Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szpital musi odprawiać dzieci z kwitkiem

Redakcja
Dr Marta Stępień prezentuje kalendarze z terminami wizyt pacjentów Fot. DOROTA STEC-FUS
Dr Marta Stępień prezentuje kalendarze z terminami wizyt pacjentów Fot. DOROTA STEC-FUS
ROZMOWA. O odmowie podpisania kontraktu na leczenie udzielonej niemal wszystkim poradniom Specjalistycznego Centrum Leczenia Dzieci i Młodzieży w Krakowie - z dr Martą Stępień, prezesem SCLDiM oraz dr Cecylią Zych-Litwin, reumatologiem, i dr Bogumiłą Grüner, alergologiem

Dr Marta Stępień prezentuje kalendarze z terminami wizyt pacjentów Fot. DOROTA STEC-FUS

- Co decyzja Narodowego Funduszu Zdrowia oznacza dla dzieci i ich rodziców?

- Kiedy w pierwszych dniach stycznia rodzice przyjdą ze swoimi dziećmi na umówioną wizytę, na którą nierzadko czekali wiele tygodni lub miesięcy, będą musieli podjąć decyzję: albo zapłacić za wizytę albo szukać pomocy gdzie indziej.

- Na jaki wydatek muszą się przygotować?

- Większość rodziców naszych pacjentów to osoby średnio zamożne lub wręcz niezamożne. Dlatego ustaliliśmy cenę wizyty na 50 - 60 zł, choć jej rzeczywisty koszt jest prawie dwa razy większy. Ale w wielu przypadkach konieczne jest przeprowadzenie dodatkowej diagnostyki i wówczas trzeba doliczyć koszt wykonywanych badań. W przypadku dzieci alergicznych dochodzi odczulanie, które na początku leczenia trzeba przeprowadzać raz w tygodniu i każdorazowo płacić około 30 zł.

- Dlaczego nie uprzedzacie rodziców o zaistniałej sytuacji, by niepotrzebnie nie przyjeżdżali, czasem z odległych okolic?

- To niemożliwe. Mamy w rejestrze tysiące pacjentów, kalendarz jest wypełniony do końca maja! Co mielibyśmy robić? Wysyłać listy? To byłaby olbrzymia kwota, na którą nas po prostu nie stać.

- Jaki procent Waszych pacjentów zdecyduje się na prywatne leczenie?

- Można będzie to powiedzieć najwcześniej w lutym. W styczniu ludzie będą jeszcze zagubieni: część zapłaci tutaj za pierwszą wizytę - tym bardziej, że czekali na nią częstokroć wiele miesięcy - i będą rozglądać się za przychodniami, które mają kontrakt z funduszem.

- I zostaną tam ustawieni w nowej w kolejce. Jak długiej?

- Będzie to uzależnione od dostępności świadczeń w tych placówkach, o czym na razie niewiele wiemy. Podejrzewamy jednak, że będą czekać kolejne miesiące. Po rozstrzygnięciu konkursu zadzwoniła do nas koleżanka z placówki, która otrzymała kontrakt i była wręcz w szoku. - Ja nie jestem w stanie przejąć waszych pacjentów! - oświadczyła.

- Jest jeszcze jeden problem: dokumentacja medyczna wielu naszych pacjentów, którzy leczą się tutaj od lat, liczy dziesiątki, a nawet setki stron. Przenosząc się gdzieś indziej, będą musieli to wszystko skserować na własny koszt; dla nich to spory wydatek, dla nas olbrzymie przedsięwzięcie organizacyjne, za które nam nikt nie zapłaci.

- Jesteście znaną, sprawdzoną od lat przychodnią specjalistyczną. Dlaczego nie otrzymaliście kontraktu, po raz pierwszy w Waszej historii?

- Zdecydowała cena. Na przykład w konkursie na alergologię startowało 14 oferentów. Po pierwszej turze znaleźliśmy się na drugim miejscu wraz z sześcioma innymi, czyli mieliśmy taką samą ilość punktów. Wygrał szpital, który zgodził się na niższą zapłatę: placówka publiczna może się zadłużać, a my jako spółka nie. Naszych długów nikt nie pokryje. Podobnie było w przypadku innych specjalności.

- NFZ przekonywał wielokrotnie, że wygrali najlepsi, a nie najtańsi.

- I to właśnie jest oburzające, bo to nieprawda! NFZ wybrał tych, którzy zgodzili się leczyć za najniższą zapłatę - w porządku, takie sobie przyjął kryteria. Tylko dlaczego nam i naszym pacjentom wmawia, że przegraliśmy, bo byliśmy gorsi?! Zadzwoniłam do pani rzecznik NFZ i zażądałam publicznych przeprosin, bo obraziła nas publicznie.
- Dlaczego nie zgodziliście się na niższą cenę?

- Nas nikt nie dotuje, za wszystko musimy płacić sami: olbrzymi, rosnący z roku na rok czynsz, remonty, inwestycje. W ofercie musieliśmy zatem uwzględniać rzeczywiste koszty. Padliśmy też ofiarą tego, że NFZ nie dochował zasady równości podmiotów. Podczas konkursu wysoko punktował np. posiadanie monitoringu centralnego, który jednak z definicji może zainstalować tylko szpital! Bardzo istotnym kryterium było też wykazanie odpowiedniej liczby zatrudnionych specjalistów. Myśmy z tym nie mieli problemów, ale niektórzy wpisywali tych, którzy u nich wcale nie pracują. Dopiero teraz, po otrzymaniu pozytywnej decyzji funduszu, "na gwałt" poszukują specjalistów. Uważamy, że to powinno zostać sprawdzone przez NFZ przed rozstrzygnięciem konkursu.

- Macie 17 poradni, kontrakt otrzymaliście zaledwie na cztery.

- Dostaliśmy na leczenie noworodka, na poradnię leczenia zeza, a także bardzo niewielkie sumy na reumatologię i alergologię dorosłych: chodzi o tych pacjentów, którzy byli u nas leczeni przez lata i w międzyczasie osiągnęli pełnoletność. Specjaliści dla dorosłych niechętnie bowiem leczą pacjentów, którzy przez kilkanaście lat byli prowadzeni przez reumatologa czy alergologa dziecięcego.

- Jeśli nawet część rodziców zdecyduje się na odpłatne leczenie, i tak pacjentów będziecie mieli znacznie mniej. Co dalej z przychodnią?

- Liczymy, że w NFZ po wyłączeniu komputera - który zdecydował, że kontraktu dla nas nie będzie - włączy się rozum, zostaną rozpisane konkursy uzupełniające i w końcu jednak pieniądze na leczenie dostaniemy. W przeciwnym razie konieczna będzie gruntowna restrukturyzacja przychodni lub ewentualna upadłość.

- Bylibyście chyba pierwszą tak dużą, niepubliczną placówką specjalistyczną, która ogłasza upadłość.

- Wcześniej pracowaliśmy tu przez wiele lat jako pracownicy Szpitala Dziecięcego przy ul. Strzeleckiej. Przyszedł rok 1999 i zgodnie z ówczesną tendencją musieliśmy "wziąć sprawy w swoje ręce" i sprywatyzować się - jako pierwsza przychodnia specjalistyczna w województwie, a prawdopodobnie w całej Polsce. Byliśmy wtedy dumą Małopolski. Teraz mielibyśmy jako pierwsi upaść? To byłby chichot historii...

- Czy - jeśli zdarzy się najgorsze - zatrudnieni tu lekarze znajdą pracę?

- Nasi lekarze to w większości znani specjaliści i dadzą sobie radę. Ale niewątpliwie będzie to dla nas osobiste przeżycie: pracujemy tu od lat, jesteśmy emocjonalnie związani z pacjentami. Teraz będziemy musieli odprawiać dzieci z kwitkiem. I to będzie dla nas prawdziwy dramat.

Rozmawiała DOROTA STEC-FUS

50

Specjalistyczne Centrum Leczenia Dzieci i Młodzieży działa od ponad 40 lat, jako niepubliczny zakład opieki zdrowotnej od 11 lat. Leczy dzieci z całej Małopolski, a także ze Świętokrzyskiego i Podkarpackiego. W minionym roku od stycznia do listopada przyjęło ok. 50 tys. pacjentów.
Zatrudnia 60 osób. Atutem placówki jest m.in. kompleksowość - oferuje praktycznie wszystkie specjalności dziecięce i w jednym dniu pacjent może uzyskać tu pomoc u kilku specjalistów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski