Maryla Rodowicz: Nie mam marzeń. Jeśli coś chcę, to realizuję FOT. MARCIN OLIVA SOTO
Ile zaśpiewała piosenek i dlaczego nie chciała kariery na Zachodzie? Czym naraziła się w Komitecie Centralnym PZPR, a do czego namówił ją syn? Oto jubileuszowa MARYLA RODOWICZ.
- Nie. W moim zawodzie nie idzie się na emeryturę, chyba że jest ku temu szczególny powód. O wszystkim decyduje publiczność. Aktor, muzyk czy wokalista występują do końca.
- 45 lat na estradzie to sporo. Które momenty w Pani karierze miały szczególne znaczenie?
- Wygranie Festiwalu Piosenkarzy Studenckich w Krakowie w roku 1967. Potem wygranie festiwalu w Opolu w 1969 roku dzięki piosence "Mówiły mu" i kolejny sukces tam w roku 1970 dzięki "Jadą wozy kolorowe". Potem była pierwsza płyta "Żyj mój świecie" i wyjazd do Londynu, gdzie nagrałam angielskie wersje piosenek "Mówiły mu" i "Zakopane". Życie artysty wyznaczały wtedy festiwale. Każdemu zależało, żeby tam być. A poza tym nagrywałam w Niemczech, Czechosłowacji i w ówczesnym Związku Radzieckim, gdzie moja płyta rozeszła się w nakładzie 10 mln egzemplarzy, chociaż nie dostałam ani kopiejki. Co więcej, musiałam nawet zapłacić za hotel podczas nagrania. Przypuszczam, że podobny los spotkał autorów piosenek. No i proszę pamiętać, że w życiu musiałam pogodzić dwie role - artystki i matki trojga dzieci. To, że mi się udało, jest dla mnie powodem do dumy. Gdyby nie determinacja, nie śpiewałabym przez 45 lat i nie nagrałabym kilkuset utworów, które właśnie ukazują się na mojej "Antologii".
- Ale oglądamy Panią coraz rzadziej. Czy to znaczy, że spadło zapotrzebowanie na Marylę Rodowicz?
- Jak to coraz rzadziej? Proszę mi pokazać drugiego wykonawcę, który gra pełną halę dwa lata pod rząd. Dwa lata temu zagrałam serię biletowanych koncertów w największych halach w kraju. Wydanie "Antologii" to duże przedsięwzięcie. Bardzo się cieszę z tego wydawnictwa. Pokazuje, ile zrobiłam w tym zawodzie. W planach jest też wystawa moich kostiumów i archiwaliów, podobna do tej, jaką David Bowie ma w Albert Museum w Londynie. Jesienią ukaże się moja biografia, w maju następnego roku kolejna książka. W listopadzie czeka mnie koncert z orkiestrą symfoniczną Polskiego Radia, transmitowany przez polskie radio i TVP2. Jesienią planuję też trasę koncertową. A wcześniej, bo już w czerwcu odbędzie się jubileuszowy 50. festiwal w Opolu. Uczestnicy koncertu debiutów śpiewać będą moje piosenki. Będę prowadzić ten koncert i wezmę również udział w koncercie galowym. Pracy mam więc sporo.
- Rzeczywiście, na brak pracy nie może Pani narzekać. W jaki sposób zachowuje Pani tak doskonałą kondycję i pogodę ducha?
- Moja kondycja wynika właśnie z pogody ducha. Staram się przede wszystkim wysypiać i żyć higienicznie. Dbam o swój wygląd i dietę. Staram się być na czasie z modą.
- W 1974 roku znalazła się Pani w ekipie artystycznej na mistrzostwa świata w piłce nożnej w Monachium. Śpiewała Pani wtedy piosenkę "Football", ale o Pani wysłaniu tam podobno zadecydował Komitet Centralny PZPR. Czy w innych przypadkach też decydowano o Pani losach na tak wysokim szczeblu?
- Wezwano mnie do KC i powiedziano, że jest taki pomysł, abym znalazła się w ekipie na mundial razem z m.in. Silną Grupą pod Wezwaniem, którą przebrano w stroje krakowskie. Ja się nie dałam przebrać w strój ludowy. Wystąpiłam w długiej spódnicy, w takiej stylizacji hippi, z kwiatem we włosach.
- Dla Pani, dziewczyny po AWF-ie, taki wyjazd był chyba atrakcyjny?
- Nie byłam wtedy fanką footballu, a do tego diety były bardzo niskie. Dla nas wielką atrakcją było to, że jedziemy na Zachód.
- No właśnie podróżowała Pani i koncertowała wyjątkowo dużo. Częściej były to podróże "najlepszym z aut" czy "szare drogi powiatu"?
- Bywało różnie, jak w piosence. Porsche zafascynowałam się w latach 70. pod wpływem sukcesów Sobiesława Zasady. Pierwszy to był model VW Porsche, mocno używany, kolejny kupiłam na raty od kolegi, niezapomnianego Wacka Kisielewskiego. Części trzeba było dorabiać w polskich warsztatach.
- Dziś już chyba nie jeździ Pani używanym?
- Nie. Mąż mi kupił nowe.
- A jaki wpływ na Pani karierę mają mąż i dzieci?
- Mąż pilnuje spraw prawnych. Czyta moje umowy, bardzo mnie wspiera... Młodszy syn - Jędrek - namówił mnie na obecność na facebooku. Studiował nowe media w Stanach i w Anglii. Mam poza tym bogatą w informacje stronę internetową www.marylarodowicz.pl. W ogóle dzieci inspirują mnie muzycznie.
- Pani rodzina pochodzi z Wilna. Czuje Pani sentyment do tamtych stron?
- Ogromny. Wilno bardzo mnie wzrusza. Ale nie tylko, także rodzinne strony mojego ojca - on pochodził z dzisiejszej Ukrainy, urodził się w Stanisławowie, obecnym Iwano Frankowsku. Mama urodziła się w Wilnie. Jej rodzina pochodzi z okolic Lidy. Ja natomiast właśnie wróciłam z Kijowa, gdzie odebrałam tytuł "Człowieka roku" na Ukrainie. Przyznano mi go "za wkład w skarbnicę muzyki światowej".
- Czy jakieś obyczaje z tamtych stron są kultywowane w Pani domu?
- Przede wszystkim kuchnia, zwłaszcza na Boże Narodzenie. A poza tym odziedziczyłam po żeńskiej stronie wrażliwość muzyczną. Babcia śpiewała w Wilnie w chórze w kościele św. Ducha. Mama - we Włocławku w chórze PSS-u. Piosenki mojego dzieciństwa nagrałam w 1994 roku na płycie "Marysia biesiadna".
- Wspomniała Pani o jubileuszowym Opolu. Zazdrości Pani czegoś współczesnej młodzieży muzycznej?
- Show-biznes dziś bardzo się zmienił. Bardzo trudno jest dzisiaj zaistnieć w mediach. Można wygrywać kolejne konkursy dla amatorów, ale z tego niewiele wynika. Kiedyś było jedno radio i jedna telewizja i polityka promowania polskiej muzyki. Grało się nawet 300 koncertów rocznie. Po dwa dziennie. Za niewielkie pieniądze wprawdzie, ale było dużo pracy.
- A czego młodzi wykonawcy mogą zazdrościć Pani?
- Repertuaru, jakiego dorobiłam się przez 45 lat. Dziś już takich piosenek się nie pisze.
- Nie żałuje Pani, że nie stała się światową gwiazdą? Przecież była szansa. Wspomniała Pani o nagraniach w Londynie...
- Zrezygnowałam z tego na własne życzenie i tylko do siebie mogę mieć pretensje. Nie mogę się więc z tego powodu stresować.
- Często miała Pani stresy z powodów artystycznych?
- Oczywiście. Wielokrotnie musiałam pokonywać rozmaite zakręty. Przez parę lat mieszkałam w Pradze, robiłam tam karierę, koncertowałam miesiącami w Niemczech, mimo to starałam się dbać o polski rynek. Wydawałam regularnie płyty, grałam koncerty.
- Kto wywarł na Panią największy wpływ w Polsce i w świecie?
- Cała muzyka brytyjska lat 60. i amerykański blues. Od Rolling Stonesów, poprzez Animals, Boba Dylana, Joan Baez, Janis Joplin.
- Jako jedna z nielicznych artystek przygotowuje Pani specjalne wydawnictwa dla fanów. Kim oni są? Kto słucha Maryli Rodowicz?
- Fanów widzę na koncertach pod sceną, znam grupę, która jeździ na moje występy. Spotykam tych ludzi zarówno w Sztokholmie, gdzie niedawno śpiewałam, jak i na festiwalu w Opolu, gdzie często pojawiają się z transparentami. Moich fanów zresztą ciągle przybywa. W ubiegłym roku, w grudniu zabrakło biletów na koncert w Sali Kongresowej. A fani przyjechali z Irlandii, Łotwy, Niemiec...
- Wróćmy do Pani "Antologii" - najbardziej interesujące wydają mi się kolejne albumy z serii "Rarytasy". Zawierają nagrania wcześniej niepublikowane na płytach. Najnowsze wydawnictwo z lat 1974-1977 to podwójny album. Dlaczego?
- W archiwum polskiego radia jest około 900 utworów. W tym okresie nagrywałam wyjątkowo dużo.
- Jest w tym zestawie "Pieśń ocalenia" Jonasza Kofty, którą wykonuje Pani z Czesławem Niemenem. Dlaczego jest to utwór niemal nieznany?
- W ogóle nie jest znany. Czesława namawiałam do jego napisania przez pół roku. Wystąpiliśmy w Opolu, w koncercie premier, ale, niestety, telewizja wszystko wycięła. Remastering tego wykonania zrobiła córka Czesława Eleonora.
- Ale znany jest Pani duet z Danielem Olbrychskim "Wrócą chłopcy z wojny" z oratorium "Zagrajcie nam dzisiaj wszystkie srebrne dzwony" Katarzyny Gaertner i Ernesta Brylla. Dlaczego znalazł się wśród "Rarytasów"? Przecież ta piosenka była wcześniej na płytach, a całe oratorium ukazało się na kompakcie cztery lata temu...
- ...ale nie było tego utworu na żadnej mojej płycie.
- Zwróciłem też uwagę na piosenkę "Nasza mama", którą nagrała Pani kiedyś z Adą Rusowicz i Wojciechem Kordą. To mało znany epizod. Jak Pani wspomina Adę?
- Adę poznałam w czasie kręcenia filmu "Kulig". Oni, soliści zespołu Niebiesko-Czarni, byli już znani. Ja byłam debiutantką. Dzieliłam z Adą garderobę. Miałam sporą tremę, ale Ada okazała się niezwykle urocza. Potem, któregoś dnia spotkaliśmy się i postanowiliśmy, że nagramy tę piosenkę z tekstem Agnieszki Osieckiej. Nasze głosy interesująco współbrzmiały. Szkoda, że Ada tak wcześnie odeszła.
- Czy oprócz "Antologii" planuje Pani jakąś nową płytę?
- Na razie o tym nie myślę, w końcu ostatnia moja premierowa płyta - "Buty 2" z tekstami Agnieszki Osieckiej ma dopiero 1,5 roku. Tuż przed Bożym Narodzeniem cały zestaw "Antologii" ukaże się w specjalnym, eleganckim boksie.
- Czy czuję się Pani spełniona jako artystka?
- Tak. Inaczej nie byłabym tak otwarta na scenie.
- A gdzie chciałaby Pani jeszcze zaśpiewać? Jakie są Pani artystyczne marzenia?
- Nie mam marzeń. Jeśli coś chcę, to realizuję. Marzyłam o wystawie moich kostiumów i będzie. W Bibliotece Narodowej. Marzyłam o koncercie z orkiestrą i też będzie.
Rozmawiał MAREK ZARADNIAK
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?