Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piersi carówny, czyli precz z Putinem

Leszek Mazan
Leszek Mazan, dziennikarz, krakauerolog i szwejkolog
Leszek Mazan, dziennikarz, krakauerolog i szwejkolog
W maju A.D. 1966 roku jako kierownikowi Powiatowej Poradni Pracy Kulturalno-Oświatowej w Nowym Sączu powierzono mi, w drodze wyjątkowych faworów, odpowiedzialne, ba! kluczowe stanowisko szefa VIP-owskiej izby wytrzeźwień. Było to w Łącku, w czasie Dni Kwitnących Jabłoni, a izba znajdowała się w sadzie pana Sopaty.

Jako kierownik miałem nadzór nad całością. Pomagał mi Józek Niemiec (przyszły wicewojewoda), który znad zmęczonych twarzy dostojników „Trybuną Ludu” odganiał muchy. Nad całością wisiało rozpięte między drzewkami hasło: „Łąckim jabłkiem prosto z drzewa/Skusiła Adama Ewa”. Eksponowanie naddunajeckiej maksymy „Daje krzepę krasi lica/Nasza łącka śliwowica” uznaliśmy z Józkiem wyjątkowo za „nie na miejscu”.

Wyniesiony z Łącka sentyment do jabłek przetrwał we mnie do dziś i owocuje tropieniem ich śladów na naszych drogach. Cóż, gdy polskie króle nie wszystkie lubiły jabłka. Jagiełło, zapewne pod wpływem Disneyowskiego filmu o królewnie Śnieżce nie cierpiał nawet ich zapachu. W roku 1419 w tajemnicy przed królem przewożono jabłka cichcem w monarszej karecie. Piorun, który trafił w orszak, zabił dwu dworzan i, co gorsza, cztery konie z zaprzęgu oraz siedem rumaków rycerzy z orszaku. Zwycięzca spod Grunwaldu (który od tego dnia częściowo ogłuchł) szybko zdiagnozował przyczyny gniewu Niebios. Jabłka zostały definitywnie wyklęte, na Wawelu zostały gruszki. Tylko gruszki. Zawsze gruszki. Król je uwielbiał, a skonsumowawszy większą ilość, zasiadał na dłużej w wygódce i tam, przystępny jak nigdy, z ogromną łaskawością, załatwiał sprawy państwowe i ludzkie. Złe języki szeptały, że podobno właśnie w wychodku Jagiełło podjął decyzję o przyznaniu wsi Mszana praw miejskich.

Jabłka uwielbiała natomiast królowa Marysieńka Sobieska. Na jej rozkaz w Wilanowie jabłonek doglądał osobiście brzuchaty mąż, późniejszy pogromca srogiego Turczyna. Były to tzw. wierzbówki białe, wyhodowane w 1590 roku przez zakonników w Czerwińsku, a przywiezione do stolicy przez ogrodnika Jakuba Wieńczarka. Pewnego roku słabego urodzaju Wieńczarek zdołał zebrać jedynie koszyk wierzbówek. – Kosz tylko? – zawołał przerażony król, pomny wielkości apetytu małżonki. I tak powstała nowa nazwa słodkich, twardych, soczystych jabłek: koszteli.

Krakowa, mimo wysiłków prezydenta Majchrowskiego, nikt jeszcze nie nazywa Wielkim Jabłkiem. Nikt z krakowskich uczonych nie korzysta już z tego owocu przy udowadnianiu grawitacji ziemi. Nic nie słyszałem o zabawie na Błoniach lub w magistracie w Wilhelma Tella. Krąży tylko nadal popularny toast, przywieziony z Gruzji w czasach minionych: Gdy piękna carówna stała się kobietą, jej szlachetny ojciec ogłosił, iż otrzyma ją rycerz, który spełni następujący warunek: między dwiema białymi jak alabaster piersiami carewny zostanie położone czerwone jabłko. Należy je całkowicie przepołowić jednym cięciem miecza i to tak, by ani na jotę nie naruszyć alabastru biustu. I z całej wielkiej Rusi zaczęły zjeżdżać tłumy witezi, rycerzy, herosów, nawet, wstyd powiedzieć, zwykłej czerni, w komnacie dziewicy każdego dnia błyskały nagie miecze, piersi carewny pokrywały coraz liczniejsze, głębokie blizny, a jabłko pozostawało nierozcięte... Panowie i towarzysze, pijmy zdrowie rewolucji październikowej, która położyła kres tym niecnym ekscesom! Precz z Putinem!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski