Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć w wyniku ziołowej kuracji

Redakcja
Fot. Ingimage
Fot. Ingimage
Polecane przez znachorów lub zielarzy preparaty nieznanego pochodzenia mogą doprowadzić do poważnych powikłań, a nawet śmierci. W ostatnich tygodniach do Uniwersyteckiego Ośrodka Monitorowania i Badania Niepożądanych Działań Leków w Krakowie zgłoszono cztery takie przypadki.

Fot. Ingimage

ZDROWIE. Lewatywy z kawy i picie wyciągu z huby - to tylko niektóre z niekonwencjonalnych terapii, na które decydują się zdesperowani pacjenci

Tragicznie zakończyła się "ziołowa terapia" 70-letniej kobiety chorej na nowotwór jelita grubego. Otrzymała ona od znachorki torbę ziół niewiadomego pochodzenia, które miały działać przeciwnowotworowo i ochronić przed niepożądanymi skutkami chemioterapii. Kobieta podczas picia pierwszej porcji zaczęła narzekać na silne duszności. Niestety, udusiła się, zanim nadeszła pomoc.

Gdyby nie interwencja lekarzy, podobnie mogłoby skończyć się "leczenie" 65-letniego mężczyzny cierpiącego na raka prostaty. Pacjent, od mężczyzny podającego się za bioenergoterapeutę, otrzymał kapsułki zawierające olej o nieznanym składzie. Specyfik miał działać przeciwnowotworowo. Po dwóch dniach zażywania mężczyzna trafił do szpitala z krwawieniem z przewodu pokarmowego.

W internecie aż roi się od osób proponujących niekonwencjonalne metody leczenia. Obiecują cuda: "Pokonaj kancerogeny (substancje rakotwórcze - red.) za jedyne 25 groszy dziennie", "naturalna metoda leczenia raka". Po zastosowaniu niekonwencjonalnych terapii do lekarzy trafiają pacjenci z poważnymi powikłaniami. - To jest plaga - mówi dr Jarosław Woroń z Uniwersyteckiego Ośrodka Monitorowania i Badania Niepożądanych Działań Leków w Krakowie. - Pacjenci nie potrafią powiedzieć, co dokładnie stosowali. Często kupują szarą torebkę wypełnioną ziołami czy fiolkę z kapsułkami, na której umieszczono tylko informacje o dawkowaniu.

Brak wiedzy na temat zawartości preparatów utrudnia leczenie powstałych komplikacji. Pacjenci często nie zabezpieczają pozostałości specyfiku, który stosowali.

Dr n. med. Teresa Weber ma prawie trzydzieści lat doświadczenia w leczeniu pacjentów w ciężkich stanach. Zauważa, że wśród chorych panują zmienne trendy w stosowaniu metod niekonwencjonalnych.

- Była już moda na stosowanie huby w różnych postaciach, która miała działać antynowotworowo, później wielu pacjentów - zaciągając pożyczki - sprowadzało z Peru zioła wilkakory. Teraz hitem są ziarna cieciorki przykładane do miejsca celowo skaleczonego. Pacjent ma prawo leczyć się tak jak uważa, ale finansowe skutki tej nieroztropności ponosimy wszyscy, płacąc za leczenie powikłań - uważa dr n. med. Teresa Weber, specjalista medycyny paliatywnej ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Najczęściej z metod niekonwencjonalnych korzystają pacjenci z chorobami nowotworowymi i przewlekłymi. Bywa również, że rezygnują z chemioterapii, radioterapii lub leczenia operacyjnego.

- Trudno jest oszacować dokładną skalę zjawiska, ponieważ chorzy zazwyczaj wstydzą się powiedzieć lekarzowi o stosowanych metodach tzw. alternatywnych. Jest to jednak problem częsty - potwierdza dr med. Wojciech Wysocki z Centrum Onkologii w Krakowie.

Obiecują wyzdrowienie, przynoszą śmierć

Onkolodzy szacują, że co piąty pacjent z chorobą nowotworową korzysta z terapii niekonwencjonalnych.

- Najczęściej z metod niekonwencjonalnych korzystają pacjenci z chorobami nowotworowymi i przewlekłymi. Szczególnie ci z problemami w sferze emocji, zaburzeniami lękowo-depresyjnymi - wymienia lek. med. Iwona Filipczak-Bryniarska, specjalista medycyny paliatywnej ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie.
Według danych Centrum Onkologii w 2008 r. nowotwory rozpoznano u ponad 130 tysięcy pacjentów. Liczba ta systematycznie rośnie. Wzrasta również ilość niekonwencjonalnych terapii.

