Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kocham w teatrze magię

Redakcja
Fot. Wacław Klag
Fot. Wacław Klag
ROZMOWA. WOJCIECH KOŚCIELNIAK o premierze "Ziemi obiecanej" w Teatrze im. J. Słowackiego

Fot. Wacław Klag

Jakie jest Pańskie przedpremierowe samopoczucie?

- Z wielką radością wróciłem na próby po dwumiesięcznej przerwie urlopowej. I z równie wielką radością podpisuję się pod tym, co wspólnie zrobiliśmy, a nad doskonaleniem czego pracujemy do końca, do premiery.

- O jakim świecie opowie Pański musical według Reymonta?

- O naszym, tu i teraz. Dziś rządzą nami bardzo podobne mechanizmy jak w czasach Reymonta. W gnającej rzeczywistości, krwawej, brutalnej, gdzie trzeba biec, by zdążyć, właściwie żaden światopogląd, żaden sposób myślenia nie chroni do końca. W "Ziemi obiecanej" bardzo nieliczne osoby są szczęśliwe, większość przegrywa, bo zgodzili się funkcjonować w Łodzi. Mam wrażenie, że ta Reymontowska Łódź jest synonimem współczesnego świata. Okropnego świata, w którym nie chcemy żyć. Ale on jest, więc pokazanie mechanizmów jego działania i pułapek, które na nas zastawia, godne jest zainteresowania.

- Skąd wzięła się Pańska miłość do musicalu?

- Bardzo szanuję musical, uważam, że jest potrzebny, podobnie jak opera, operetka czy inne muzyczne formy. Staram się powołać sceniczny gatunek, który wypełnia istniejącą lukę. To luka pomiędzy teatrem dramatycznym i muzycznym. Ten pierwszy często nie docenia drugiego, ten drugi nierzadko godzi się na zbyt daleko idące uproszczenia. W spektaklach próbuję łączyć różne elementy teatru muzycznego i dramatycznego. Kocham w teatrze magię, która pozwala wierzyć w to, co dzieje się na scenie. To fantastyczne wchodzić w ten świat z wiarą, że on jest właśnie taki. Jeśli podstawą spektaklu jest dobry tekst, to już mamy połowę sukcesu.

- Pańską twórczą radość mieliśmy okazję oglądać w Krakowie, gdzie zrealizował Pan w PWST m.in. "Śluby panieńskie"...

- Zawsze w Krakowie pracowało mi się dobrze. Tu jest jakiś twórczy duch. Zespół Teatru Słowackiego jest pełen oddania, atmosfera podczas pracy była świetna. A przecież to nie jest łatwy spektakl: orkiestra, mnóstwo aktorów na scenie, taniec, śpiew.

- Od swych mistrzów, jak określa Pan Grzegorzewskiego, Wajdę, Jarockiego, uczył się Pan pokornie teatru jako aktor wrocławskich scen, by zdezerterować w reżyserskie szranki...

- Po piętnastu latach grania naprawdę ważnych dla mnie ról. Zawsze chciałem być reżyserem, chciałem malować swój świat, opowiadać go własnym językiem. Zadebiutowałem "Hair" w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Do naszej debiutanckiej trójki należał też Leszek Możdżer i Jarek Staniek. Praca była mordercza, ale my byliśmy jej zgłodniali. To był fantastyczny czas, świetnie go wspominam.

- Poszedł Pan własną, osobną drogą, realizując musicale według "Opery za trzy grosze", "Snu nocy letniej", "Kombinatem", spektaklem sprzed lat złożonym z piosenek "Republiki" zawojował Pan Przegląd Piosenki Aktorskiej, za musical według "Lalki" Prusa otrzymał Pan nominację do Paszportu "Polityki", gdyńską nagrodę Sztorm...
- Zawstydza mnie pani...

- A do tego Tadeusz Nyczek pisze, że gdyby był dyrektorem na Broadwayu od razu by Pana zatrudnił. Przecież od takich sukcesów może się w głowie poprzewracać - przewróciło się Panu?

- Na szczęście nie. Znam swoje zalety, ale też wady. Jedni uwielbiają to, co robię, innym mniej się podoba. Przez kilka lat byłem dyrektorem Teatru Muzycznego Capitol we Wrocławiu, a więc znam smak sukcesu i porażki. Noszono mnie na rękach i dostawałem tęgie lanie. Jedno i drugie mnie wzbogaciło, ale sądzę, że porażki bardziej wzbogacają, szybciej się po nich dojrzewa. I pozbawiają człowieka pychy, buty. Mam jej zdecydowanie mniej.

- Jakie są Pańskie plany na najbliższą przyszłość?

- Przede wszystkim chciałbym mieć siłę do pracy, wyobraźnię i dużo propozycji.

- Na ich brak przecież Pan nie może narzekać?

- To prawda, dlatego mogę powiedzieć, że moje marzenia cały czas się realizują. Pracuję nad muzyczną wersją "Frankensteina". Wychowałem się na wersji filmu z 1931 r. i go uwielbiam. Od lat myślę o "Mistrzu i Małgorzacie" i być może to marzenie się spełni. W planach mam też "Złego" Tyrmanda, "Operetkę" Gombrowicza i "Chłopów" Reymonta. Ta powieść ma w sobie tyle muzycznej siły, wyraziste postaci i namiętności. Wymarzona na musical. Ale teraz najważniejsza jest premiera "Ziemi obiecanej".

Rozmawiała Jolanta Ciosek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski