1980-82, jeszcze trudniejsze dla klubu niż poprzednie. Byłem trenerem koordynatorem, awansowaliśmy do II ligi lekkoatletycznej. Czasy dla sportu były coraz gorsze, a lekkoatletyka nie miała możnych opiekunów. Wylądowałem w oświacie, jestem pedagogiem już 34 lata, wicedyrektorem Gimnazjum nr 13 w Krakowie. Prezesuję Uczniowskiemu Młodzieżowemu Klubowi Sportowemu Olimpic. Obecnie cieszę się, że nasz wychowanek Maciej Bębenek, który grał już w Kmicie, wspina się na coraz wyższy poziom i zostaje graczem I-ligowego Widzewa. Ponadto działam w Małopolskiej Radzie Olimpijskiej. Jestem Honorowym Seniorem Cracovii, udzielam się w Fundacji 100-lecia Klubu. Szczególnie przeżyłem ostatnie dni, poświęcone 100-leciu Cracovii. Otrzymałem honorowy medal Cracovia Restituta. Z kolei w siedzibie PKOl w Warszawie wraz z prezesem klubu Józefem Lassotą odebraliśmy dyplom Fair Play dla Cracovii. Mecenas Ryszard Parulski, też olimpijczyk, w swej laudacji przypomniał o polskich barwach mojego klubu, a także iż klub wychował wielu patriotów, ludzi nauki, kultury i polityki. W podziękowaniu przywołałem słowa naszego papieża z Krakowa, który powiedział: - Człowiek jest wielki nie przez to kim jest i co ma, ale przez to, czym się dzieli z innymi. - Gratulowali nam członkowie kapituły Irena Szewińska i Piotr Nurowski, otrzymaliśmy owacje na stojąco. Uczestniczyłem we mszy świętej w kościele Mariackiem za sportowców Cracovii i Wisły, odprawianej przez kardynała Stanisława Dziwisza, miałem honor iść za sztandarem klubu. Piękne i wzruszające było spotkanie dawnych lekkoatletów, które Roman Kołodziej zorganizował w Klubie pod Gruszką, opuszczaliśmy je z wiarą w odrodzenie "królowej sportu" w Krakowie.
R**ozmawiał**: JAN OTAłęGA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski