Maciej Gawlikowski Fot. Anna Kaczmarz
ROZMOWA. O książce "Gaz na ulicach" z jej współautorem MACIEJEM GAWLIKOWSKIM, dziennikarzem, byłym opozycjonistą i działaczem Konfederacji Polski Niepodległej.
- Zdecydowanie nie. Minęło ponad 20 lat od końca PRL-u, a do tej pory nie powstała żadna monografia o stanie wojennym oraz działalności "Solidarności" czy Niezależnego Zrzeszenia Studentów w naszym regionie. Dlatego w naszej książce dość szeroko opisujemy wydarzenia z tamtego okresu. Przez lata prowadziliśmy żmudną pracę badawczą, chwilami nawet można powiedzieć śledczą, w której dokumenty zgromadzone przez Służbę Bezpieczeństwa konfrontowaliśmy z relacjami uczestników tamtych wydarzeń i świadków, także funkcjonariuszy SB oraz Wojskowej Służby Wewnętrznej. Opisaliśmy panoramę całej opozycji, nie tylko Konfederacji Polski Niepodległej, i innych środowisk niepodległościowych. Napisaliśmy znacznie więcej, niż zamierzaliśmy, bo wiele ważnych rzeczy do tej pory nie zostało jeszcze poruszonych.
- Na przykład działalność tajnych współpracowników celnych?
- Tak, jako pierwsi opisujemy metody, którymi posługiwała się sekcja krakowskiej bezpieki działająca w aresztach i ośrodkach internowania. To była wyjątkowo podła część działalności agenturalnej.
- Na czym ona polegała?
- TWC byli najczęściej kryminaliści, którzy zamiast siedzieć w więzieniach, trafiali do aresztów śledczych i najczęściej udając więźniów politycznych, poddawali działaczy opozycyjnych dalszej "obróbce", np. nakłaniali ich do wysyłania grypsów, które SB miała pod ścisłą kontrolą i prowokowali do zwierzeń. Gdy to nie skutkowało - zdarzały się pobicia. To był cały wachlarz paskudnych, ale niezwykle skutecznych metod. Po całym dniu męczących przesłuchań opozycjonista wracał do celi i kiedy myślał, że może wreszcie głęboko odetchnąć, SB rozpoczynała swoją misterną grę. Zdarzało się, że ludzie, którzy na przesłuchaniach nie pisnęli nawet słowa, wygrywali walkę z bezpieką, dawali się podpuścić w celi swoim współwięźniom i nieświadomie zdradzali ważne informacje oraz plany, które szkodziły wielu osobom.
- Analizując dokumenty SB i rozmawiając ze świadkami wydarzeń sprzed 30 lat, trafił Pan na coś szczególnie zaskakującego?
- Było kilka takich rzeczy. Na przykład przez wiele lat byliśmy przekonani, że jeden z młodych chłopaków drukujących kapeenowską bibułę w 1982 roku wsypał wiele osób. To była wiedza powszechna w środowisku, przemawiały za tym protokoły przesłuchań udostępniane przez IPN. Dopiero nasze żmudne badania pokazały, że prawda jest zupełnie inna. Okazało się, że on nie podawał bezpiece żadnych nowych informacji, a jedynie podczas przesłuchań potwierdzał te, które ona już miała. To ma zupełnie inny wymiar gatunkowy.
- W książce powołuje się Pan na relacje nie tylko osób z kręgów opozycyjnych, ale także na funkcjonariuszy SB. Nie jest chyba łatwo rozmawiać z osobami, przez które kiedyś było się prześladowanym?
- Nie traktowałem tego w ten sposób. Starałem się podchodzić do tego na chłodno, by uzyskać jak najwięcej informacji. Gdyby się podchodziło do tego emocjonalnie, można byłoby zwariować. Poruszające były natomiast nasze rozmowy z wieloma znajomymi z tamtych lat. Rozmawiało się dotychczas o stanie wojennym, ale dość powierzchownie. Teraz wielu się przed nami otworzyło i opowiadało, co wtedy czuło i przeżywało.
Rozmawiał
Maciej Pietrzyk
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?