MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pasja: życie

Redakcja
Fot. Jerzy Kośnik
Fot. Jerzy Kośnik
Powiedział Pan kiedyś, że uważa swoje obecne życie za sukces. Jak to możliwe, że człowiek sparaliżowany, który do wykonywania nawet najbardziej banalnych, codziennych czynności życiowych potrzebuje pomocy innych ludzi, potrafi osiągać w życiu sukcesy i cieszyć się nimi?

Fot. Jerzy Kośnik

Rozmowa z PIOTREM PAWŁOWSKIM, prezesem Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji, założycielem magazynu "Integracja", działaczem społecznym, publicystą, dziennikarzem, malarzem. Od 27 lat całkowicie sparaliżowanym.

- Wiem, że dla osób pełnosprawnych może to być niezrozumiałe. No bo jak można zrozumieć, że człowiek od 27 lat przykuty do wózka, który samodzielnie nie może nawet napić się herbaty, mówi o swoim życiu jako o sukcesie? Jednak dzięki dramatycznemu skokowi do wody, który posadził mnie na wózek, gdy miałem zaledwie 16 lat, wiele zyskałem. Byłbym na pewno kimś innym. Chciałem grać w koszykówkę. Uwielbiam ten sport, przed wypadkiem byłem czynnym i całkiem niezłym zawodnikiem i wtedy z koszykówką łączyłem swoje przyszłe życie. Dziś pozostało mi jedynie bierne kibicowanie. Oglądam np. polską ligę i czasem myślę, że gdybym ja w niej grał, może byłoby lepiej. Ale mnie tam nie ma! Nauczyłem się cieszyć z tego, co mam, a nie martwić tym, czego mieć nie mogę. Może ja jeszcze kiedyś zagram w koszykówkę? Medycyna robi niesamowite postępy, ale nie to stanowi sens mojego życia. Gdybym rozpaczał nad tym, co straciłem, nigdy nie poszedłbym do przodu. Niepełnosprawność zahartowała mnie i pokazała rejony rzeczywistości, których może nie poznałbym jako osoba w pełni sprawna. Kalectwo zmusiło mnie do szukania tego, co mogę i potrafię, a nie rozpaczania po tym, co jest niemożliwe. Słowem - musiałem nauczyć się żyć w nowych realiach.
- Nie uwierzę, że 16-letni, sprawny fizycznie i wysportowany chłopak, bez problemu godzi się z tym, że już do końca życia będzie musiał jeździć na wózku inwalidzkim.
- I słusznie. Nie pogodziłem się z tym od razu. Kiedy lekarz powiedział mi: "Piotrek, już nigdy nie będziesz chodził", mój świat legł w gruzach. Na początku był okres złości, buntu, sprzeciwu. W sytuacji, gdy choroba odbiera nam choćby część sprawności, zawsze rodzi się tęsknota, żal, zawsze jest pytanie, dlaczego akurat ja? To normalne. Potrzebowałem dwóch, trzech lat, żeby zacząć myśleć inaczej i inaczej patrzeć na świat. Mam kochających rodziców - bardzo mi pomogli. No i wierzę w Boga. Wierzę więc, że życie na Ziemi, to tylko ułamek sekundy w stosunku do wieczności. To mi bardzo pomaga.
- Nigdy nie miał Pan ochoty skończyć ze sobą? Nie myślał Pan w kategoriach: po co się męczyć, skoro mam wędrować przez życie na wózku?
- Najłatwiej jest uciec, wyjść, trzasnąć drzwiami. To nigdy nie była moja filozofia. Przyznaję, że na początku nie miałem pomysłu na to, co dalej. Taki wypadek, jaki mi się zdarzył, to straszny wstrząs dla psychiki. Każda tragedia w życiu zmienia perspektywę patrzenia i myślenia. Ze złamanym kręgosłupem leżałem pół roku w łóżku. Miałem czas na myślenie. I w pewnym momencie zobaczyłem z całą jasnością, że moje drogowskazy pokazują inny kierunek. Nie koszykówkę, gdzie się nieźle zapowiadałem, nie technikum samochodowe, gdzie się dotąd uczyłem. Nagle zrozumiałem, co jest grane w moim życiu.
- A co było grane?
- Cóż - zamknięty w czterech ścianach, nie miałem wielkiego wyboru. Mogłem albo się gapić w telewizor, albo zacząć się uczyć. Wybrałem drugie. Najpierw było to liceum. Równocześnie podjąłem decyzję, że będę się uczył japońskiego. No, skoro jestem przykuty do łóżka, to muszę zdobyć umiejętność rzadką i poszukiwaną. Japoński to trudny język, więc myślałem, że na pewno będę miał zlecenia i zarabiał dużo pieniędzy. Jednak wtedy, ponad 20 lat temu, nie było jeszcze komputerów. Miałem elektryczną maszynę do pisania łucznik i nauczyłem się na niej pisać, trzymając patyczek w zębach. Jakoś szło, kłopot był wtedy, kiedy trzeba było zmienić kartkę. Sam nie mogłem jej wkręcić do maszyny. Gdy więc skończyłem pisać stronę, czekałem - czasem dwie, trzy godziny, aż ktoś przyjdzie i mi pomoże! To mi uświadomiło, jakie mam ograniczenia i nauczyło cierpliwości. Japońskiego uczyłem się trzy lata. Startowałem nawet w konkursie krasomówczym po japońsku!
Po liceum poszedłem na studia. Skończyłem pedagogikę na Uniwersytecie Kardynała Wyszyńskiego, potem etykę i filozofię na Uniwersytecie Warszawskim, a w końcu zacząłem studia doktoranckie w Międzynarodowej Szkole Nauk Społecznych przy Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk. Na szczęście ich nie skończyłem, bo wtedy pojawił się pomysł na Integrację. Najpierw był tylko magazyn "Integracja", później powstało Stowarzyszenie Przyjaciół Integracji, teraz działa jeszcze Fundacja Integracja. Tworzymy również programy radiowe i telewizyjne. Powiedziałem "na szczęście nie skończyłem studiów doktoranckich", bo nie wyobrażam sobie siebie za katedrą, w spokojnej stagnacji dnia codziennego. Jestem zodiakalnym Baranem, lubię bardzo intensywne życie. Dziś np. skorzystałem z usług trzech kierowców, bo jeden nie mógł towarzyszyć mi od świtu do nocy.
- Jest Pan pogodzony ze światem? Nie żałuje Pan tego, co Pana ominęło w życiu, co mógłby Pan osiągnąć, pozostając sprawnym fizycznie?
- To znaczy czego? Byłbym dziś mechanikiem samochodowym, może grałbym w kosza w jakiejś II lidze. Tymczasem powołałem do życia organizację pozarządową pod nazwą Stowarzyszenie Przyjaciół Integracji. Jestem pracodawcą 120 osób w pięciu miastach Polski, pomagam innym wyjść z takiej sytuacji, w jakiej sam znalazłem się 27 lat temu. W pracy spędzam 10-12 godzin dziennie. Mam co roku niewykorzystany urlop. Jestem czynny i potrzebny.
- Zaraz, bo dojdziemy do wniosku, że złamanie kręgosłupa było szczęśliwym wydarzeniem w Pana życiu!
- Bez przesady. To był dramat, z którego nie mogłem otrząsnąć się przez wiele lat. Jednak dał mi siłę i pozwolił spojrzeć na życie z innej perspektywy. Oczywiście, mam pewne ograniczenia, jak każdy człowiek. Moje dotyczą samodzielnego poruszania się. Ale każdy w swoich ograniczeniach musi odnaleźć to, co może robić. Nie chodzi od razu o wyjaśnianie sensu życia. Ważne, żeby w tej trudnej sytuacji zobaczyć jakieś plusy. Nawet bardzo małe. Nie mogę się ruszać, nie mogę samodzielnie jeść, to prawda, ale wobec tego odpowiedzialność za moją dietę, na którą muszę uważać, bo bez ruchu zagraża mi otyłość, przejmują inni. Czyż to nie jest plus?
- Kiedyś dbali o Pana rodzice, dziś żona. Proszę coś o niej powiedzieć.
- Ewa jest kochana i wspaniała. W tym roku obchodzimy 10-lecie ślubu. I to wszystko. Niech ta sfera naszego życia osobistego pozostanie prywatna.
- Podobno Pan maluje?
- Próbuję malować, najchętniej pejzaże i martwą naturę. Gdy nauczyłem się pisać ustami, przyszedł czas na malowanie. Na początku traktowałem to jako zajęcie dla zabicia czasu. Po latach moje prace znalazły się nawet na wystawie w Muzeum Narodowym w Warszawie. Jestem stypendystą Światowego Związku Artystów Malujących Ustami i Nogami. Poczułem się znakomicie, gdy zacząłem za swoją pracę otrzymywać wynagrodzenie. To stypendium dostaję do dziś, choć maluję rzadko - głównie w weekendy, bo tylko wtedy mam czas. Jest to dla mnie przyjemny relaks po tygodniu harówki.
- Reasumując: co jest potrzebne, żeby się podnieść z upadku, żeby dramat przekuć na sukces?
- Powiem, co na pewno nie jest potrzebne. Nie można rozważać w nieskończoność tego, co się straciło ani zazdrościć innym ich możliwości. Przez wiele lat po wypadku marzyłem, że zagram jeszcze w koszykówkę, to marzenie długo kołatało się gdzieś z tyłu głowy. Ale co bym osiągnął, gdybym się na nim skoncentrował? Mógłbym jedynie 27 lat przesiedzieć w wózku, zamknięty w czterech ścianach, zapiekły w żalu za czymś utraconym. Tymczasem w każdej sytuacji można w życiu zdobyć wiele fajnych rzeczy, trzeba tylko się otrząsnąć. Każdy może mieć swoje małe sukcesy i każdego dnia być szczęśliwy, jeśli tylko zaakceptuje swoje niemożności i z nimi się pogodzi. Ta prawda dotyczy również osób w pełni sprawnych. Proszę spojrzeć, ilu ludzi, pozornie mających wszystko, przeżywa dramaty i ponosi klęski, bo nie potrafią zrezygnować z mrzonek. Trzeba szukać i znaleźć swoje miejsce. Ma się tylko jedno życie. Szkoda każdej sekundy. Jednak trzeba wiedzieć, czego się szuka, czego się chce i po co? Ja bardzo chciałem i zobaczyłem, co mogę. Przestałem tęsknić za tym, czego nie mogę. Nie mogę robić wielu rzeczy, bo jestem całkowicie sparaliżowany. Jednak mam przekonanie, że realizuję swoje marzenia i pasje. Każdego dnia cieszę się, że się budzę, otwieram oczy. Wiem, że mogę działać dalej, mogę pomagać wielu ludziom.
- Czuje się Pan szczęśliwy? Spełniony?
- To jest bardzo trudne pytanie, ale odpowiem: tak, czuję się szczęśliwy i spełniony.
Rozmawiała Elżbieta Borek

CV

Piotr Pawłowski
Piotr Pawłowski, lat 43. Od 16. roku życia, na skutek wypadku podczas skoków do wody, porusza się na wózku inwalidzkim. Wcześniej czynnie uprawiał sport, był koszykarzem, planował zostać mechanikiem samochodowym. Dziś jako prezes Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji prowadzi kampanie na rzecz praw osób niepełnosprawnych. Jest twórcą i redaktorem naczelnym magazynu "Integracja" i portalu www.niepelnosprawni.pl. Celem działalności Piotra Pawłowskiego jest tworzenie sprzyjających warunków, dzięki którym osoby z niepełnosprawnością będą mogły uczestniczyć w życiu społecznym w jak najszerszym wymiarze - zdobywać wykształcenie, zaistnieć na rynku pracy, podejmować aktywność twórczą, sportową i realizować inne cele.
Stowarzyszenie Przyjaciół Integracji jest Organizacją Pożytku Publicznego, KRS: 0000 102 130.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski