Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najnikczemniejsza rzecz - strach

Redakcja
Powstanie w 1976 r. zorganizowanej opozycji demokratycznej i narodziny drugiego obiegu wydawniczego wpłynęły na środowisko literackie. Część z krępowanych więzami cenzury, kontrolowanych przez reżym i tajną policję twórców zaczęła upominać się o swoje prawa. Nie byli tylko biernymi obserwatorami rzeczywistości, czy też beneficjentami dokonujących się wówczas przemian, lecz aktywnymi uczestnikami procesu poszerzania swobód.

Krakowski Oddział IPN i "Dziennik Polski" przypominają

Literatura niezależna, która rozwijała się w Polsce od 1976 roku, była przejawem dążeń narodu do odzyskania suwerenności, niezależności duchowej, intelektualnej i kulturowej, której usiłowano go pozbawić od momentu zainstalowania się systemu komunistycznego. Dążący do przełamania monopolu informacyjnego komunistów, niezależni poeci, pisarze i publicyści spełniali ważną rolę w walce Polaków o zachowanie tożsamości.

"Lepiej umierać w prawdzie, niż w stosie swoich kłamliwych książek"

Grono tych, którzy tworzyli literaturę niezależną w latach 1976-1989/90 i angażowali się w działania po stronie opozycji, było zróżnicowane. Należeli do niego między innymi: Tomasz Burek, Zbigniew Herbert, Jan Krzysztof Kelus, Stefan Kisielewski, Jarosław Markiewicz, Jerzy Narbutt, Kazimierz Orłoś, Jarosław Marek Rymkiewicz, Marek Nowakowski, o których można powiedzieć, że byli niezależni od zawsze. Tej grupie bliskie były zapewne słowa prymasa Stefana Wyszyńskiego, który przemawiając podczas rekolekcji dla literatów, dziennikarzy i publicystów, odbywających się w marcu 1980 r. w kościele akademickim św. Anny w Warszawie, mówił: "Macie leczyć rany, macie przestrzegać wolności wypowiadanego przez Was słowa; macie bronić niezależności pisania nie na zamówienie i nie od wiersza, co jest wielką antynomią czasów współczesnych, boć godzien jest pracownik zapłaty swojej. A jednak tu kryje się właśnie problem; zawód czy powołanie? Darmo wzięliście, darmo dawajcie. Choćby Wam wypadło nieraz ucierpieć tak jak w niedostatku cierpiał Norwid, umierając w nędzy. Chyba lepiej tak umierać, będąc w prawdzie, niż w stosie swoich kłamliwych książek, w dobrobycie".

Wśród niezależnych literatów aktywnych po 1976 r. znaleźli się jednak także byli członkowie PZPR, którzy wcześniej legitymizowali poczynania reżymu, m.in. Jacek Bocheński, Kazimierz i Marian Brandysowie, Tadeusz Konwicki, Seweryn Pollak, Julian Stryjkowski, Wisława Szymborska, Wiktor Woroszylski, którzy wydaleni zostali z PZPR pod koniec 1966 r., po tym jak wystosowali list do BP KC PZPR w obronie wyrzuconego z partii Leszka Kołakowskiego.

Niechlubną przeszłość wytknęli im w 1980 r. twórcy partyjni stwierdzając: "Trudno oprzeć się wrażeniu, że duch sekty terroryzującej przed trzydziestu laty życie literackie poszukał sobie dziś nowego wcielenia i znowu do świata literatury wnosi dwa swoje trudne do zaakceptowania przymioty - pychę i nienawiść". Odpowiadając poniekąd na te ataki Jacek Bocheński konstatował: "Ci, którzy mnie dziś krytykują za zmianę poglądów w latach pięćdziesiątych, robią to najczęściej tak, jakby skandaliczny był nie tyle fakt, że byłem komunistą, ile że zaprzestałem nim być".

Zmiana postawy twórców, którzy w latach 50. aktywnie uczestniczyli w budowie totalitarnego reżymu, a później przeszli na stronę opozycji, nie zawsze spotykała się z entuzjazmem u ich od zawsze niezłomnych kolegów. Jerzy Narbutt określił ich jako stalinowskich kolegów po piórze, którzy okazali się [...] "ludźmi o bezczelnych twarzach", cynicznymi i wyrachowanymi nawet w ramach walki z reżymem Jaruzelskiego, do jakiej włączyli się pod sztandarem "Solidarności" z własnymi celami w portfelach. Wspomniał też, jak Zbigniew Herbert "nie bardzo orientując się w grze pozorów stosowanej przez tzw. rewizjonistów [...] z zapałem pomagał im w tym, w czym mógł. Gdy trzeba było przepchać do listy kandydatów (na uczestników walnego zjazdu dawnego Związku Literatów Polskich) kolegów zbojkotowanych przez moczarowców - nie szczędził trudu i zbierał tzw. dziesiątki (dziesięć podpisów) wśród literatów antyreżymowych. Przyszedł również do mnie, bym podpisał się pod kandydaturą Wiktora Woroszylskiego. Wyraziłem moje zdziwienie i przypomniałem stalinowską przeszłość Woroszylskiego. Wtedy, chcąc mnie przekonać, Herbert powiedział z zapałem: - Panie Jerzy! No, dajmy im ten odpust zupełny! Nie byłem przekonany. Nie byliśmy upoważnieni przez naród do udzielania komukolwiek »odpustów zupełnych«. Działalność Woroszylskiego, jako trubadura sowietyzmu, była działaniem publicznym, a nigdzie dotąd Woroszylski nie złożył publicznego wyznania swej winy po zmianie swych poglądów. Wszelkie odpusty zupełne muszą być poprzedzone aktem skruchy - prywatnej w wypadku przewinień prywatnych, publicznej w przypadku przewinień publicznych. Jednak - podpisałem tę kandydaturę. Zrobiłem to niezupełnie wbrew sobie: zakładałem, że każdemu człowiekowi (niegroźnemu już dla otoczenia), który nie chce potępić siebie dawnego, warto na jakiś czas dać kredyt zaufania w tej nadziei, że skłoni go to do rozpoczęcia życia w prawdzie".
Środowisko literackie drugiej połowy lat 70. dobitnie scharakteryzował Piotr Wierzbicki w "Traktacie o gnidach" opublikowanym w 1979 r. w wydawanym w drugim obiegu "Zapisie". Autor podzielił twórców na trzy kategorie: "czerwonych" - zaangażowanych ideowo po stronie władzy, "gęgaczy" - opozycjonistów, oraz "gnidy". Wierzbicki pisał: "Otóż właściwością gnidy jest to, że ona, służąc czerwonym, jest w głębi duszy biała, kontrrewolucyjna, przedwojenna, reakcyjna, prozachodnia, wroga. Gdyby na amerykańskich czołgach wjechali pewnego dnia do Warszawy amerykańscy żołnierze, gnidy witałyby ich z ogromnym entuzjazmem".

Wierni "czerwoni"

Klasyfikacja środowiska literackiego, jakiej dokonał Wierzbicki, nie straciła swej aktualności także w kolejnych latach. Różnice postaw i podział tej grupy uwidoczniły się po wprowadzeniu stanu wojennego. Wielu przedstawicieli literackiej opozycji, niezależnie od drogi życiowej, jaką mieli za sobą, trafiło do obozów internowania. Byli to m.in. Stefan Amsterdamski, Janusz Anderman, Jacek Bierezin, Jacek Bocheński, Jarosław Broda, Maciej Cisło, Andrzej Drawicz, Lech Dymarski, Lothar Herbst, Tomasz Jastrun, Jan Krzysztof Kelus, Andrzej Kijowski, Julian Kornhauser, Anka Kowalska, Jan Józef Lipski, Marian Miszalski, Piotr Mitzner, Antoni Pawlak, Jan Polkowski, Witold Sułkowski, Andrzej Szczypiorski, Janusz Szpotański, Jan Walc, Andrzej Werner, Piotr Wierzbicki, Wiktor Woroszylski, Roman Zimand.

W tym samym czasie posłuszni komunistom pisarze-kolaboranci, realizowali zadania, które miały na celu zdyskredytowanie literackiej opozycji przed społeczeństwem. Twórcą, który jako pierwszy wystąpił na ekranach reżymowej telewizji 15 grudnia 1981 r. z poparciem dla stanu wojennego, był pisarz Wojciech Żukrowski. Niebawem dołączyli do niego inni słudzy systemu, m.in. Jan Dobraczyński, Ryszard Danecki, Henryk Gaworski, Jerzy Grzymkowski, Tadeusz Hołuj, Waldemar Kotowicz, Kazimierz Kowalski, Kazimierz Koźniewski, Edward Kurowski, Józef Lenart, Janusz Przymanowski, Henryk Panas, Marian Reniak (właśc. Marian Józef Strużyński), Igor Sikirycki, którzy w swoich wypowiedziach w prasie, radiu i telewizji udzielali poparcia WRON i usiłowali ośmieszać pisarzy-opozycjonistów. Chętnie wypowiadali się również w sowieckich mediach. Józef Lenart w marcu 1982 r. w wywiadzie dla "Literaturnoj Gaziety" ubolewał, że nie wszyscy opozycyjni literaci zostali internowani: "Wprowadzenie stanu wojennego wywołało popłoch i szok w środowiskach kontrrewolucji. Ci, którzy zdążyli się zaprezentować w sposób aktywny, zostali internowani. Ale daleko nie wszyscy. Więcej z tych szeregów zeszło do podziemia".

"Jak oczyścić stajnię Augiasza?"

Zbigniew Herbert zastanawiając się w 1981 r. jak "oczyścić tę stajnię Augiasza?" i przywrócić literaturze należne jej znaczenie, dawał prostą receptę - po prostu mówić prawdę i dodawał: "Ja sobie noszę w notesiku [...] taki cytat z Faulknera, który sobie czasem czytam: »Pisarz musi uczyć sam siebie, że najnikczemniejszą rzeczą jest bać się. I uczyć się tego, zapomnieć o strachu na zawsze i nie pozostawić w swoim warsztacie miejsca na nic prócz starych pewników i prawd serca, starych, powszechnych prawd, bez których każda opowieść jest efemeryczna i skazana na zagładę: miłości, honoru, litości, dumy, współczucia i poświęcenia«". To jest bardzo piękne i to jest właśnie próba ustanowienia tabeli wartości.
Po 1989 r., w wolnej Polsce, zapomniano o wielu niezależnych, niezłomnych literatach. Za "moralne autorytety" uchodzą ci, którzy przeszli przemianę, najpierw kolaborowali z władzą, a potem przeszli na stronę opozycji. "Nawróconych" było statystycznie więcej - w każdej dziedzinie życia publicznego - niezłomni zaś kłuli w oczy swą życiową postawą, przypominając o przeszłych słabościach. Skazanie ich na zapomnienie rozwiązuje problem życiorysów "ze skazą"...

Cecylia Kuta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski