Fot. Theta
ZDROWIE. Bruksela zakazała używania termometrów rtęciowych, bo są podobno szkodliwe dla zdrowia. Rynek zalał elektroniczny szmelc z Chin. Nieszkodliwy, ale niedokładny.
Urzędnicy z Brukseli tłumaczyli, że rynek z pewnością "zadziała" i w szybkim czasie zaoferuje termometry elektroniczne - wygodne w użyciu i pokazujące wysokość temperatury znacznie szybciej niż rtęciowe.
Rynek, owszem, zadziałał. Hurtownie i supermarkety zostały zasypane termometrami, najczęściej chińskimi, ale tak niedokładnymi, że praktycznie zupełnie nieprzydatnymi. - Pacjent rozpalony, półprzytomny, niemal leci przez ręce, a termometr pokazuje 36,5 stopni! To nasza codzienność. Co mamy wtedy robić? Ja mam termometr rtęciowy ze starych zapasów - jeden jedyny, który mi pozostał - i traktuję go jak "najświętszą świętość": korzystam z niego tylko wówczas, kiedy nie widzę innego wyjścia - mówi Izabela Ćwiertnia, małopolski konsultant d.s. pielęgniarstwa środowiskowego.
Placówki medyczne, po pierwszych doświadczeniach z tanimi termometrami elektronicznymi, decydują sie na droższe - w nadziei, że będą dokładniejsze. - Szpital zakupił partię dość drogich termometrów, rekomendowanych jako bardzo dokładne i niezawodne. Mają jednak to do siebie, że prawie zawsze pokazują tę samą, bardzo niską temperaturę, 35-36 stopni - zauważa Agata Kaczmarczyk, pielęgniarka ze Szpitala im. Jana Pawła II w Krakowie. Jeśli pomiar budzi poważne wątpliwości, trzeba pacjenta podłączyć do kardiomonitora, pokazującego dokładną temperaturę.
Ale w takie urządzenia wyposażone są tylko niektóre oddziały szpitali, przychodnie bardzo rzadko. Większość pacjentów musi zatem liczyć na czujność i doświadczenie personelu. - Pomimo tak wielkiego postępu w medycynie, coraz nowocześniejszych urządzeń itp. nadal najpewniejsze dane do diagnozy daje ręka i oko lekarza lub pielęgniarki - mówi dr Władysław Kosiniak-Kamysz ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. - Jeśli wynik pomiaru budzi podejrzenia, przykładamy dłoń do czoła pacjenta, przeprowadzamy dodatkowy wywiad i w razie potrzeby zlecamy dalsze badania - dodaje.
Przedstawiciele polskich wytwórców termometrów przeprowadzili własne dochodzenie, z którego wynika, że sprawczynią całego zamieszania jest była pani senator z USA, powiązana interesami z producentami elektronicznych urządzeń medycznych. To ona miała przekonać Kongres do wprowadzenia zakazu produkcji termometrów rtęciowych w Stanach Zjednoczonych, a potem Bruksela powieliła go w krajach Wspólnoty...
Z problemem niedokładnych termometrów uporał się Uniwersytecki Szpital Dziecięcy w Prokocimiu.
Po pierwszych doświadczeniach z tanimi termometrami elektronicznymi dyrekcja przekonała sponsorów do zakupu porządnych urządzeń sprawdzonych producentów. Ale są one bardzo drogie: za bezdotykowy, przeznaczony dla najmłodszych pacjentów, trzeba zapłacić ok. 300 zł, a za termometr dla starszych dzieci, wkładany pod pachę lub do ust - aż od 600 do 1000 zł. Hojność darczyńców to jedyna możliwość zaopatrzenia szpitala w potrzebną liczbę urządzeń, tym bardziej, że ich żywotność jest dość krótka i chcąc mieć pewny pomiar, trzeba je stosunkowo często wymieniać. Jednak dziś personel szpitala w Prokocimiu nie wyobraża sobie powrotu do termometrów rtęciowych, szczególnie uciążliwych w pracy z niemowlakami.
Rozmówcy "DP" nie rozumieją, dlaczego Parlament Europejski wprowadził zakaz sprzedaży termometrów rtęciowych w sytuacji, w której rynek nie jest przygotowany do ich zastąpienia elektronicznymi, dostępnymi dla każdego.
Tradycyjne termometry są stosowane od 1867 roku i przypadki zatrucia rtęcią w przypadku ich rozbicia należą do rzadkości. Wojciech Bieńkowski, prezes Kujawskiej Wytwórni Termometrów we Włocławku, jest zdania, że argumenty unijnych urzędników, przekonujących o olbrzymiej szkodliwości rtęci są przesadzone: kiedyś podawano 200-300 gramów rtęci przy skręcie kiszek i w takiej ilości traktowano ją jak lekarstwo. Prezes dodaje, że termometry elektroniczne, także te bardzo drogie, dość szybko tracą dokładność i nie dając żadnego sygnału, nagle zaczynają pokazywać nieprawidłowy wynik pomiaru. Dlatego - w jego ocenie - szpitale powinny być zaopatrzone w aparaturę do bieżącej, kontroli ich stanu technicznego Ale na ten wydatek zdecydowali się dotąd jedynie nieliczni.
Piotr Jóźwiakowski, prezes Okręgowej Izby Aptekarskiej w Krakowie, odradza kupowanie termometrów najtańszych, bo to wyrzucone pieniądze. Aby zakup miał sens, trzeba wydać minimum kilkanaście zł. - Można spytać swojego aptekarza o urządzenia sprawdzone i najrzadziej reklamowane. Ja mam takie i nie obawiam się ich polecać pacjentom - zaznacza.
"DP" przeprowadził krótką sondę w krakowskich aptekach. Wynika z niej, że niektóre z nich dysponują jeszcze termometrami rtęciowymi (w cenie 6-8 zł), sprzedawanymi dziś "spod lady". Najlepiej pytać o nie zaprzyjaźnionych farmaceutów - rzecz jasna, nieoficjalnie...
DOROTA STEC-FUS
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?