- Główne niebezpieczeństwo polega na tym, że pacjenci - pod wpływem osób obiecujących im wyzdrowienie - rezygnują z chemioterapii, radioterapii lub leczenia operacyjnego, czyli bezpiecznych metod o potwierdzonej przez lata skuteczności, na rzecz niezbadanych preparatów pochodzących często od sprzedawców o wątpliwej wiarygodności - mówi dr med. Wojciech Wysocki z Centrum Onkologii w Krakowie.

Zdaniem prof. Marka Pawlickiego, onkologa ze Szpitala Uniwersyteckiego, średnio co piąty pacjent z chorobą nowotworową korzysta z niekonwencjonalnych metod terapii, a co dziesiąty rezygnuje z pomocy medycyny akademickiej. Skutki bywają tragiczne.

- U jednego z moich pacjentów, czterdziestokilkuletniego inżyniera, zdiagnozowano raka żołądka. Mężczyzna uwierzył, że znachor "wysuszy" mu nowotwór za pomocą ziół. Po ponad dwóch miesiącach "ziołowej terapii" wrócił do szpitala z wymiotami, biegunką i żółtaczką. Ma już przerzuty do węzłów chłonnych - opowiada prof. Marek Pawlicki.

Historii pacjentów, którzy porzucili medycynę konwencjonalną na rzecz uzdrowicieli, jest znacznie więcej: zakonnica z rakiem sutka lecząca się kroplami "na wszystko", taksówkarz cierpiący na nowotwór prostaty stosujący mieszanki ziół i grzybów oraz bizneswoman z zapaleniem trzustki, ratująca się cudownymi suplementami diety.

Czas stracony na nieskuteczne terapie, zwłaszcza w chorobach nowotworowych, bardzo trudno nadrobić. A leczenie powikłań jest zazwyczaj bardzo kosztowne.

Preparaty niewiadomego pochodzenia przyjmowane równocześnie z lekami mogą prowadzić do nieprzewidzianych interakcji. Jeden z dystrybutorów zioła wilkakora na swojej stronie zapewnia, że chemioterapia lub radioterapia nie jest przeciwwskazaniem do stosowania oferowanych przez niego preparatów.

- To nieprawda - ostrzega prof. Marek Pawlicki. - Związki chemiczne zawarte w preparatach ziołowych zmniejszają biodostępność chemioterapii, osłabiając jej działanie.

Często to rodzina podejmuje decyzje dotyczące wdrożenia metod niekonwencjonalnych. Pacjent słyszy tylko, że znaleźli coś, co daje szansę na wyleczenie i chwyta się tej informacji, jak ostatniej deski ratunku.

- Nieraz się zastanawiałam, dlaczego szarlataneria wygrywa z medycyną akademicką. Myślę, że wynika to z faktu, że lekarze mają nakaz etyczny rozmawiania z chorym szczerze o istocie choroby, o możliwościach leczenia i rokowaniach. Nie obiecujemy wyleczenia. Natomiast szarlatan obiecuje poprawę - komentuje dr n. med. Teresa Weber, specjalista medycyny paliatywnej ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie.

Uzdrowicielem w Polsce może zostać każdy. Wystarczy założyć działalność gospodarczą. Nikt nie kontroluje jakości usług i nie ma oficjalnych statystyk dotyczących liczby świadczących je osób. Tylko nielicznym udaje się udowodnić działanie na szkodę pacjenta.
Obecnie tylko zawód bioenergoterapeuty jest oficjalnie uznawany. Polski Cech Bioenergoterapeutów zrzesza około 800 czeladników i mistrzów, którzy zdali specjalne egzaminy w izbach rzemieślniczych. Jarosław Cetens, prezes cechu twierdzi, że profesjonalni bioenergoterapeuci współpracują z lekarzami.

- Nikt z nas nie odważyłby się sugerować choremu na nowotwór przerwania terapii konwencjonalnej. Takiego bioenergoterapeutę wyrzuciłbym z cechu - zapewnia. - Bezwzględnie należy wykorzystać wszystkie możliwości, jakie oferuje medycyna konwencjonalna i ewentualnie dopełnić je metodami niekonwencjonalnymi.

Lekarze apelują, aby w przypadku wystąpienia niepokojących objawów po zażyciu mieszanek ziołowych czy innych preparatów pozaaptecznych koniecznie zabezpieczyć pozostały specyfik. Na rutynowe testy laboratoryjne podejrzanych preparatów Uniwersytecki Ośrodek Monitorowania i Badania Niepożądanych Działań Leków w Krakowie nie ma obecnie funduszy, ale zebranie takiego materiału mogłoby umożliwić badania w kierunku oznaczenia szkodliwych substancji w nich zawartych.

NATALIA ADAMSKA-GOLIŃSKA

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski