Fot. archiwum PAP
Przecież w 2002 roku odeszła również Helena Majdaniec; fakt, jest bardziej kojarzona z Niebiesko-Czarnymi, ale to w starszych "czerwonych" zaczynała karierę.
I jeszcze ta koincydencja - trzy dni przed Katarzyną Sobczyk zmarł, dożywszy 92 lat, ks. kanonik Leon Kantorski; przez ponad ćwierć wieku był proboszczem parafii św. Krzysztofa w Podkowie Leśnej - to w tym kościele Czerwono-Czarni na początku roku 1968 zagrali mszę rockową "Pan przyjacielem moim" z muzyką Katarzyny Gaertner i tekstami Kazimierza Grześkowiaka. Wywołało to sensację tak znaczną, że na msze do Podkowy kolejką podmiejską z Warszawy przyjeżdżały w niedziele tłumy. Jeszcze w tymże roku ukazała się płyta z tej rockowej mszy (ależ to w tamtym czasie brzmiało!), realizowanej już bez solistów, co było może i ostatnim przyczynkiem rozpadu zespołu. Katarzyna Sobczyk, a właściwie Kasia, jak mówiliśmy o niej zdrobniale, a i ona tę formę do końca życia wolała, odeszła z niego w 1969 roku.
A potem już było tylko gorzej; czeska grupa The Samuels, do której trafiła z mężem Henrykiem Fabianem (to z nim wcześniej śpiewała "Zakochani są sami na świecie"), Wiatraki Ryszarda Poznakowskiego, wcześniej muzyka Czerwono-Czarnych, jakieś dokonania solowe, decyzja o wyjeździe do USA, do Polonii. Pamiętam czas koncertów tzw. dinozaurów, jeszcze jedną inicjatywę ojca polskiego big-beatu Franciszka Walickiego z połowy lat 80. - pośród wielu, którzy w 1986 roku wystąpili w sopockiej Operze Leśnej znalazła się Kasia Sobczyk; zaśpiewała swe wielkie przeboje "Mały książę", "Trzynastego", "Nie wiem, czy to warto?". Potem podejmowała jakieś próby powrotu na polski rynek; widząc nikłe efekty, wróciła do Polonii, występowała w klubach, nagrała dwie płyty. Gdy dwa lata temu, już z rozpoznaniem nowotworu, wylatywała do kraju, w hali odlotów na chicagowskim lotnisku O'Hare, z głośników popłynął jeden z jej największych przebojów - "O mnie się nie martw". Tak Chicago żegnało polską gwiazdę.
Była gwiazdą lat 60. na pewno, tamtego czasu big-beatu, kiedy to "polska młodzież śpiewała polskie piosenki". To były takie przaśno-kolorowe czasy. W takim też koszalińskim zespole Biało-Zieloni zadebiutowała Sobczyk (jeszcze Kazimiera). W 1963 roku do Koszalina przyjechali Czerwono-Czarni, by "Szukać młodych talentów". A potem był szczeciński finał, gdzie zakwalifikowała się do złotej dziesiątki. Została solistką Czerwono-Czarnych. Rok później piosenką "O mnie się nie martw" wyśpiewała na festiwalu opolskim I nagrodę. Powtórzyła sukces w roku 1965, pytając "Nie wiem, czy to warto?". Sławę pogłębił hit z serialu "Wojna domowa" z tekstem Ludwika Jerzego Kerna - "Nie bądź taki szybki Bill" (także nagroda w Opolu). W 1967 roku nagrała walca "Mały książę", który w plebiscycie radiowym został najlepszą piosenką roku, a jego wykonawczyni "Piosenkarką roku". W Opolu nagrodzono również rytmiczny przeboik "Trzynastego". Bo siłą Sobczyk poza muzykalnością i głosem była też różnorodność; umiała być kobieca i pełna dramatyzmu, gdy zastanawiała się "Nie wiem, czy to warto?", ale i dziewczęco-figlarna, gdy oznajmiała, że "Biedroneczki są w kropeczki" lub przekonywała, że "Osiemnaście mieć lat - to nie grzech".
Posłuchajmy zatem po latach Kasi Sobczyk, i może nawet zanućmy wraz nią "Był taki ktoś, kto nie wróci nigdy już...". Choć teraz słowa te zabrzmią już nadto dosłownie sprawiając, że "smutek nas odnajdzie znów".
Wacław Krupiński
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?