Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Komu rozstanie może wyjść na dobre?

PAWEŁ GZYL
Kilka dni temu Artur Rojek ogłosił swoje rozstanie z grupą Myslovitz. Wiadomość ta wstrząsnęła i podzieliła wszystkich fanów zespołu. A przecież to nie pierwszy raz w historii polskiego rocka, kiedy to znaną formację opuszcza jej frontman. Przypomnijmy najważniejsze takie przypadki – i jak potem potoczyły się losy tychże wykonawców.

Czerwone Gitary

Niemal od początku działalności polskich Beatlesów, o sile grupy stanowiła podobna para co Lennon – McCartney – czyli Klenczon – Krajewski. Ten pierwszy miał opinię niepokornego rock`n`rollowca i rzeczywiście nadawał swoimi kompozycjami ostrzejszy ton trójmiejskiej formacji. Takie utwory, jak „Nikt nam nie weźmie młodości”, „My z XX wieku” czy „Kwiaty we włosach” były hymnami pokoleniowymi w latach 60. bo zawierały tak ważny pierwiastek młodzieżowego buntu, nieśmiało odwołujący się do ówczesnej kontrkultury na Zachodzie. Krajewski stawiał oczywiście na lirykę – i w nim kochały się te grzeczniejsze dziewczyny. Kiedy w 1970 roku Klenczon opuścił Czerwone Gitary, muzyka grupy natychmiast straciła pazur i poszybowała w stronę nostalgicznych piosenek o momentami cepeliowskim sznycie. Klenczon zgrabnie kontynuował swoje rock`n`rollowe granie („Nie przejdziemy do historii” to prawie zapowiedź polskiego punka) z Trzema Koronami, ale niepotrzebnie wyjechał do Ameryki – bo tam zginął w wypadku samochodowym w 1981 roku.

Budka Suflera

Oto świetny przykład, że zmiany przy mikrofonie wcale nie muszą oznaczać utraty popularności. Pierwsze płyty lubelskiej Budki Suflera uczyniły zeń najpopularniejszy polski zespół rockowy połowy lat 70. Spora była w tym zasługa wokalisty – Krzysztofa Cugowskiego – który postrzegany był jako polski odpowiednik Joe Cockera. Z czasem popularność tak uderzyła mu do głowy, że zażądał wyłączenia swego imienia i nazwiska przed nazwę grupy. Szef zespołu – grający na klawiszach Romuald Lipko – ani myślał na to przystać. No i Cugowski musiał zbierać manatki. Na jego miejsce trafił Romuald Czystaw, z którym Budka Suflera powoli zaczęła odchodzić od progresywnego rocka w stronę bardziej mainstreamowego grania. Kiedy Czystaw zaczął mieć problemy z głosem, zespół znów musiał szukać nowego frontmana. Padło na Felicjana Andrzejczaka, śpiewającego do tej pory festiwalowe szlagiery, choćby w Zielonej Górze. Ale to nim Budka wylansowała przebój wszechczasów – „Jolka Jolka”. Ponieważ jednak Cugowski, który nie zrobił solowej kariery, wyraził skruchę i chęć powrotu do kolegów, znów nastąpiła wolta przy mikrofonie lubelskiej formacji. I dobrze – bo Budka najlepiej brzmi właśnie w tej konfiguracji personalnej. Nic dziwnego, że w latach 90. zespół powrócił triumfalnie na szczyty popularności.

Dżem

Kiedy w 1994 roku zmarł Rysiek Riedel, wydawało się, że szukanie jego następcy przy mikrofonie Dżemu to kompletny absurd. Reszta muzyków nie zamierzała jednak zmarnować swego bogatego dorobku artystycznego. Dlatego zaangażowano krakowskiego wokalistę bluesowego Jacka Dewódzkiego. Zaczęli nieśmiało – od koncertów, które fani początkowo przyjmowali nieufnie, dopiero potem się rozkręcili i zarejestrowali aż trzy studyjne albumy.
Kiedy wielbiciele Dżemu przyzwyczaili się już do wysokiego dryblasa spod Wawelu, gruchnęła nowina – śląski zespół znów zmienia wokalistę. Tym razem padło na Macieja Balcara. Młody śpiewak zwrócił uwagę muzyków Dżemu podczas występów w musicalu „Jesus Christ Superstar”. I znów fani musieli się przyzwyczajać. Po dwunastu latach od tamtego momentu wydaje się, że Balcar zadomowił się na dobre w grupie weteranów. Dewódzki przeszedł niestety do drugiej ligi – dzisiaj śpiewa ze swoją Revolucją i rockowym Harlemem. A Dżem właściwie jedzie na swej opinii z czasów Riedla – choć nagrywa przyzwoite płyty, to i tak wszyscy przychodzą na jego koncerty, żeby posłuchać „Pawia” czy „Whisky”.

Püdelsi

Ta przez wiele lat kojarzona z krakowskim undergroundem grupa zyskała swoją szansę na ogólnopolską popularność dzięki piosence „Wolność słowa”. Mikrofon dzierżył w niej wtedy charyzmatyczny Maciek Maleńczuk. A ponieważ to wyjątkowo egocentryczny typ – mimo wielkiego sukcesu doszło w grupie do rozłamu. Maleńczuk porzucił kolegów i popłynął w stronę dansingowego mainstreamu, spełniając swe marzenia o dostatnim życiu telewizyjnego celebryty. A koledzy zaczęli robić wszystko, aby utrzymać popularność. Najpierw dołączył do nich Maciek Miecznikowski z Leszczy. Ale nie zażarło. Wtedy pojawił się Szymon Goldberg. Pudelsi nagrali z nim dwa albumy – nie udało im się jednak powtórzyć sukcesu z Maleńczukiem. Nic więc dziwnego, że obie strony rozstały się bez żalu. Teraz frontmanem zespołu jest Piotr „Foremna” Foryś, który zdzierał gardło w krakowskich kapelach bluesowych i rockowych. I trzeba przyznać, że dosyć dobrze wpasował się w brzmienie Püdelsów. Goldberg tak wsiąkł w krakowski klimat, że złapał za mikrofon w grupie Czarne Korki, która próbuje pożenić rocka z... poezją śpiewaną. Czy z takim repertuarem ma jakieś szanse na powodzenie?

Mafia

Niewiele osób pamięta, ale gwiazda tych chłopaków z Kielc rozbłysła na festiwalu w... Jarocinie. To właśnie tam zaczął się triumfalny pochód ich „Krótkiej piosenki o...” przez rodzime listy przebojów. Duża była w tym zasługa pełnego energii wokalisty – Andrzeja Piasecznego. Nagrane z nim albumy „Gabinety” i „FM” przyniosły zespołowi takie hity, jak „Ja (moja twarz)”, „Noce całe”, „W świetle dnia”, „Imię deszczu” i „Noc za ścianą”.
Kiedy Mafia była u szczytu popularności, „Piasek” zachęcony sukcesami swych piosenek zrobionych z Robertem Chojnackim (choćby pamiętnej „Budzikom śmierć!”), postanowił rozpocząć solową karierę. I stało się – on poszybował w górę a dawni koledzy w dół. Mimo kolejnych zmian przy mikrofonie, Mafii nie udało się odzyskać dawnego statusu. Nie pomogło nawet zaangażowanie Barka Króla, finalisty drugiej edycji „Idola”. Dzisiaj zespół błąka się po opłotkach naszej estrady, będąc przestrogą dla tych, którzy chcą kontynuować działalność bez charyzmatycznego frontmana. A ostatnio – akompaniuje Izie Trojanowskiej.

Brathanki

Ach, co to było za szaleństwo! To przecież „Czerwone korale” wywołały w Polsce gigantyczną falę mody na podrasowany na popową modłę rodzimy folk. Nic dziwnego, że w dobie największego kryzysu polskiej fonografii, albumy „Ano!” i „Patataj!” pokryły się i tak platyną. Wszystko szło jak po maśle – aż tu nagle Halina Mlynkowa zakochała się w synu Jana Nowickiego i zostawiła swych kolegów na lodzie. Cóż było robić – krakowscy muzycy najpierw ściągnęli aż dwie wokalistki: Annę Mikoś i Magdę Rzemek. Nagrana z nimi płyta „Galop” okazał się jednak niewypałem. Zrobili więc kolejną roszadę, przekazując mikrofon Oli Chodak. I ten układ też się nie sprawdził – chociaż grupa wzięła udział w eliminacjach do Eurowizji. W końcu stanęło na Agnieszce Dyk, z którą nagrali płytę z... coverami Skaldów. Jedno jest pewne – co by nie próbowali zrobić, wyżej już nie podskoczą. A Mlynkova objawiła się rok temu po niemal dziesięciu latach niebytu z solowym albumem – utrzymanym w modnym stylu world music. Bestselleru jednak nie było.

Akurat

To jeden z zespołów Jurka Owsiaka – dzięki występom na Przystanku Woodstock zdobył ogólnopolską popularność wśród delikatnie zbuntowanej młodzieży. A to dzięki muzyce, łączącej punka i reggae oraz tekstom, wyrażającym w poetyckiej formule sprzeciw wobec świata dorosłych. Duża była w tym zasługa wokalisty – Tomka Kłaptocza, który jako aktor, zgrabnie wprowadzał w występy swego zespołu elementy parateatralne. 
Niestety – chłopaki się pokłócili i frontman Akurat musiał zrobić sobie wolne. Nie na długo jednak, bo zaangażował go Piotr Wieteska do swojego Buldoga. Dlatego mikrofon przejęli wtedy w bielskiej grupie dwaj gitarzyści – Piotr Wróbel i Wojtek Żółty. Nagrany w tej konfiguracji album „Człowiek” jakoś już nie zażarł – mimo sprawnej realizacji i niezłych piosenek. Wszystko więc wskazuje na to, że liderzy Akurat muszą się rozejrzeć za nowym wokalistą z prawdziwego zdarzenia.

Łzy

Kariera tego zespołu była swego rodzaju polską odmianą „hollywoodzkiego snu”. Oto bowiem nikomu nieznani muzycy z dalekiej prowincji, ni stąd ni zowąd nagrywają piosenkę o jakiejś Agnieszce i dzięki niej zdobywają sławę i pieniądze – chociaż prezentacji nagrania odmawiają największe stacje radiowe w rodzaju RMF FM i Zetki. Wszystko to dzięki śpiewającej Ani Wyszkoni – która niczym Kopciuszek z Tworkowa wykorzystała swoją szansę i zaistniała medialnie, stając się gwiazdą polskiego popu w wyjątkowo siermiężnej wersji. Jej wkroczenie na salony rodzimego show-biznesu musiało się zakończyć rozstaniem z kolegami z Pszowa. A wszystko to oczywiście przez obrotnego menedżera – Macieja Durczaka, który wyciągnął Anię z Łez nie tylko dla solowej kariery, ale również i prywatnie. Jej następczynią w zespole została młodziutka Sara Chmiel, znana przede wszystkim z polskiej wersji musicalu „High School Musical”. Ładniutka, ale zupełnie inna niż Wyszkoni – nie mogła się spotkać z akceptacją fanów Łez. Nic dziwnego, że pierwszy album zespołu z jej udziałem okazał się kompletnym niewypałem. Lepiej poradziła sobie dawna wokalistka grupy, bo jej solowy debiut pokrył się platyną. Teraz skoncentrowała się jednak na dziecku – córeczce Poli, która przyszła na świat dwa miesiące temu. I słusznie.

Varius Manx

Robert Janson to już prawdziwy weteran w bojach o przekonywanie fanów do nowych wokalistek. Bo jego zespół zmienia je, jak... rękawiczki. Najpierw była Anita Lipnicka – i w tym wcieleniu Varius Manx stworzył chyba najlepsze piosenki. Potem zastąpiła ją Kasia Stankiewicz. I jej udało się tchnąć życie w patetyczne kompozycje Jansona. Monika Kuszyńska nadała im również własny wymiar – bardziej zmysłowy i seksowny. Niestety – tragiczny wypadek załamał karierę grupy. Po dłuższej przerwie Janson podjął kontrowersyjną decyzję – powrotu na scenę z kolejną dziewczyną przy mikrofonie. Anna Józefina Lubieniecka okazała się niestety dosyć bezbarwną postacią – mimo dobrego głosu zabrakło jej ciekawej osobowości, która mogłaby nadać piosenkom Varius Manx nowe oblicze. Z dawnych wokalistek Jansona najlepiej poradziła sobie Lipnicka – dzięki spotkaniu z Johnem Porterem wyrosła na dojrzałą song-writerkę o oryginalnym charakterze. Stankiewicz mimo udanego debiutu, jakoś powoli odeszła w cień i nic nie wskazuje, aby udało jej się powrócić. Monika Kuszyńska mając sympatię całej Polski w swym dążeniu do powrotu na scenę – może liczyć, że czekający na premierę jej solowy album, będzie wielkim przebojem.

Blue Cafe

Kiedy śpiewała z nimi Tatiana Okupnik – wszyscy śmiali się z jej „kaczej” maniery wokalnej, ale... kochali wykonywane przez nią z latynoskim ogniem piosenki. Oglądając koncerty Blue Cafe widać jednak było, że dziewczyna ma za duży temperament i osobowość, by pozwolić sobie pozostać w cieniu Pawła Ruraka-Sokala na dłużej. Nic więc dziwnego, że postawiła na solową karierę – i to od razu ze światowym rozmachem. Jak na razie udało jej się jednak zwrócić na siebie uwagę przede wszystkim Polonii mieszkającej w Anglii. Być może dlatego z chęcią przyjęła propozycję jurorowania w „X Factorze”, co oznacza, że w najbliższej przyszłości będzie budować swą pozycję na polskim, a nie zachodnim rynku. Co ciekawe - Blue Cafe wyszli z tego rozstania... bez szwanku. Dominika Gawęda, która zastąpiła Tatianę przy mikrofonie zespołu, nie ma co prawda takiej charyzmy jak jej poprzedniczka, ale to też piękna i energiczna dziewczyna. Nadała ona muzyce Blue Cafe bardziej „młodzieżowy” ton – dzięki czemu zespół zdobył innych fanów i utrzymał swą dobrą pozycję na polskim rynku.

PAWEŁ GZYL
Fot. archiwum wytwórni

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski