Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jarosław Ziętara - dziennikarz, któremu zamknięto usta....

Redakcja
Był wulkanem energii Fot. www.jarek.sledczy.pl
Był wulkanem energii Fot. www.jarek.sledczy.pl
Miał 24 lata, ciemne, kręcone włosy, brązowe oczy... Tamtego dnia, dokładnie 18 lat temu ubrany był w czarną koszulę i bawełniane spodnie. Niósł pustą czarną lub granatową torbę. Najprawdopodobniej szedł do redakcji... Dzień jak co dzień.

Był wulkanem energii Fot. www.jarek.sledczy.pl

NIEWYJAŚNIONE. Jarosław Ziętara to pierwszy dziennikarz, który zaginął w wolnej Polsce. Przepadł bez wieści 18 lat temu, w pierwszy dzień szkoły.

Godzina 8.40. Jarosław wychodzi z domu, idzie w stronę redakcji. Nie zabiera ze sobą jednak dokumentów, legitymacji prasowej ani notatnika, z którym się nie rozstawał. Żegna go dziewczyna. Przeżywają ostatnio kryzys. Jarosław szuka nawet lokum, by zacząć od nowa... Do dzisiaj nie wiadomo, co myślał, pośpiesznie idąc do redakcji bez dziennikarskiego ekwipunku, z pustą torbą.

Inteligentny, błyskotliwy, niezwykle ambitny, czasem wymagający od siebie zbyt wiele i surowo się oceniający - tak zapamiętali go koledzy z poznańskich redakcji prasowych i radia.

Pamiętają go też, jako człowieka skrytego, nieobnoszącego się ze swoimi problemami, introwertyka...

Po krótkiej przygodzie radiowej trafił do tygodnika "Wprost". Praca ta zakończyła się dla niego fatalnie. Chciał nawet odejść z zawodu, gdy jego źle udokumentowany tekst o poznańskich biznesmenach trzeba było sprostować, a bohaterów przeprosić. Skończyło się na odejściu z redakcji.

Gdy przeszedł do "Gazety Poznańskiej" był rzetelny i tym bardziej czujny, by drugi raz się nie podłożyć.

Był dziennikarzem śledczym, publicystą, zajmował się polityką, gospodarką i sprawami społecznymi. Jak mówili koledzy z redakcji, to nie on tropił afery, to afery go odnajdywały.

Być może zaginął przez jedną z nich.

Policja rozważała najróżniejsze wersje tego zaginięcia: ucieczkę za granicę, samobójstwo w związku z nieszczęśliwą miłością, utratę pamięci, wyprawę w góry, które bezgranicznie kochał, a nawet zmianę tożsamości na rzecz służb specjalnych.

Jacek, brat Jarosława nigdy ani przez chwilę nie wierzył w sugerowane przez śledczych hipotezy...

- Był torpedą, wulkanem energii - mówił. - Mimo introwertycznej natury nie uciekał, gdy miał problemy w pracy, zaczynał od nowa... I miał talent do zbierania się po przejściach. Tuż przed zniknięciem cierpiał na problemy żołądkowe, może czymś się przejmował, może coś go dręczyło...

Jacek często odwiedza grób Jarka. Jest pusty. Dzisiaj nie wierzy już, że Jarek żyje; ale pustka grobu wciąż stymuluje go do walki, by wyjaśnić zaginięcie, odnaleźć choćby strzępy informacji, bo ludzie przecież nie znikają...

Ojciec Jarosława Ziętary od pierwszego dnia po zniknięciu wiedział, że stało się coś złego. Pisał w sprawie syna do wszystkich najważniejszych osób w państwie. Jego determinacja sprawiła, że wszczęto śledztwo. Dopiero po roku od zaginięcia dziennikarza.

Jerzy Jakubowski, były szef wydziału dochodzeniowo-śledczego poznańskiej Komendy Wojewódzkiej Policji, dzisiaj nie ma już wątpliwości, że było za późno.

Prokurator Jacek Tylewicz, który jako pierwszy zajmował się sprawą Ziętary, przyznaje, że krążyły wówczas plotki o zamieszanie służb specjalnych w zniknięcie dziennikarza, jednak mierne wyniki śledztwa usprawiedliwia czasem jego rozpoczęcia. Nie ma też żadnych zastrzeżeń do ówczesnych współpracowników oraz policji.
Tymczasem zastrzeżenia od samego początku mieli dziennikarze. Zawiązali własną grupę śledczą. Przez lata próbowali naświetlić sprawę zaginionego kolegi w mediach, potem walczyli o wznowienie śledztwa, gdy prokuratura je umarzała.

Dziennikarze nie przez przypadek mieli podejrzenia, że ich kolega zginął tragicznie. Niedługo przed zniknięciem opisał przekręt w bazach państwowych przedsiębiorstw transportowych. Sprawa przyniosła mu rozgłos, jego publikację przedrukowała "Rzeczpospolita". Ostatni artykuł napisał kilkanaście godzin przed zniknięciem...

Teksty były bardzo odważne. Ziętara kierował swe podejrzenia nie tylko w stronę władz lokalnych, ale również wobec najwyższych urzędników Ministerstwa Transportu, którzy kierowali holdingiem prywatyzującym bazę.

O powiązaniach zniknięcia Ziętary ze sprawą przekształceń własnościowych w śremskim PKS przekonywał również fakt, że wkrótce po jego zniknięciu w tragicznych okolicznościach zginął jego informator.

Koledzy Jarka, przeglądając zapiski z niedokończonych artykułów oraz kontakty z zostawionego notatnika natrafili na informacje, których nie zdążył opublikować i które według nich mogły spowodować, że ktoś chciał zamknąć mu usta.

Policja nie wzięła jednak tych sugestii poważnie. Nie przyjrzano się śremskim powiązaniom. Sprawę potraktowano jak zniknięcie człowieka, który chciał zerwać z dotychczasowym życiem. Pewności policjantów nie zachwiał nawet fakt, że Ziętara zniknął tuż przed wypłatą, a nie miał żadnych oszczędności.

Później pojawiła się plotka o jego powiązaniach z Urzędem Ochrony Państwa. Ówczesny komendant wojewódzki policji w wywiadzie radiowym powiedział, że Ziętara żyje, został zwerbowany przez UOP i pracuje za granicą.

O związku Urzędu z zaginięciem miały też świadczyć zeznania nieżyjącego już ojca Jarosława. Twierdził on, że sześć lat wcześniej Jarek otrzymał propozycję współpracy. Według ojca, Jarek był zaskoczony i przerażony tym, jak dobrze tajniacy znają jego życiorys.

Prokuratura podchodziła sceptycznie do tych rewelacji. Także do anonimów, a nawet pewnego tajemniczego telefonu. Po sześciu latach od zaginięcia do sąsiadów Jacka zadzwonił informator, który sugerował, że Ziętara nie żyje, a za jego śmiercią stoją oficerowie UOP.

Od tego czasu rodzina i przyjaciele Jarka byli pewni, że wpadł na niewygodny kryminalny temat z udziałem UOP... I dlatego zginął.

Przełom w sprawie nastąpił, gdy do poznańskiej redakcji trafił anonim. List wskazywał, że zwłoki mogą być wrzucone do dopływu Warty oraz, że wiedzę o tym mają funkcjonariusze UOP. Podane były nazwiska. Okazało się, że to nazwiska operacyjne, których używają w kontaktach zewnętrznych, aby ukryć swoją tożsamość.

Według poznańskiego dziennikarza Krzysztofa Kaźmierczaka, który od lat zajmuje się sprawą - osoba, która to pisała, musiała mieć wiedzę z pierwszej ręki.
Zeznania świadków incognito, do dziś objęte tajemnicą, były na tyle wiarygodne, że prokuratura podjęła umorzone śledztwo, uznając, że dziennikarza porwano i zamordowano.

Andrzej Laskowski z poznańskiej Prokuratury Okręgowej był przekonany, że Ziętarę zamordowano na zlecenie. Niestety, poszukiwania zwłok w okolicy wskazanej przez świadków nie przyniosły żadnego rezultatu.

Ważnym tropem były zeznania dwóch mężczyzn osadzonych w więzieniu, którzy twierdzili, że jeden z ich kolegów, siedzących za zabójstwo zdradził im, że to on na zlecenie zabił Ziętarę, a ciało zakopał w okolicach podpoznańskiej Głuszyny.

Ciała jednak i tym razem nie znaleziono a więzień, który chwalił się przed kolegami tym zabójstwem, nie przyznał się do winy.

Nie przyjrzano się jednak dokładniej tej hipotezie. Więzień powiązany był z biznesmenem zamieszanym w wyłudzenia mienia zabużańskiego, a także z poznańską policją, a szczególnie jej kierownictwem, które dobrze znał. W artykułach Jarka kilkakrotnie pojawiało się nazwisko biznesmena, a nawet jego zdjęcie.

Nigdy jednak nie udowodniono czy biznesmen lub więzień mają związek ze zniknięciem. Śledztwo było kilkakrotnie umarzane i wznawiane, jednak nie przyniosło żadnej odpowiedzi na pytanie, gdzie jest Jarosław lub jego szczątki?

W 2008 r. poznańscy dziennikarze wystąpili z listem otwartym do ministra Zbigniewa Ćwiąkalskiego. Zarówno on, jak i jego następca Andrzej Czuma deklarowali podjęcie działań zmierzających do wyjaśnienia sprawy. Starania zapowiadał także minister spraw wewnętrznych, u którego interweniował europoseł Filip Kaczmarek.

Dziennikarze i przyjaciele Jarosława zawiązali Komitet Społeczny "Wyjaśnić śmierć Jarosława Ziętary". Na początku tego roku apelowali do Ministerstwa Sprawiedliwości i Prokuratury Krajowej, by sprawa była wyjaśniana przez prokuraturę spoza Wielkopolski. Jednak minister Krzysztof Kwiatkowski nie odpowiedział, a Prokuratura Krajowa nie znalazła żadnych przesłanek do wyłączenia poznańskich śledczych.

Gdyby żył, miałby dzisiaj 42 lata. Pozostał po nim pusty, symboliczny grób w okolicach Bydgoszczy, liczna korespondencja dziennikarzy i bliskich Jarosława z najwyższymi urzędami, prokuraturą i ministerstwem.

Nadzieja, że żyje, umarła już zarówno dla brata, jak i przyjaciół - dziennikarzy. Jednak wciąż walczą, by wyjaśnić i ocalić tę śmierć od zapomnienia.

Katarzyna Handerek

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski