Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moje życie jest spiralą

Redakcja
Pewien etap mojego życia został zamknięty - mówi Piotr Cyrwus Fot. Andrzej Banaś
Pewien etap mojego życia został zamknięty - mówi Piotr Cyrwus Fot. Andrzej Banaś
ROZMOWA. PIOTR CYRWUS opowiada o życiu po odejściu z "Klanu"

Pewien etap mojego życia został zamknięty - mówi Piotr Cyrwus Fot. Andrzej Banaś

- No i co Pan najlepszego narobił, Panie Piotrze?

- No właśnie, sam się temu wszystkiemu dziwię.

- Musiał Pan, tzn. przepraszam, Pański bohater, umierać, nie mógł Rysiek gdzieś wyjechać, oswajać widzów z powolnym znikaniem z ekranu?

- Tak chciałem zakończyć piętnastoletnią przygodę z Ryśkiem, bo lubię za sobą zamykać drzwi. Gdybym wyjechał, to może korciłby mnie powrót? A tak - koniec. Pewien etap mojego życia został zamknięty. Teraz przyszła pora na to, żeby przyjrzeć się czemuś innemu, ale przecież nie zarzekam się i nie twierdzę, że nie będę grał w serialach.

- Wie Pan, że pół Polski płakało nie tylko po Ryśku z "Klanu", ale i po Piotrze Cyrwusie, z żalu, że zniknie z ich domów?

- Wiem, to dobry temat dla socjologów, psychologów. Powiem szczerze, że bardzo mnie to zaskoczyło. Przecież rola w "Klanie" była dla mnie jedną z wielu granych. Kompletnie nie zdawałem sobie sprawy z takiego przywiązania do mnie. Największe moje zdziwienie wzbudziła reakcja ludzi w telewizji, kiedy na drugi dzień po Środzie Popielcowej, czyli dniu mojej serialowej śmierci, zostałem zaproszony do studia. Wchodzę, wszyscy wstają, proszą o autografy, Piotr Kraśko o wywiad, Tomasz Lis zaprasza do programu... Oj, pomyślałem, to poważna sprawa.

- A na ulicy, kiedy ludzie zobaczyli Pana po tym "śmiertelnym" odcinku - jak reagowano?

- Bardzo miło, podchodzili, żałowali, że mnie już nie będzie, dziękowali za tyle wspólnych lat. Nie, nie było tego typu utożsamiania mojej osoby z rolą, jak przed laty, kiedy nieraz podchodzono do mnie z wyrzutami, typu: "Jak pan może tak traktować żonę, mając niepełnosprawne dziecko". Ja i Rysiek to dla wielu była jedna postać.

Czytaj także: Lepiej wykorzystali śmierć Ryśka niż Hanki >>

- Ma Pan poczucie, że stworzył kultową wręcz postać?

- Tak twierdzą widzowie, a ja wiem, że podchodziłem do tej pracy bardzo uczciwie. Oczywiście wiem, że słynne mycie rączek przez serialowe dzieci, ubieranie im kurteczek - przeszły niemal do historii. Ale ja, Piotr Cyrus, też uważam, że przed jedzeniem należy myć ręce! Ostatnio, w schronisku, podeszła do mnie starsza pani i mówi: "Panie Piotrze, a może pan jeszcze wróci". To bardzo miłe, ale przecież Rysiek nie jest tylko moją zasługą. Ja mu dawałem twarz, a publiczność, taka jak ta pani, współbudowała tę postać, goszcząc nas w domach.

- Minął już miesiąc od śmierci Pańskiego bohatera - nie tęskni Pan za swymi kolegami z planu?

- Pewnie, że tęsknię. Zżyliśmy się bardzo. W ciągu tylu lat niewiele osób odeszło z serialu, producenci stworzyli w nim cenne więzi. Pożegnanie było huczne, łzy mi stanęły w oczach, nie mogłem wygłosić przemówienia pożegnalnego. Ale przecież świat się, mam nadzieję, jeszcze nie kończy, będziemy się spotykać. Choć pewnie z Tomkiem Stockingerem rzadko już zagramy w tenisa.

- Ponoć Pańska serialowa żona nie wytrzyma po śmierci Ryśka, ma popełnić samobójstwo...

- Doprawdy? Nic o tym nie wiem.
- A wie Pan, że "Klan" ma się skończyć?

- Od piętnastu lat, odkąd powstał serial, co pół roku miał się kończyć. Ale widzi pani, sądząc po reakcji widzów, należy uznać, że nas, aktorów, po stworzeniu udanej roli należy "uśmiercać" - wtedy publiczność natychmiast zaczyna za nami tęsknić.

- A propos ról... Zdradził Pan Stary Teatr dla "Klanu", teraz serial dla warszawskiego Teatru Polskiego....

- Nie, nie, niczego nie zdradzałem. Tak się toczy życie. Ale dom i rodzina jest w Krakowie. Tak żyję pomiędzy dwiema stolicami.

- To dość ciężkie życie tak "pomiędzy"...

- Ciężko to mają górnicy, ja mam ciekawie. Teraz jestem już etatowo w teatrze prowadzonym przez Andrzeja Seweryna. To wielki zaszczyt tam pracować. Gram w "Żeglarzu" i "Wieczorze trzech króli", planowana jest "Burza" w reżyserii znakomitego Dana Jemmetta. I pomyśleć, że w 1981 roku, wraz żoną, Majką Barełkowską, w "Polskim" właśnie zaczynaliśmy, u dyrektora Kazimierza Dejmka.

- Za młody Pan na stwierdzenie, że to powrót do źródeł...

- Zawsze powtarzam, że moje życie to spirala, nie koło. Że wznosi się do góry. Znów więcej czasu poświęcę teatrowi, także jeżdżąc z własnymi spektaklami, nie tylko grając w Polskim. Syn Łukasz jest moim menedżerem, więc niech zajmuje się również promocją moich spektakli.

- A drugi robi filmową karierę?

- Mateusz jest w Santa Monica w studiu filmowym. Teraz był w grupie oscarowej, która za film "Hugo" Martina Scorsese, za animacje, dostała Oscara - Mateusz robił tam wszystkie dymki. A córka poszła w nasze ślady, jest na trzecim roku szkoły teatralnej. Tak więc, jak pani widzi, cała rodzina ma wspólne tematy, mamy o czym rozmawiać.

- A jeśli ktoś znów chciałby się spotkać z Piotrem Cyrwusem...

- To zapraszam do "Polskiego" i w Polsce na moje przedstawienia: "Ławeczkę", "Zimny prysznic", "Zapiski oficera..." i "Wariacje enigmatyczne". A potem, mam nadzieje, na dobry serial.

Rozmawiała Jolanta Ciosek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski