Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Święch "Klątwy, mikroby i uczeni"; tom II: "Wileńska klątwa Jagiellończyka" (fragmenty), odc. 9

CIĄG DALSZY JUTRO
Juliusz Kłos FOT. ARCHIWUM AUTORA

***

Wstrząsający zgon profesora Juliusza Kłosa, atak serca strącił go w zabójczą głębię windy. Uderzył tyłem głowy o posadzkę, doznając pęknięcia czaszki. W agonii przewrócił się jeszcze i skonał, leżąc twarzą do posadzki. Z rozbitej czaszki wypłynął mózg i olbrzymia ilość krw - podaje wileńska prasa. A los bierze na tapetę także ks. biskupa Władysława Bandurskiego, kapelana Legionów. I kolejna przyśpieszona droga do lepszego świata - tym razem inżyniera architekta Augusta Przygodzkiego, który pomagał kierownikowi robót w katedrze, prof. Juliuszowi Kłosowi, w roku 1931 i 1932, nie wiedząc, że to już kres jego życia. Tymczasem wileńska prasa wpada na trop rodzimej klątwy, nie bez podstaw wiążąc losy rodaków z wydarzeniami rozgrywającymi się po otwarciu grobowca faraona Tutenchamona.
4
Żałobą bolesna litania

W pełni trwały jeszcze prace w podziemiach katedry, kiedy Wilno z przerażenia wstrzymało oddech. 5 stycznia 1933 roku wcześnie rano, w niesłychanych okolicznościach stracił życie prof. Juliusz Kłos.
"Wstrząsający zgon profesora Juliusza Kłosa, atak serca strącił go w zabójczą głębię windy" - tę informację podał "Express Wileński", w podobnym tonie i sformułowaniach inne gazety Wilna 6 stycznia, a w ślad za nimi, poprzez agencje prasowe inne gazety w kraju. "Wczoraj w godzinach porannych Wilnem wstrząsnęła wiadomość o tragicznej śmierci profesora Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego Juliusza Kłosa (lat 52). Tonący we krwi profesor Kłos został znaleziony o godzinie 5.15 rano na dole frontowej klatki schodowej przy ulicy Gdańskiej 6, w domu, gdzie mieszkał, bez oznak życia. Wobec przeróżnych wersji, krążących po mieście, podajemy szczegółowy przebieg całego wypadku.
Śp. profesor Juliusz Kłos od tygodnia przeszło opracowywał nowe dzieło naukowe (dla poznańskiego wydawcy przygotowywał nową monografię Wilna w znakomitym cyklu "Cuda Polski" - przyp. ZŚ) po nocach w gabinecie swym w Wydziale Sztuk Pięknych przy ul. św. Anny 4. Często też wracał nad ranem do domu. Onegdaj śp. profesor Kłos przyszedł sam do gabinetu o godz. 9-tej wieczorem, a wyszedł o godzinie 5-tej rano. Stwierdza to woźny wydziału, którego obudziło szczekanie psa profesora, czarnego kudłatego Żużu, z którym jego pan nie rozstawał się. Pies wyrażał zwykle szczekaniem zadowolenie, że pan jego wraca wreszcie do domu i budził w ten sposób woźnego, który potem zamykał drzwi.
Śp. profesor Kłos udał się prosto do domu, otworzył drzwi frontowe kluczem swoim i zamknął je. Wchodzący w kilkanaście minut potem woźny Inspektoratu Szkolnego zastał drzwi zamknięte, otworzył je i - nie zauważywszy nic podejrzanego, szedł po schodach. W połowie schodów, tj. między pierwszym a drugim piętrem spotkał służącą państwa Kłosów, która schodziła na dół ze świecą w ręku, poprzedzana przez psa Żużu.
Służąca państwa Kłosów wstała wczoraj o godz. 5-tej rano, przygotowując się do wyjścia na rynek. Słyszała trzask otwieranych drzwi na dole i hałas stąpania. Poznała, jak zwykle, że to wraca śp. profesor Kłos i czekała na dzwonek. Po pewnej chwili zaniepokojona wyszła do przedpokoju i posłyszała skomlenie psa za drzwiami. Po otworzeniu drzwi pies nie przestawał skomleć i domagał się, by zeszła z nim, targając ją za suknię i szczekając.
Przeczuwając coś złego, wzięła świecę i udała się na dół. Na początku drugiej kondygnacji pierwszego piętra zauważyła laskę i kapelusz. Gdy spojrzała w dół, w kwadratową (szerokość około 2,5 m) przestrzeń przeznaczoną na projektowaną windę, dojrzała leżącego śp. Profesora Kłosa na posadzce, o 3 metry niżej od miejsca, gdzie leżały laska i kapelusz.
Śp. Profesor Juliusz Kłos cierpiał na serce. Prawdopodobnie, gdy wszedł zbyt prędko na kilkanaście stopni, poczuł się niedobrze i oparł się tyłem o zbyt niską poręcz, wypuszczając z rąk laskę i kapelusz, który prawdopodobnie przedtem zdjął. Oparcie było zbyt niskie, korpus przeważył i śp. profesor Kłos runął z trzymetrowej wysokości głową w dół. Uderzył tyłem głowy o posadzkę, doznając pęknięcia czaszki. W agonii przewrócił się jeszcze i skonał, leżąc twarzą do posadzki. Z rozbitej czaszki wypłynął mózg i olbrzymia ilość krwi. Okulary nie zostały stłuczone, na twarzy nie ma żadnego skaleczenia. W bocznej kieszeni marynarki znaleziono stłuczoną flaszkę z lekarstwami od dolegliwości serca, a w innej kieszeni rewolwer.
Służąca zastała jeszcze ciepłe zwłoki. Natychmiast pobiegła do mieszkania i obudziła córkę śp. Kłosa. Żona śp. Profesora jest ciężko chora na nerwy i leczona w szpitalu. Domownicy do ostatniej chwili zwlekali z powiadomieniem jej o tragicznym wypadku".
Wilno spostrzegło kogo straciło - napisze później dr Marian Morelowski. Pogrzeb jego stał się wielką manifestacją hołdu przez tłumy publiczności, przez obecność przedstawicieli najwyższych władz cywilnych, wojskowych i kapituły, dla której tak wiele dokonał, pracując w katedrze nad odkryciem szczątków królewskich Aleksandra Jagiellończyka, Elżbiety i Barbary Radziwiłłówny - przez obecność przedstawicieli zrzeszeń architektów, literatów, artystów, przez liczne mowy, wygłoszone nad trumną przedwcześnie zgasłego. Juliusz Kłos nawiązał złotą, a zerwaną nić, łączącą w dziedzinie sztuki dwie inne stolice, krakowską i warszawską, z wileńską od wieków. Juliusz Kłos, klasyk z kultury, ale i czciciel baroku polskiego ozdobił wielokrotnie miasto dalekie, do którego przybył.
I pozostał w nim na zawsze.
Dziesięć miesięcy przed profesorem Juliuszem Kłosem zmarł w Wilnie człowiek-legenda, kapelan Legionów Piłsudskiego, ksiądz biskup Władysław Bandurski - członek komitetu ratowania bazyliki, związany z restauracją katedry wileńskiej. Jakoś nikt tego dotąd nie pokojarzył, a przecież kapelan - biskup i - jak się zaraz okaże - człowiek-instytucja, zmarł mając 67 lat, a więc tyle samo co i Józef Piłsudski w chwili swego zgonu.
Władysław Bandurski odszedł z tego świata nie będąc więc człowiekiem starym, dokładnie 6 marca 1932 roku. Został pochowany uroczyście, w obecności prezydenta Rzeczypospolitej, rządu i olbrzymich tłumów, w krypcie katedry wileńskiej.
Był postacią niezwykle popularną i szanowaną. Urodził się 25 maja 1865 roku w Sokalu. Ukończył gimnazjum we Lwowie, tam również studia uniwersyteckie, zakończone doktoratem z filozofii i teologii. Wyświęcony na kapłana w swe urodziny we Lwowie roku 1887, studiował następnie na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Po powrocie do kraju pracował jako kapłan w Kamionce Strumiłowej, jako katecheta we Lwowie, po czym został przeniesiony do Krakowa na stanowisko kanclerza kurii biskupiej. Wkrótce zasłynął ksiądz doktor jako natchniony, złotousty kaznodzieja. Konsekrowany w roku 1906 na biskupa, został sufraganem archidiecezji lwowskiej. Wcześnie i nierozłącznie idea religijna skojarzyła się w duszy Bandurskiego z ideą patriotyczną. Wyrazem tego były również jego zabiegi o beatyfikację królowej Jadwigi, jego broszury. To z ambony kościoła Mariackiego w Krakowie, na początku wieku XX wołał grzmiącym głosem ksiądz Władysław: "Zbudźmy Jadwigę!"
Biskup Władysław Bandurski należał do tajnej organizacji obywatelskiej, patronując "Drużynom strzeleckim" i "Zarzewiu". Kiedy powstała Komisja Tymczasowa Skonfederowanych Stronnictw Niepodległościowych, ksiądz biskup stale był o wszystkim, co jej dotyczyło, informowany jako członek konspiracji patronującej "Drużynom" i później, w przededniu I wojny światowej, łatwo wszedł w najbliższy kontakt z Józefem Piłsudskim, by pełnić rolę duchowego piastuna Legionów.
Kiedy wybuchła wojna, biskup - sufragan nie chciał widzieć Lwowa zajętego przez Rosjan i jesienią roku 1914 wyjechał do Krakowa, a stamtąd do Wiednia. Tam roztoczył opiekę nad uchodźcami polskimi i nad jeńcami Polakami na Węgrzech. Oddany gorąco polityce Naczelnego Komitetu Narodowego, ofiarny na rzecz Legionów, złożył na nie nawet swój złoty łańcuch biskupi. Odwiedzał legionistów w okopach przed każdą większą bitwą, za każdym pobytem wygłaszał płomienne mowy-kazania. Był stanowczym zwolennikiem orientacji austro-polskiej i wrogiem Rosji.
Co dziwne: coraz popularniejszy w kołach legionowych, w odrodzonej Polsce nie otrzymał ani diecezji, ani upragnionej godności biskupa polowego. Od jesieni roku 1920 zamieszkał prywatnie w Wilnie, tytułowany najpierw naczelnym kapelanem sił zbrojnych Litwy Środkowej, później kapelanem oboźnym Federacji Polskich Związków Obrońców Ojczyzny. W roku 1931 bez reszty zaangażował się w prace Komitetu Ratowania Bazyliki Wileńskiej - z bliska oglądał prochy odkrytych królów i podziemia katedralne, w których rychło przyszło mu spocząć.
W drodze do lepszego (ponoć) świata, prawdopodobnie, niewiele wyprzedził Kłosa inżynier architekt August Przygodzki - pomagał on kierownikowi robót w katedrze, prof. Juliuszowi Kłosowi w roku 1931 i 1932, nie wiedząc, że to już kres jego życia. Przede wszystkim jednak był on kolegą Kłosa na Wydziale Sztuk Pięknych USB w Dziale Architektury.
W okresie międzywojennym - po zlikwidowaniu Działu Architektury na Wydziale Sztuk Pięknych w roku 1927/28 - inż. August Przygodzki pracował w Dyrekcji Robót Publicznych w Wilnie. Był odznaczony orderem Polonia Restituta. Te informacje o inż. Przygodzkim czerpię od Edwarda Ruszczyca, syna Ferdynanda, który w "Dzienniku" ojca natknął się na krótki zapis, że 19 września 1931 roku, a więc dwa dni przed odkryciem grobów królewskich, w posiedzeniu u kanonika Miłkowskiego w sprawie odnowienia wieży świętojańskiej, brali udział obok Ruszczyca m. in. Lorentz, Kłos, Morelowski, Narębski i - Przygodzki właśnie.
To wszystko, co dotychczas wiemy o inż. Przygodzkim, nawet nie znając dat, otwierających, i zamykających jego życie. Nazwisko jego wspomniał w swym reportażu Ksawery Pruszyński w "Słowie" z dnia 21 stycznia 1933, a więc świeżo pod wrażeniem obu zgonów.
Jak dalece problem napisu na startej Kaplicy Królewskiej drążył myśli ówczesnych wilnian, zaświadczyć może inny artykuł, podpisany jedynie "Włod." z "Kuriera Wileńskiego" (14 września 1933), a zatytułowany "Violator operis infelix esto". Autor podejmuje próbę racjonalizacji spraw wileńskich, porównując je z wydarzeniami ciągle aktualnymi wówczas z Doliny Królów, bo przecież grobowiec faraona Tutenchamona otwarto w roku 1922.
"Tutenchamon, panujący krótko - pisze felietonista ťKuriera WileńskiegoŤ - pozostawił po sobie legendę władcy niesamowitego. Współcześni podają, że w przystępie gniewu zabijał wzrokiem. Można temu wierzyć. Faraon był epileptykiem. W chwili rozdrażnienia mógł dostać ataku, a skurcze wykrzywiały potwornie rysy jego twarzy i całą postać. Mógł swym wyglądem w podobnej chwili przyprawić o nagłą śmierć niejednego tchórzliwego i zabobonnego niewolnika lub zniewieściałego dworzanina eleganta. Pamięć o okrucieństwach despotycznej woli wszechwładnego pana boga (w pojęciu współczesnych) posłużyła do wytłumaczenia zagadkowych wypadków. Wola faraona przetrwała dziesiątki stuleci - podaje felietonista ťracjonalistaŤ - i zabijała gwałcicieli jego spokoju. Takie wyjaśnienie zaspokoiło zainteresowanie wielu miłośników rzeczy tajemnych i dało im impuls do szukania analogii. To właśnie zamiłowanie do upatrywania w niespodziewanym splocie wydarzeń działania siły wyższej i zrodziło może w Wilnie w ostatnim roku legendę, podobną tej o grobie Tutenchamona. Można nawet stanowczo twierdzić, że ta legenda wileńska jest córką legendy egipskiej.
Obecnie całe Wilno, a najbardziej jego elita kulturalna, aż trzęsie się z podniecenia, opowiadając sobie po cichu na ucho, a nieraz otwarcie w większym towarzystwie (czego się wstydzić, przecież wielu rzeczy na tym świecie nigdy nie zgłębimy rozumem) krótką historię o grobach królewskich w Wilnie oraz o ich odkrywcach i badaczach".
(CIĄG DALSZY JUTRO)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski