Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Luka pokoleniowa sprawi, że nie będzie nas miał kto leczyć

Redakcja
ZDROWIE. Już dzisiaj w mniejszych miejscowościach dramatycznie brakuje przedstawicieli wielu dziedzin medycyny. Dlatego dyrektorzy szpitali czy przychodni zmuszeni są zatrudniać na ułamkach etatów specjalistów z centrów akademickich. Ale nie zawsze służy to pacjentom.

Deficytowi medycy dojeżdżający ze stolicy województwa częstokroć windują stawki za swoje usługi, a leczenie z doskoku nie zawsze jest skuteczne. Dlatego szefowie placówek w małych miejscowościach Małopolski coraz częściej rezygnują ze starań o specjalistów niektórych branż. Spory w tym udział NFZ, który za leczenie płaci dużo mniej niż faktycznie ono kosztuje. W efekcie pacjenci z małych miejscowości muszą dojeżdżać do większych, potęgując kolejki. Wielu z nich nie dojedzie, bo na bilety i inne wydatki ich nie stać.

Ale brak specjalistów dotyka już centra akademickie i - obok niewystarczającego finansowania - jest główną przyczyną odległych terminów badań. W Krakowie dotyczy to np. chirurgów naczyniowych, okulistów czy ortodontów.

Samorząd lekarski od lat alarmuje, że polityka rządu doprowadzi do luki pokoleniowej w branży medyków: obecnie pracujący stopniowo przechodzą na emeryturę i nie ma ich kto zastąpić.

Resort nie płaci szpitalom i przychodniom za kształcenie rezydentów, bo - jak podkreśla - placówki te i tak mają opłacanego przez rząd lekarza. Ale argument ten nie wystarcza specjaliście, któremu przychodzi uczyć młodszego kolegę. - Nawet niewielka zapłata zachęciłaby nas do starań o większą liczbę miejsc szkoleniowych - mówi, proszący o niepodawanie nazwiska, lekarz Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, któremu "nie udało się wywinąć" od pracy z rezydentami. Czasami niewłaściwy rozdział rezydentur jest efektem rozgrywek konsultantów wojewódzkich, którzy opiniują zapotrzebowania zgłaszane do resortu przez urzędy wojewódzkie.

Złym prognostykiem jest także wrześniowy bój o rezydentury, jaki rozegrał się pomiędzy resortem finansów a resortem zdrowia. Ten pierwszy próbował zmniejszyć i tak niewystarczającą kwotę 717,5 mln zł, zapisanych w budżecie resortu pracy na kształcenie specjalistów. W spór wmieszał się - jak nieoficjalnie dowiedzieliśmy się w Naczelnej Izbie Lekarskiej - Władysław Kosiniak-Kamysz, minister pracy i polityki społecznej, który - sam będąc lekarzem - zdawał sobie sprawę ze skutków takiej decyzji. W efekcie wszystkie pieniądze zaplanowane na rezydentury zostaną na nie przeznaczone. Oficjalnie wszyscy w tej sprawie milczą. Resort zdrowia do dzisiaj nie odpowiedział na wysłane 3 września pytanie "DP" w tej sprawie.

Co dalej- W przyszłorocznym budżecie na miejsca szkoleniowe dla medyków zarezerwowano porównywalną do obecnej sumę. Ale Fundusz Pracy przekazuje resortowi zdrowia zaplanowaną kwotę, nie określając jej przeznaczenia. Dlatego nie sposob dziś przewidzieć, na co pieniądze te w przyszłym, bardzo trudnym roku ostatecznie zostaną wydane. Równocześnie rozpoczęła się niebezpieczna dyskusja, czy miejsca szkoleniowe dla lekarzy ma dalej finansować rząd.

Dr Jerzy Friediger, wiceprezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Krakowie, nie wątpi, że wycofanie się rządu z tego zadania oznaczałoby katastrofę. Podkreśla, że dla dzisiejszych absolwentów nie ma barier językowych, z reguły nie mają też jeszcze własnych rodzin. Jeśli nie otrzymają miejsca specjalizacyjnego, wyjadą za granicę i wkrótce nie będzie nas miał kto leczyć.

Dorota Stec-Fus

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski