18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

No to czas szukać nowej pracy

Redakcja
Janusz Weiss: - Sądzę, że przyszłość radia leży w programach spersonalizowanych, wybieranych przez słuchacza FoT. Paweł Nowak
Janusz Weiss: - Sądzę, że przyszłość radia leży w programach spersonalizowanych, wybieranych przez słuchacza FoT. Paweł Nowak
ROZMOWA. - Najpierw etatu nie potrzebowałem. Potem o niego prosiłem, ale już nie dostałem - mówi JANUSZ WEISS. Legendarny radiowiec przez 22 lata pracował na umowę o dzieło, a tuż po 65. urodzinach został zwolniony z Radia Zet.

Janusz Weiss: - Sądzę, że przyszłość radia leży w programach spersonalizowanych, wybieranych przez słuchacza FoT. Paweł Nowak

- W tym roku znów po 10 chętnych na jedno miejsce na studiach dziennikarskich. A Pan zachęcałby dziś młodego człowieka do pracy w mediach?

- Wciąż pewnie tak. Chociaż coraz więcej młodych ludzi z mediów ucieka. Tak się też stało ostatnio w radiu, dosłownie parę tygodni temu. Znakomity dziennikarz, przesympatyczny chłopak Mariusz Gierszewski zrezygnował. A zrezygnował, ponieważ uznał, że jego praca przestała być ciekawa, zajmująca, rozwojowa. Poczuł, że już nic go nie czeka, poza coraz krótszymi wstawkami z podsuwaniem mikrofonu politykom. Więc zwyczajnie poprosił o zwolnienie. Bywa więc i tak.

- A bywa inaczej?

- Wciąż, oczywiście, wiele osób się do mediów, do radia garnie. Bo ta praca wciąż może dawać jakąś satysfakcję. Zwłaszcza jeśli zajdzie się na wyżyny, zacznie się robić samodzielne rzeczy i tak dalej. Ale z czego ma czerpać zadowolenie taki szeregowy dziennikarz? W informacji na przykład? Czy ja wiem? Może już lepiej zostać w radiu didżejem, oni mają większy kontakt ze słuchaczami, to może dawać więcej satysfakcji.

- Pan pracował w Radiu Zet od samego początku...

- ...Przez 22 lata, ściśle mówiąc...

- I przez cały ten czas mógł Pan obserwować i radio, i media. W Polsce to akurat wręcz epoka. Jak wiele się przez te lata zmieniło, jeśli chodzi o samą kondycję mediów i dziennikarstwa?

- Na pewno rzeczy bardzo się uśredniają. Rozgłośnie stają się do siebie bardzo podobne. Ale to jest też tak, że one usiłują sprostać oczekiwaniom słuchaczy. Radia przecież pracują pod ich dyktando. Jeśli jest ich wielu, to i zyski są większe. Dlatego zmiany w rozgłośniach w dużej mierze wynikają z badań. Ale, moim zdaniem, przyszłość radia opiera się jednak na zindywidualizowanym programie. To już zaczyna się powoli dziać w Ameryce. A wyglądać ostatecznie będzie jakoś tak: Człowiek będzie "zamawiał" sobie muzykę - taką, jaką lubi; wiadomości - tak często, jak lubi; jakieś informacje lokalne albo gospodarcze czy też jakieś rzeczy związane z religią - wszystko, co jest mu potrzebne. I przez internet sobie takiego radia będzie słuchał. Ze sporą satysfakcją - bo to przecież będzie jego własny wybór. Tak jak ten, którego dokonuje, idąc do sklepu po płyty. Kupuje takie, jakie chce. One są oczywiście drogie - ale to jest jego wybór. Radio internetowe aż tak drogie nie będzie, choć w produkcji może być całkiem kosztowne. I będzie wymagało opłat od odbiorcy. Będą też z pewnością istniały radiostacje, które będą sformatowane w ściśle określony sposób, tak zwane tematyczne. Już dziś też powstają rozgłośnie internetowe - wciąż nie są one w stanie konkurować z tymi tradycyjnymi, ale jednak trwają. Jak choćby Radio Wnet Krzysztofa Skowrońskiego nakierowane ściśle na politykę. Wiem też o kilku innych projektach - także bardzo precyzyjnie ukierunkowanych.

- Był Pan - nadal zresztą jest - twarzą i głosem Radia Zet. Osiągnął Pan tam zawodowy szczyt. Ale cały czas pracował Pan na umowę o dzieło. Śmieciową - tak się dziś o niej mówi.
- Tak. Od początku, przez te dwadzieścia parę lat. Najpierw chodziło po prostu o to, by radio na samym starcie nie mnożyło kosztów w postaci ZUS-ów i podatków. Więc pytano, kto ten etat naprawdę mieć musi. I na przykład Wojtek Pieniak - notabene także właśnie z radia usunięty - etat dostał, bo go potrzebował. Dostawali też etaty niejako automatycznie tak zwani urzędnicy radiowi - ludzie pracujący w administracji, w księgowości i w tym podobnych działach radia. Ja wtedy tego etatu mieć nie musiałem, więc go nie miałem. Potem z kolei przez kilka lat wręcz nie chciałem go mieć. Obawiałem się, że gdybym go miał, to wówczas Andrzej Wojciechowski mógłby zażądać ode mnie rzeczy, na które nie miałem ochoty. Tak też zresztą było - on kupił na przykład program "Podwieczorek przy mikrofonie" i chciał, żebym ja go prowadził. A ja nie miałem na to najmniejszej chęci, bo wydawało mi się to formułą kompletnie archaiczną. Wolałem się więc wtedy z Andrzejem Wojciechowskim umawiać raczej na konkretne rzeczy za konkretne pieniądze.

- Mówi Pan "wtedy". Później jednak zmienił Pan pogląd na sprawę trybu zatrudnienia?

- Sporo zmieniło się po ładnych kilku latach - wówczas, gdy wchodziła w życie reforma emerytalna. Wtedy uznałem, że jednak czas na etat - i o niego poprosiłem. Tyle że wtedy już tych etatów w radiu po prostu nie dawano... Nie dostałem więc etatu i ja.

- Dokładnie w tym roku osiągnął Pan tak zwany (bo przecież w mediach to dość płynne pojęcie) wiek emerytalny. Pracując od 22 lat na umowie o dzieło.

- Owszem. Miesiąc temu skończyłem 65 lat.

- To chyba co najmniej gorzkie uczucie. Być wręcz symbolem radia. Ale stracić pracę niemal dokładnie w momencie osiągnięcia wieku emerytalnego, po 22 latach pracy bez płacenia składek?

- Mimo wszystko było tak, że wtedy, gdy prosiłem o etat i go nie dostałem, to jednak uzyskałem pewną podwyżkę. Mogłem więc sam coś odkładać. I tak też czyniłem. Nie grałem na giełdzie, bo nie umiałem. Ale jednak starałem się jakoś gospodarować oszczędnościami, choćby z pomocą lokat.

- Czuje się Pan wystarczająco zabezpieczony?

- Czy mi to już wystarczy? No, nie za bardzo, więc teraz szukam nowego zajęcia zarobkowego. Inaczej być może spocząłbym już na laurach i cieszył się spokojem i emeryturą. Ale na to nie mogę sobie pozwolić. Na marginesie - z ZUS-u też zresztą nie dostałbym przecież jakichś większych pieniędzy. Ostatecznie zaś dostanę z niego jakieś grosze. Powiedziano mi, że mam uzyskać zaświadczenia od dwóch osób - opozycjonistów, że działałem czynnie w opozycji. Zrobię to. Po wakacjach podejmę starania o jakąś niewielką emeryturę.

- Podejmując kolejne decyzje dotyczące formy swego zatrudnienia, "odpuszczając" kwestię etatu, nie brał Pan chyba pod uwagę, że radio zechce się z Panem pożegnać tuż po 65. urodzinach?

- Nie. Zupełnie nie. Zresztą wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że jest dobrze. I że nie zapowiada się, by miało być gorzej. Przez lata moja audycja miała największą dobową słuchalność. To się mogło co prawda zmienić w ostatnim czasie. Bo mniej więcej dwa lata temu Rafał Olejniczak, szef Zetki, wpadł na pomysł, że mój program trzeba gruntownie zreformować. I zmusił mnie do tego, bym zmienił i jego tytuł, i czas emisji (na 7.15 rano). Tak zaczął się więc tak zwany WeissBook oparty na dzwonieniu do VIP-ów. Tymczasem moja audycja zawsze była o 13.20 - do tego zresztą zdążyli się jakoś przyzwyczaić słuchacze.
- Jakoś? Przecież wtedy, o tej 13.20, nietypowej porze, w Radiu Zet następował przez lata tak zwany Weissowy pik. Długie godziny po nim kolejne audycje korzystały z uwagi słuchaczy, których Pan przyciągał.

- W wypadku porannej audycji powtórzenie tego już się nie udało. Tymczasem ten szczyt o 13.20 bez mojej audycji po prostu zniknął. W końcu przyszły wyniki badań i Rafał Olejniczak dał się przekonać do częściowego powrotu do dawnej formuły. Tyle że w bardzo skróconej wersji. To z kolei wpłynęło na to, że coraz rzadziej mogłem zajmować się tematami interwencyjnymi. Po prostu w trakcie 2,5 minuty wręcz nie sposób było wytłumaczyć urzędnikowi bardziej zawiłe sprawy. Niekiedy więc robiłem dwie albo trzy audycje na ten sam temat, co było jakimś rozwiązaniem. Ciekawe - i angażujące słuchaczy - okazały się też audycje już nie w stylu "nietypowej sprawy", lecz te dotyczące bardzo szerokiego zakresu tematów opartych na pytaniach od słuchaczy. Dlatego popularność mojej audycji znów rosła. Przy tym zaś wciąż byłem twarzą radia, co zresztą wciąż mi powtarzano. Reprezentowałem Zetkę przy okazji różnych wydarzeń, miałem też swój udział w dorocznej gali wręczania Nagrody im. Wojciechowskiego. Dlatego zwolnienie było dla mnie jak grom z jasnego nieba. W żadnym wypadku się go nie spodziewałem.

- Sądzi Pan, że zwyciężyła kalkulacja w rodzaju: znajdzie się ktoś, kto zrobi to samo za trzy razy mniejsze pieniądze?

- Nie sądzę. To jednak był rodzaj audycji oparty na osobowości, z tego zaś wszyscy w radiu raczej zdają sobie sprawę. Zastanawiam się, w jakim stopniu mogło też chodzić o same finanse. Radio pozbyło się ostatnio korespondentów zagranicznych, co może oznaczać konieczność szukania oszczędności. Ale nikt nie proponował mi na przykład zmniejszenia stawki czy jakiegoś okresu przejściowego, w którym robiłbym z grubsza to samo, ale za mniejsze pieniądze. To zaś wydawałoby się przecież logiczne.

- Były ze strony kierownictwa jakieś inne propozycje?

- Nie. Choć w Eurozecie ruszyło też właśnie w poniedziałek nowe radio ze starymi przebojami skierowane do starszych słuchaczy. Ja w końcu byłem przez lata konferansjerem, współpracowałem w Polskiej Estradzie i z Anną Jantar, i z Ireną Jarocką, i ze Zdzisławą Sośnicką, i z wieloma innymi gwiazdami. Natomiast pracy w tym radiu ze złotymi przebojami mi nie zaproponowano. Szefowa podczas rozmowy o zwolnieniu powiedziała tylko, że się nad tym zastanowi. I się zastanawia, a jednocześnie przynagla mnie do podpisania umowy o zakazie konkurencji. Prezes radia nie chciał zaś rozmawiać z Pressem. Wysłał tylko SMS, że "nie może podać przyczyn zwolnienia Janusza Weissa ze względu na szacunek dla niego". Trochę brzmi to tak, jakbym zrobił kupę pod gabinetem pani prezes. Oni zaś, ze względu na szacunek i na mój starczy wiek, przemilczą ten smutny fakt i zwolnią mnie bez rozgłosu, bym na przyszłość nie popełniał takich gaf.
- A wie Pan może, o co naprawdę chodziło?

- Naprawdę nie uzyskałem żadnej precyzyjnej odpowiedzi co do przyczyn mego zwolnienia. I nikt z dziennikarzy jej nie uzyskał.

- Co Pan teraz zamierza?

- Zaproponowano mi dwa lata zakazu konkurencji. Miałbym nie podejmować pracy w żadnym innym radiu (również internetowym), ale przez te dwa lata miałbym zaś pobierać wynagrodzenie - nieco tylko niższe, bo inaczej opodatkowane. To, oczywiście, jest jakaś oferta. Miałbym czas na szukanie nowej pracy. Ale też zastanawiam się, czy powinienem wyrzekać się na dwa lata właśnie możliwości pracy w mediach. Cały czas to rozważam, nie miałem gotowego planu B.

- Rozważa Pan teraz także możliwość pracy całkiem poza mediami?

- Tak. Nie wykluczam i tego. Albo raczej - biorę to jakoś pod uwagę. Rynek mediów z pewnością się kurczy - jest tak przecież nie tylko w wypadku radia, ale także gazet. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że są to takie spazmy czy konwulsje, które jednak w końcu miną.

Rozmawiał Witold Głowacki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski